[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamyślony nie zauważył rozpędzonego zielonegovolkswagena kombi, który mijając go na zakręcie, niemalzmiótł go z drogi.Miał niemieckie numery rejestracyjne.- Drań - powiedział do siebie, przytrzymując się pobliskiegoogrodzenia.Zdążył zauważyć, że kierowca, trudno powiedzieć,czy kobieta czy mężczyzna, miał jasne włosy sięgające ramion.Samochód szybko zniknął z pola widzenia i Robert znowupogrążył się w rozważaniach.Wchodząc przez szkolną furtkę, zobaczył, jak obiekt jegowestchnień beztrosko gawędzi z Agatą.Na schodku międzynimi leżały bure, na pierwszy rzut oka trudne dozidentyfikowania strzępy, a obok na kopercie Ewa układałaprzedmioty, których Robert dotąd nie widział.Przysiadł się donich, starając się nie widzieć niechętnego spojrzenia, którymobie go obdarzyły.- Czy to jest to, co myślę? - spytał, żeby powiedzieć cokolwieki zaznaczyć swoją obecność.- To zależy, co myślisz - powiedziała Agata, bo Ewa niezamierzała się odzywać.- Torba Ottona, poza tym kałamarz,pióro, mocno zniszczone z przerdzewiałą stalówką, zaśniedziałyklucz, kawałki czegoś, co było prawdopodobnie bieliznąosobistą, srebrna obrączka na łańcuszku, mały, powiedzmydamski rozmiar.- Pokaż - poprosił i Agata podała mu drobiazg na wy-ciągniętej dłoni.Rzeczywiście obrączka była niewielka, gdywsunął ją na serdeczny palec, zatrzymała się przy pierwszymstawie.- No tak - skomentował Robert, oddając ją Agacie.Popatrzył na milczącą Ewę z wyrzutem, ale nie doczekawszy sięchoćby jednego jej słowa, poszedł pod swój ulubiony kasz-tanowiec.Miał stąd doskonały widok na wejście do szkoły.Skoro Ewa nie chce z nim rozmawiać, będzie mógł przynaj-mniej obserwować, co robi.Zaczęła właśnie oględziny nowego szkieletu, kiedy przysiadłsię do niej Piotr i nagle przedmiot rozmowy tych dwojga wydałsię Robertowi niezwykle ciekawy.Niestety był poza jegozasięgiem, a on nie potrafił znaleźć pretekstu, by do nichpodejść.Westchnął ciężko i na tyle głośno, że oboje popatrzyliw jego stronę.Zaczynam być śmieszny, zganił się w duchu, z tym swoimzapatrzeniem, które wzięło się nie wiadomo skąd i prze-konaniem, że należy mi się sto procent jej uwagi.Najpierwmnie do tego przyzwyczaiła, a teraz gra mi na nerwach.Nie onapierwsza i nie ostatnia, podsumował swoje rozważania, ale niebyła to prawda.Ewa miała w sobie to coś, co sprawiało, żemógłby przy niej zapomnieć o istnieniu wszystkich kobiet tegoświata.Na dobrą sprawę już zapomniał w to słonecznepopołudnie, kiedy pokazywał jej klasztor, i później, gdywspólnie pochylali się nad kościelną posadzką.Potem już nigdynie udało mu się podejść tak blisko, ale zapach, który bił odniej pierwszego dnia, wciąż go prześladował.Nie było łatwo musię oprzeć.Może była to chemia, a może miłość.Robert wolałmyśleć, że póki nie nazywa rzeczy po imieniu, jest bezpieczny,wszak to, co nienazwane, nie istnieje.To była wygodna teoria,jedna z tych, które zupełnie nie przystają do rzeczywistości.Szarzało już, gdy Piotr zwrócił archeologom wolność i ogłosiłkoniec zajęć.Zaraz też wysypali się ze szkoły i małymi grup-kami ruszyli do baru na wieczorne piwo, bez którego trudnobyłoby uznać dzień za zakończony, a już na pewno nie za uda-ny.Jako ostatni wyszedł ze szkoły Jacek.Rozejrzał się wokół.Sylwetki kolegów wtopiły się w gęstniejący mrok.Ich głosycichły powoli, nie można już było rozróżnić słów.Wkrótceprzypominały odległy szmer, który po chwili rozpłynął się wwieczornym powietrzu.Piotr siedział jeszcze nad jakimiśpapierami, w jego pokoju świeciło się światło, poza nim jednakw budynku nie było nikogo.Architekt zamyślił się nad czymś głęboko, dotknął dla pew-ności kieszeni na piersi i, nie spiesząc się, opuścił szkolne po-dwórko.Za ogrodzeniem skręcił w lewo i posuwając się za-cienioną stroną drogi, przy której nie było żadnych domów,dotarł do ostatnich zabudowań.Za nimi zaczynały się pola, nadktórymi unosiła się zapowiedź nocnego chłodu.Jacek przyjął jąjak pieszczotę, zapominając na chwilę, po co tu przyszedł.Ostatnia doba nie była dla niego łatwa.Nie wiedział już, ilerazy od wczoraj przeanalizował swoją rozmowę z tym wiejskimmądralą, przekonanym, że ma go w garści.Jacek nie lubił, gdyktokolwiek dyktował mu warunki.To była jego rola, którąopanował do perfekcji, i nie mógł się pogodzić z tym, że odebrałmu ją ten gówniarz szukający łatwego zarobku.Z każdejsytuacji jest jakieś wyjście, powtarzał sobie bez przerwy, ale jakdotąd wyjścia nie znalazł.Jedyne, co mógł zrobić, to jeszcze razspróbować się targować, bo nie miał wątpliwości, że będziemusiał zapłacić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •