[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No to co? - MacAlpine przekręcił klucz w zamku.- Zdobyłemklucz Johnny'ego, tak?- A jakby ci się nie udało?- Wykopałbym te cholerne drzwi.Raz już to zrobiłem, pamiętasz?Obaj mężczyźni weszli zamykając za sobą drzwi na klucz.Bez słowa,metodycznie, zaczęli przeszukiwać pokój Harlowa, zaglądając zarównowe wszystkie oczywiste, jak i w najbardziej nieprawdopodobne miejs-ca - a liczba kryjówek w pokojach hotelowych jest wyraźnie ograni-czona.Zakończyli poszukiwania po trzech minutach, poszukiwania tyleowocne, co niepokojące.Przez chwilę w niemal hipnotycznym milcze-niu obaj gapili się w dół, na leżącą na łóżku Harlowa zdobycz - czterypełne butelki whisky i jedną napoczętą.Spojrzeli po sobie, a Dunnetpodsumował ich uczucia w maksymalnie zwięzły sposób:- Jezu!MacAlpine pokiwał głową.Rzecz niezwykła, wydawało się, że zabra-kło mu słów.Nie musiał zresztą nic mówić, Dunnet i bez tego rozumiałi podzielał jego uczucia związane z wyjątkowo nieprzyjemnym dylema-tem, przed którym stanął MacRlpine.Postanowił dać Johnny'emu ostat-nią szansę, a oto miał przed sobą aż nadto wystarczający powód, by gonatychmiast zwolnić.- I co z tym zrobimy? - spytał Dunnet.- Zabierzemy stąd tę cholerną truciznę, oto co zrobimy! - MacAl-pine miał wzrok przygaszony, a niski głos ochrypły z napięcia.- Ależ on na pewno to zauważy.I to natychmiast.Sądząc z tego, cojuż o nim wiemy, zaraz po powrocie sięgnie po najbliższą butelkę.- A kogo to obchodzi, co on zauważy, co zrobi? Co na to poradzi?Poleci do recepcji i krzyknie: "Jestem Johnny Harlow.Ktoś mi właśnierąbnął z pokoju pięć butelek whisky!" Nic nie będzie mógł powiedziećani zrobić.- Oczywiście, że nie.Ale zauważy, że butelki zniknęły.Co sobieo nas pomyśli?- A kogo to obchodzi, co ten młody opój sobie pomyśli? Zresztą,dlaczego akurat o nas? Jeżeli to my byśmy zabrali butelki, to spodzie-wałby się, że ledwie wróci, zwalimy mu na łeb wszystkich świętych.Ale on tak nie pomyśli.My nic nie powiemy.na razie.Mogła to byćrobota złodzieja, który podszył się pod kogoś z personelu.A tak w ogó-le, nie byłby to pierwszy wypadek, kiedy faktycznie ktoś z personelubawi się w drobne kradzieże.- Więc nasz ptaszek nie będzie śpiewał?- Nasz ptaszek nie może.Niech go cholera, cholera, cholera!- Za późno, Mary - powiedział Harlow.- Nie mogę już jeździć.Johnny Harlow się stoczył.Spytaj, kogo chcesz.- Nie to miałam na myśli, i wiesz o tym.Mówię o twoim piciu.- Ja? Piję? - Twarz Harlowa była jak zawsze kamienna.- Ktotak mówi?- Wszyscy.- Wszyscy kłamią.42 43To stwierdzenie gwarantowało zakończenie dyskusji.łzy spłynęłyz twarzy Mary na jej zegarek, ale Harlow powstrzymał się od komen-tarza, nawet jeśli to zauważył.Po jakimś czasie Mary westchnęła i po-wiedziała:-Poddaję się.Byłam głupia, że w ogóle próbowałam.Johnny,idziesz dziś na przyjęcie do burmistrza?- Nie.- Myślałam, że chciałbyś mnie tam zabrać.Proszę cię.- I zrobić z ciebie cierpiętnicę? Nie.- Dlaczego akurat ty nie idziesz? Wszyscy inni kierowcy tam będą.- Ja to nie inni kierowcy.Ja jestem Johnny Harlow, parias i wyrzu-tek.Jestem z natury delikatny i wrażliwy i nie lubię, jak nikt się do mnienie odzywa.Mary przykryła jego dłonie swoimi.- Ja się do ciebie odzywam, Johnny, i wiesz, że zawsze tak będzie.- Wiem.- W głosie Harlowa nie było goryczy ani ironii.- Zrobiłemz ciebie kalekę na całe życie, a ty zawsze będziesz się do mnie odzywać.Trzymaj się ode mnie z daleka, mała Mary.jestem jak trucizna.