[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Torin z lewej, z toporem w pogotowiu, Folko z prawej - trzymał łuk ze strzałą na cięciwie.Nic nie zakłócało ciszy i spokoju, aż nagle z przytroczonego do siodła krasnoluda worka z więzionym tam karzełkiem rozległo się jakieś żałosne chlipanie, a potem jeniec cicho zaskomlał.- Cii, żeby cię Hrugnir podeptał! - Torin podskoczył do worka i silnie nim potrząsnął.- Czego chcesz? Znowu w krzaki? - Pochylił się i wyrzucił z siebie kilka gwałtownych słów w języku karzełków.Z worka dobiegła niewyraźna skarga.- Co z nim? - obejrzał się zniecierpliwiony Rogwold.- Ucisz go, Torinie! Chodźmy.- Nie, poczekaj! Ma coś ciekawego do powiedzenia - odezwał się krasnolud niespodziewanie.- Mówi, żebyśmy nie szli dalej.To złe miejsce, twierdzi, czuje to przez skórę.- A co tu złego? - zdziwił się Rogwold.- Nie! Nie tutaj.Tam, gdzie prowadzą ślady, jak sądzę.- Torin znowu wypowiedział kilka niezrozumiałych słów, zwracając się do więźnia, i długo wsłuchiwał się w odpowiedź karzełka.- On tu czuje jakąś ciemną siłę - powiedział niepewnie.- Albo coś nie tak zrozumiałem.Prosi, żebyśmy zawrócili!- Teraz to już na pewno nie zawrócimy, za żadne skarby - odpowiedział łowczy.- Angmarskie podkowy i jakaś ciemna moc; to oczywiście trzeba wyjaśnić.Idziemy dalej.Folko, bądź gotów.Hobbit w milczeniu skinął głową, zacisnął w zębach drugą strzałę i poprawił kołczan, żeby wygodniej wisiał na ramieniu.Skradając się, ruszyli dalej.Folko bezszelestnie poruszał się między drzewami, pozostawiwszy za sobą zarówno krasnoluda, jak i człowieka.Hobbici potrafią przemieszczać się jak cienie, bez poruszenia jednego listka i bez złamania jednej gałązki, która trzaskiem mogłaby zdradzić idącego.W opuszczonych rękach trzymał łuk z nałożoną na cięciwę strzałą i uważnie rozglądał się na boki.Na ziemi, pokrytej grubą warstwą burych, opadłych szpilek, ślady były źle widoczne.Dojrzeć je mógł taki mistrz jak Rogwold; hobbit musiał co rusz się oglądać, a wtedy łowczy ruchem ręki wskazywał mu kierunek.Torin szedł z tyłu, prowadząc za uzdy wierzchowce.Pamiętając o Mogilnikach, Folko przez cały czas wsłuchiwał się w siebie, ale nie czuł lęku, nie wyczuwał też wrogiej siły, a jednocześnie miał dziwne doznanie, którego nie potrafił określić; jakby burzowa chmura przysłaniała słońce w jasny letni dzień.Przed nimi między jodłami pojawił się prześwit.Jeszcze kilka kroków i znaleźli się na skraju dość dużej okrągłej polany szerokości około dziesięciu sążni.Z lewej strony dostrzegli dziwaczny kształt w otaczających polanę zaroślach.Folko zatrzymał się i uważnie przypatrywał.W tej samej chwili Rogwold zamarł i pochylił się jeszcze niżej ku ziemi.Kilka sążni od nich ponuro czerniał niewysoki wał suchej, martwej szarej ziemi, otaczającej lej głęboki na wysokość człowieka.Właśnie to, że na wale nic nie rosło, przyciągnęło uwagę podróżnych.Wał wyglądał na bardzo stary, wygładzony przez deszcze i wiosenne odwilże, jego krawędzie były rozmyte.Na powierzchni nie rosło ani jedno źdźbło trawy, a ziemia wyglądała tak, jakby to był popiół z jakiegoś olbrzymiego pieca.Przyjaciele ostrożnie zbliżyli się i zajrzeli w głąb.Wydawało się, że coś z ogromną siłą uderzyło w stok tego leśnego wzgórza, rozrzuciło wkoło ziemię i wypaliło wszystko - co mogło i nie mogło się palić - na głębokość dwudziestu łokci.Niczym kość z rany, z dna wystawał nadtopiony popękany kamień, zalegający, jak twierdził krasnolud, pod całym tym wzgórzem.