[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spróbowała myśleć o czymś innym, skoncentrować uwagę na scenerii, na wie-śniakach w stożkowatych kapeluszach uplecionych z traw i bambusa, na nielicz-nych wołach zaprzęgniętych do pracy, na dzieciach sprzedających owoce na po-boczach szosy.Wiele z nich było kalekich, bez nogi czy bez obu nóg ofiarymilionów min zagrzebanych w ziemi.Próbowała na tym wszystkim się skoncentrować i oczy wchłaniały obrazy, alemyśli nieustannie wracały do siedzącego obok mężczyzny.Rozumiała jego za-chowanie.Z jednej strony usiłować oszczędzić jej rumieńców, z drugiej wznosiłmiędzy nimi niewidzialny mur.A może tylko tak jej się zdaje? Postanowiła niezgłębiać przyczyn.Czas przyniesie odpowiedz.Chwilowo, po raz pierwszy odwielu dni, czuła spokój psychiczny i fizyczny.Rezultat zaspokojenia emocjonal-nego i w pewnym sensie rozwiązania problemu osobistego.118 Kiedy coś zjemy? spytała wesoło.Spojrzał na zegarek. Przy odrobinie szczęścia za godzinę dotrzemy do Ne-ak Lung nad Mekongiem.Mam nadzieję, że prom nadal kursuje.Zjemy coś podrugiej stronie rzeki.Był tam niegdyś dobrze zaopatrzony rynek i wiele sklepówżywnościowych.Pamiętam, że tam właśnie jadłem wspaniałe słodkowodne ryby.I zaraz po jedzeniu pojedziemy dalej.W Phnom Pehn mamy wiele do zrobienia. Od czego zaczynamy?Odpowiedział dopiero po ominięciu groznego wyboju: Najprawdopodobniej Jens już się dowiedział, kto stoi za Lucit Trade Com-pany, a Sowa przeprowadził pełen rekonesans budynku.Kto wie, może jeszcze tejnocy włamiemy się tam z nim i dobrze porozglądamy. Czy to nie nazbyt ryzykowne? spytała po chwili głębokiego zastanowie-nia. Dwaj cudzoziemcy włamują się do biur w mieście takim jak Phnom Penh?Zdawałoby się, że do tego potrzebni są miejscowi spece.Chrząknął rozbawiony. Jeśli idzie o włamywanie się, to nie jestem amato-rem, a Sowa to wysokiej klasy profesjonalista.Nim skumał się z Jensem, pracowałdla marsylskiej mafii.Otworzenie zamka to dla niego czynność równie prosta, jakdla innych wytarcie nosa.Przy odrobinie szczęścia wejdziemy i wyjdziemy przeznikogo nie zauważeni.No i w zależności od tego, co w tym biurze znajdziemy,zaplanujemy dalsze kroki.* * *Prom w Neak Lung był czynny.Kiedy przepływali pięć kilometrów błotni-stej, powolnej rzeki, Susan pomyślała, że właśnie porzuca dotychczasowe życie.Opuszczając tym razem Indochiny będzie zupełnie inną kobietą, zupełnie niepo-dobną do tej, która tu przyleciała przez kilkoma dniami.ROZDZIAA TRZYDZIESTYTRZECINa pierwszy rzut oka przedmiot przypominał sławny scyzoryk armii szwaj-carskiej z dziesiątkami ostrzy, pilników i dłut.Sowa pokazywał je kolejno, wyja-śniając, że są to narzędzia-wytrychy do rozmaitego typu zamków oraz specjalneostrza i noże do podważania okiennych zamknięć.Susan była bardzo zaintrygo-wana. Gdzieś to znalazł, w Phnom Penh? spytała.Pierwszy raz zobaczyła So-wę śmiejącego się głośno. Ten zestaw został wykonany przez najlepszego fachowca w Marsylii odparł. Nazywa się Gadra.Arab.Dostarcza najlepszej jakości sprzęt klientomw Europie i Północnej Afryce.Jest najwyższej klasy profesjonalistą.Dla swojejmalutkiej firmy handlowej kupuje zamki i kasy pancerne od znanych producen-tów, a potem dorabia klucze.Zakupione zamki i kasy oczywiście sprzedaje.Podniósł z dumą do góry swój komplet wytrychów. Najtwardsza stal.Koszto-wało mnie to ponad sto tysięcy franków.Zawsze z tym podróżuję.Przedmiot niemniej potrzebny niż szczoteczka do zębów czy paszport.Sowa był bardzo dumny ze swojej specjalności włamywacza.Wyszedł nadwór i polecił Susan, aby zamknęła się od wewnątrz.Zamek w drzwiach należałdo najnowocześniejszych.Po dwudziestu sekundach Sowa z roześmianą twarząwszedł do środka. Widzę, że nie ma większego sensu zamykanie sypialni na klucz sko-mentowała Susan z udawaną surowością.Wyraz twarzy Sowy uległ gwałtownej zmianie.Odparł dość obcesowo: Droga Susan, nie musisz obawiać się o swoją cnotę.Nie tutaj.Tutaj niejesteś dla nas kobietą.Jesteś członkiem drużyny.To chyba miał być komplement? pomyślała i wróciła do saloniku, gdzieprzy stole siedzieli Creasy i Jens pochyleni nad jakimiś kartkami.Zajrzała Creasy emu przez ramię.Podniósł głowę. Jensowi udało się ustalić nazwiska obecnych dyrektorów Lucit Trade.Fir-ma specjalizuje się w handlu szlachetnymi kamieniami, zwłaszcza szafirami, któ-120re pochodzą z prowincji Battambang w pobliżu tajlandzkiej granicy.A przynaj-mniej tak widnieje na ich szyldzie. Wskazał na inną kartkę. To jest zewnętrz-ny plan budynku.Drzwi frontowe od głównej ulicy oraz tylne drzwi od wąskiejuliczki.%7ładnych alarmów chyba nie ma.Nic na to nie wskazuje.Dziś w nocy zaj-rzę tam z Sową.Dyrektorzy firmy to Kambodżanie.Ich nazwiska chwilowo nicdla nas nie znaczą. Przyjaznie klepnął Jensa po ramieniu. Ale nasz Jens jestdoskonałym detektywem.Dzięki drobnej łapówce uzyskał odpis pierwszego reje-stru firmy z 1965 roku.Wyobraz sobie, że w tym czasie głównym udziałowcembył niejaki William Crum!Susan tylko przez chwilę była zdezorientowana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]