- Niektóre trucizny mogłabym polubić, i to nawet bardzo.Harlow uścisnął jej dłoń i wstał.- Chodźmy, musisz się przebrać na ten bal.Odprowadzę cię dohotelu.Wyszli z kawiarni.Mary jedną ręką ściskała kulę, drugą zaś trzymałaHarlowa pod ramię.Harlow, niosąc drugą kulę, dostosował się do kuś-tykania Mary i zwolnił kroku.Kiedy szli powoli w górę ulicy, RoryMacAlpine wynurzył się z cienia bramy naprzeciw kawiarni.Dygotałz zimna, lecz chyba nie zdawał sobie z tego sprawy.Sądząc z wyrazuszczerej satysfakcji na jego twarzy, myślał o innych, przyjemniejszychsprawach.Przeszedł na drugą stronę jezdni i trzymając się w bezpiecz-nej odległości, śledził Harlowa i Mary aż do pierwszego skrzyżowania.Tam skręcił na prawo i puścił się biegiem.Gdy dotarł do hotelu, już nie drżał, lecz pocił się obficie, jako żepędził przez całą drogę.Zwolnił dopiero w hallu, wbiegł po schodachna górę i wpadł do pokoju.Umył się i uczesał, poprawił krawat, spędziłkilka minut przed lustrem ćwicząc zasmucony, lecz sumienny wyraztwarzy, dopóki nie uznał, że wychodzi mu to wcale nieźle, a następnieruszył do pokoju ojca.Zapukał, usłyszał mrukliwe zaproszenie i wszedłdo środka.Apartament Jamesa MacAlpine'a bez wątpienia był najbardziej kom-fortowy w całym hotelu.jako milioner, Macalpine mógł sobie doga-dzać; jako milioner i jako mężczyzna nie widział powodu, by z tegozrezygnować.W tym momencie jednak Macalpine ani sobie nie doga-dzał, ani też - zagłębiony w przepastnym fotelu - nie sprawiał wraże-nia człowieka napawającego się otaczającym go komfortem.Był nato-miast pogrążony w głębokich rozmyślaniach, z których otrząsnął się natyle, by apatycznie spojrzeć na syna, zamykającego za sobą drzwi.- No, synku, o co chodzi? Nie można z tym poczekać do rana?- Nie, tato, nie można.- No to wal.Widzisz, że jestem zajęty.- Tak, tato, wiem.- Zasmucony, lecz sumienny wyraz twarzy Ro-ry'ego trwał na posterunku.- Ale muszę ci coś powiedzieć.- Zawa-hał się, jak gdyby krępowało go to, co miał do powiedzenia.- Chodzio Johnny'ego Harlowa, tato.- Cokolwiek powiesz na jego temat, potraktuję z daleko idącą reze-rwą.- Wbrew zapowiedzi, na wychudzonej twarzy MacRlpine'a poja-wił się cień zainteresowania.- Wszyscy wiemy, co o nim myślisz.- Tak, tato.Myślałem nad tym, zanim przyszedłem do ciebie.- Ro-ry znów się zawahał.- Słyszałeś te historie o Johnnym Harlowie? Jakmówią, że on za dużo pije?- I co? - spytał MacAlpine dyplomatycznie.Rory z najwyższym trudem zachowywał nabożny wyraz twarzy; zapo-wiadało się na trudniejszą przeprawę, niż się spodziewał.- To prawda.Znaczy się, że pije.Widziałem go dziś w knajpie.- Dziękuję, Rory, możesz odejść.- Zamilkł na chwilę.- Ty teżbyłeś w tej knajpie?-Ja? Daj spokój, tato.Stałem na zewnątrz.ale widziałem, co siędzieje w środku.- Szpiegowałeś, co?- Tylko tamtędy przechodziłem - oświadczył chłopak urażonymtonem.MacAlpine odprawił go machnięciem ręki.Rory ruszył do drzwi, aleprawie natychmiast z powrotem zwrócił się do ojca.- Możliwe, że nie lubię Johnny'ego Harlowa.ale lubię Mary.Lubięją bardziej niż kogokolwiek na tym świecie.- MacAlpine kiwnął głowąpotakująco; wiedział, że to prawda.- Nie chcę, żeby jej się stała krzy-wda.To dlatego do ciebie przyszedłem.Ona była w tej knajpie z Har-lowem.- Co?! - Twarz MacAlpine'a momentalnie spurpurowiała z gniewu.- Bij zabij, ale to prawda.- Jesteś pewny?44 45 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •