[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zeskoczyli z siodeł.Vel Reano sięgnął w zanadrze i wydobył złoty medalion.Klejnot zaczął natychmiast kołysać się na łańcuszku, a po chwili zapłonął przytłumionym amarantowym światłem.— To niebywałe.— szepnął Braun.— Jeśli nasz pan nie wie, co tam jest.Vel Reano! Co sądzisz, powiedz?— Nie wiem, przyjacielu.Na pewno nie Klątwa.Raczej to, co zabiło Elizę.— Ale co to jest? Co to jest, Vel Reano?— Bóg jeden wie.Medalion wciąż emanował zamglonym, jednostajnym blaskiem, tańcząc w lewo, w prawo, w lewo.— Zaiste: Bóg jeden wie — posępnie powtórzył Nieśmiertelny.— Powiedz Braun, czy to nie Jego dzieło, w samej rzeczy? I nawet mię to nie dziwi; prędzej już to, że tak późno wdał się w walkę z nami.Dlaczegóż to Niebo miałoby nagle zaprzestać wojny z Piekłem? Czy dlatego, że Ciemności stoją teraz na straży ludzkiego prawa do życia? Ale przecież Klątwa zbiera swe żniwo za przyzwoleniem Boga.Powiedz, Braun, czy nie dziwiła cię nigdy Jego bierność?— Wierzyłem, że Bóg nie porazi kogoś, kto zechce czynić dobro, obojętne pod jakim sztandarem — cicho odparł zapytany.— Istotnie w to wierzyłeś? Nie wiedziałeś, że dobro wolno świadczyć tylko z imieniem Boga na ustach, bo inaczej nie ma wartości, a nawet godne jest napiętnowania? — w głosie Nieśmiertelnego brzmiała gorzka drwina.— A ty, Vel Reano? Nie powiadaj mi, żeś wcale nie miał nadziei? Może nie wierzyłeś.lecz nadzieja?— Jeślim ją miał, to była złudna.W Dniu Sądu nie będzie dla nas zrozumienia ani przebaczenia.Bo widzę, mój przyjacielu, że przyjdzie nam dzisiaj walczyć z wysłannikiem Niebios.Z aniołem posłanym przez Boga.Już nie wątpię, że w ruinach czeka na nas ta sama potęga, która zabiła naszą siostrę.Zamordowała bez walki, a co więcej, napełniła przerażeniem.— Lecz nasz Władca rozpoznałby anioła — rzekł Braun, dotykając medalionu.— Być może to, co na nas czeka, działa za przyzwoleniem Nieba.Lecz na pewno stamtąd nie pochodzi.Medalion rozbłysł krótko, złociście.— Nasz Pan to potwierdza.— Ale Klątwa, Braun.Klątwa także działa za przyzwoleniem Nieba, chociaż wcale stamtąd nie pochodzi.Milczeli przez chwilę, spoglądając po sobie.— Chodźmy, przyjacielu.Przeznaczenie czeka.* * *”Tętent?”.“Owszem”.“Czy to oni?”.“No, a któżby inny?”.Dwaj jeźdźcy zajechali na szczyt wzgórza.Wstałem, by mogli mnie dojrzeć.Zeskoczyli z siodeł i podeszli — spokojnie, bez wahań, z odwagą, która imponowała.Egaheer powiedziała mi wcześniej, że ci ludzie na pewno czują jej obecność.A jednak przyszli, by walczyć.— Kim jesteś? Potrząsnąłem głową.— Odpowiadać! — ponaglono surowo i dobitnie.— Nie odpowie — rzekła niewyraźnie, po raz ostatni prowadząc rozmowę za pomocą okaleczonego ciała Eleny.— Jest niemy.Głos dobiegał z głębi rumowiska.— Jest niemy — powtórzyła.— Pewnej nocy królowa dla zwykłego kaprysu sprzedała jego wierność, przywiązanie i miłość.Król wygnał go ze stolicy, pozbawiając wszystkiego, oprócz wojskowego stopnia, bo ów stopień dożywotnio przysługuje komendantowi gwardii królewskiej, choćby nawet jakieś czyny miały później zaprowadzić go na szafot.Niemy pułkownik Bon-Arpat nigdy nie dał świadectwa swej krzywdy.Mową, bo nie mógł; na piśmie, bo nie chciał.— Pan jesteś pułkownik Bon-Arpat? Niepodobna poznać po ciemku, wybacz pan.— Ten człowiek, nawet służąc Piekłu, pamiętał, że jest szlachcicem.— Ale kto do nas mówi z tych ruin?— Jestem jego grzechem — odparła bardziej niewyraźnie niż poprzednio.— Jestem życiem.— Czego chcesz?— Niczego, zupełnie.Może trochę strachu Nieśmiertelnych.— Ty zabiłaś wczoraj naszą siostrę.— Tak.— Chcę wiedzieć, dlaczego.— Powiedziałam ci to, Nieśmiertelny.Bo wiedziałam, kim była kiedyś.— A więc to była zemsta?— Oczywiście, że zemsta.— Czy i z nami będziesz walczyć?— W jaki sposób? Na pistolety czy szpady? Wasz Ciemny Władca nie przyjdzie, a bez niego jesteście tylko ludźmi, mającymi ludzkie możliwości.Młodszy z mężczyzn postąpił krok naprzód, unosząc złoty medalion.— Przybądź, Panie — powiedział.Medalion wisiał nieruchomo.Nie świecił.— Nie przyjdzie — powtórzyła Egaheer.— Ale nie dlatego, że was zdradził, bo on nigdy nie zdradza tych, którzy mu wiernie służą.Nieśmiertelni wymienili spojrzenia.— Lęk.— powiedziała.— Czarny strach pachołków Szatana.Chciałam zawrzeć przymierze, lecz nie warto.Klątwa sama odejdzie, być może już niedługo.Wy zaś jesteście zgubieni.— Skąd wiesz, że Klątwa odejdzie?— Bo znam jej naturę.To wstrętna pradawna magia, która kiedyś spowiła mrokiem kilka dalekich księstw.— Mówisz o tym, co przed wiekami zdarzyło się w Saywanee?— Oczywiście.Wasz Władca nie powiedział wam, czym jest Klątwa, bo musielibyście porzucić wszelką nadzieję.Lecz ja wiem na pewno i twierdzę, że Klątwa działa z woli Boga.Podejrzewaliście, że tak jest, ale podejrzenie, choćby oparte na mocnych podstawach, przecież pozostaje tylko podejrzeniem i poy.wala zachować nadzieję.Odbieram ją wam.Działacie przeciw Bogu.Nie będzie dla was zbawienia.Bóg wybacza chciwość, żądzę władzy.i gdybyście dla takich rzeczy zawarli pakt z Szatanem, być może darowałby winę.Ale nigdy nie wybaczy, żeście próbowali być lepsi od niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]