Ściany i dno leja miały kruczoczarną barwę, jakby pokrywała je tłusta skamieniała sadza.- Ale historia.- bąknął zmieszany Torin, głaszcząc brodę.-Jak żyję, nie widziałem czegoś podobnego.Co tu rąbnęło, Rogwoldzie?- Skąd mam wiedzieć? - odparł łowczy ponurym głosem, uważnie wpatrując się w stoki czarnej dziury.- Popatrz lepiej tu! Nasz angmarski przyjaciel, jak się okazuje, właził tam!- Skąd wiesz? - zdziwił się Torin.- Przecież to nie ziemia, raczej granit.Drasnął ziemię szarego wału ostrzem topora.Rozległ się zgrzyt, na powierzchni pojawiła się biała rysa.- Wszystko straszliwie się spiekło! - powiedział krasnolud ni to ze zdziwieniem, ni to z zaskoczeniem.- Żadne palenisko nie da takiego żaru.Gdzież ty tu widzisz ślady?- Zobacz, ślad buta tuż przed wałem - wyjaśniał łowczy cierpliwie.- Człowiek szedł ostrożnie, ale nie zatrzymał się na szczycie wału i nie skręcił w bok, a to znaczy, że zszedł na dół.Chciałbym wiedzieć, czego tam szukał.- Patrzcie! - zakrzyknął Folko i chwycił Torina za rękaw.-Patrzcie, tam na dnie.Tam coś jest! - Człowiek i krasnolud spojrzeli na siebie bez słów.Potem Torin zajrzał do leja, nawet położył się na wale.Zapadła cisza.W głębi, na samym dnie, na półokrągłym występie, pośród wygładzonych przez żar i wodę krawędzi bazaltu zobaczyli najpierw dwie nieprzeniknione czarne plamy pustych oczodołów.Nieco poniżej - zapadlinę nosa, szczelinę ust.Dojrzeli też kości policzkowe i lewą skroń.Ale nie był to skamieniały ludzki czerep; czy to sam kamień przybrał taki odrażający kształt, czy to płomień go stworzył, trudno określić; nie wiadomo było, gdzie mają do czynienia z rzeczywistymi tworami, a gdzie z dziwaczną grą światła i cieni na tępych kamiennych występach.Trójka wędrowców dość długo w milczeniu wpatrywała się, nie odrywając wzroku, w dno leja.Folko był spokojny.Dziwne, oczywiście, miejsce, ale nie było tu nic strasznego.Właśnie zamierzał dokładniej przyjrzeć się konturom kamiennej czaszki, gdy zza chmury wyjrzało słońce i zadziwiający widok natychmiast zniknął.Przyjaciele bezskutecznie wbijali wzrok w stopiony granit - widzieli tam już teraz tylko czarną, gdzieniegdzie połyskującą powierzchnię kamienia.- Patrzcie! - krasnolud coś wskazał ręką.- Tam, tam wygląda, że ktoś coś wydłubywał! Czy przypadkiem nie nasz znajomek z angmarskimi podkowami?Słoneczne światło sprawiło, że w warstwie czarnej sadzy, dokładnie okrywającej ściany leja, można było zobaczyć kilka jaśniejszych miejsc, wielkości dłoni, gdzie czarny strup został wykruszony kilkoma mocnymi uderzeniami jakiegoś ostrego narzędzia, i pozostała w kamieniu świeża blizna.- Ciekaw jestem, co on wydłubywał? - mruknął Torin i zanim przyjaciele zdążyli go powstrzymać, przewalił się brzuchem przez krawędź leja i ześliznął w dół.Sądząc po tym, z jakim trudem krasnolud utrzymywał równowagę, było tam bardzo ślisko.Torin stanął na szeroko rozstawionych nogach, wyjął z zanadrza gruby trój graniasty klin z rękojeścią i mocno dźgał ostrzem w czarną skorupę.Kilka ciemnych łusek odskoczyło, krasnolud przykucnął i przesunął palcami po krawędzi blizny, a potem uderzył jeszcze pięć-sześć razy, uzyskując niewielki odłamek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •