[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego wzrok zatrzymał się na fibule Folka, ale i ten wojownik nic nie powiedział.Przyjaciele zsiedli z kuców.Nikt nie łapał ich za ramiona, nikt nie odbierał broni, nie zrywał hełmów.Ludzie przyglądali się im, jakby oczekując na coś.Torin już chciał coś powiedzieć, widząc, że gospodarzom niespieszne do rozmowy, wyprzedził go jednak Malec.Z szacunkiem skłoniwszy głowę, zaczął wolno, starannie dobierając słowa, mówić o tym, że szukają człowieka, który jakiś czas temu, na Zachodzie, gdzie się spotkali, wzywał ich, by przyłączyli się do niego i jego przyjaciół w rozpoczętym dużym dziele zakładania wolnego związku wszystkich odważnych i gardzących sytą drzemką herosów.I że oni, pokonawszy mnóstwo przeszkód i niebezpieczeństw, dotarli w końcu do miejsca, gdzie, jak im powiedziano, można go znaleźć.Jeśli się pomylili, to proszą, by nie żywić do nich złości i jeśli w tych krajach nie słyszano o słynnym garbatym szermierzu, będą dalej go szukać.Kiedy Malec skończył swoje wywody, nastąpiła cisza.Folko wpił się spojrzeniem w oczy dowodzącego strażnicą wojownika; decydowały się ich losy.Może za chwilę przyjdzie stoczyć bój.- Oddajcie swoje miecze - zażądał dowódca straży.- Zostawcie broń i odpowiadajcie mi.To nie czasy, kiedy cudzoziemcy mogą ot, tak sobie spacerować po Dziedzinie Ezzarch.Podajcie swoje imiona, nazwy waszych rodów i wytłumaczcie, w jaki sposób tu trafiliście.Kto wam wskazał drogę?Obserwowani uważnie przez strażników, położyli na ławce miecze i topór.Folko zdjął z ramienia kołczan, ale ponieważ nikt go nie przeszukiwał, pozostawił Kieł na piersi, zatrzymał też noże do miotania.W niedużej izbie - wartowni, sądząc po obfitości broni na ścianach - posadzono ich w kącie oddalonym od drzwi i okien.Za nimi weszło jeszcze pięciu czy sześciu wojowników.Teraz przyjaciele mieliby przeciwko sobie około dziesięciu ludzi.Hobbit poczuł, że ma dłonie mokre od potu.Torin ponuro się rozglądał, jakby szukał wyjścia.Tylko Malec zachowywał - przynajmniej pozornie - spokój.- Więc mówicie, że kim jesteście i czego potrzebujecie? - zaczął rozmowę, a właściwie przesłuchanie, dowódca wartowni.- Jesteśmy krasnoludami z Eriadoru - odpowiedział spokojnie Malec - a nasz towarzysz Folko, syn Hemfasta, jest hobbitem z Hobbitanii, kraju ludu zwanego na Wschodzie człowieczkami.Ja jestem Strori, syn Noina, a to jest Torin, syn Dartha.Powiedzieliśmy już, po co tu przybyliśmy.Szukamy człowieka o imieniu Sandello.Jeśli nie znacie takiego i ręczycie, że nie znajdziemy go w najbliższej okolicy, to pozwólcie.Kątem oka hobbit zauważył szybki ruch, wykonany przez jednego z wojowników, który zwrócił się do właśnie wchodzącego nowego żołnierza - falisty ruch ręki, jakby oznaczający trumnę!Nie ulegało wątpliwości, że Sandello był tu znany, ale nikt się do tego nie przyznawał.- Nie pozwalamy obcym poruszać się po naszych ziemiach - powiedział kapitan, nie zmieniając chłodnego tonu.- Udacie się do tych, którzy wiedzą i mogą więcej niż my.Nie słuchając protestów Malca i Torina, po prostu wypchnęli ich na ulicę.Sześciu wojowników, gotowych towarzyszyć nieproszonym gościom, wskoczyło w siodła.Co robić - myślał Folko.Grać tę rolę do końca czy próbować szczęścia w otwartej walce, póki nie zaciągną nas gdzieś w głąb wrażej ziemi, skąd pewnie nie uda się nam uciec?Wpatrywał się w Torina.Da sygnał czy nie?Torin nie dał znaku.Zerknął na hobbita, a jego wzrok wyrażał jakby przeczenie.Przeczenie i przepełnioną goryczą gotowość do odgrywania roli do końca, byle mieć jakąkolwiek swobodę, która pozwoli im zrealizować plan.Jeden z wojowników zebrał broń przyjaciół, niedbale zapakował w tobół i przytroczył do siodła.Kapitan wyszedł na ganek, coś cicho powiedział do podwładnych, a krasnoludom i hobbitowi nakazał gestem: „Jazda!”.Cały dzień jechali coraz dalej na wschód od Opuszczonego Pasma, po dobrze ubitej drodze w głąb kraju Olmera.Hobbit ukradkiem rzucił spojrzenie na milczący i obojętny konwój.Wspaniale prezentujący się wojownicy kłusowali na pięknych karych i bułanych wierzchowcach.A może jedziemy na spotkanie śmierci? - pomyślał.Popatrywał na kamienne twarze strażników, na ponuro wpatrzonego w ziemię Torina, na melancholijne oblicze Malca, gryzącego w marszu suchary, i nie wiedział, czy dobrze postąpili, oddając się w ręce strażników, a niepewność uniemożliwiała obmyślanie dalszych działań.Nie pozostało nic innego, jak rozglądać się dokoła!Wsie przeplatały się z zagajnikami, coraz bardziej gęstymi i rozległymi, zniknęły ostatnie wzgórza i pofałdowania krajobrazu, okolica stała się równinna.Drogę obstąpiły wiązy i graby, pola skończyły się, jednakże wiatr niósł ze wschodu woń dymu i tego zapachu nie można było pomylić z niczym - ani ze smrodem pogorzelisk, ani spalenizną leśnych wypaleń -to był zapach pobliskich osad.Wkrótce zobaczyli pierwszą, ale ku zdziwieniu Folka osada wyraźnie różniła się od wsi przygranicznej.Na obszernej równinie, liczącej kilkanaście mil szerokości, otoczonej niebieskimi ścianami odległych lasów, lgnęły do siebie wysokie, sądząc z wyglądu przenośne namioty z jakiejś bardzo zwartej tkaniny; ze szczytowych otworów unosiły się dymy.Na południu znajdowała się ściana zarośli z prześwitem na kształt bramy, a wewnątrz pasły się tabuny koni; hobbitowi wydało się, że jest ich co najmniej pięćset.Od strony północnej z lasu wypływał strumień, obiegał obóz i znikał we wschodnich łęgach.Między namiotami przemykały niewysokie cienie mieszkańców, a Folko poznał Hazgów.Musiał porządnie zacisnąć zęby i zbesztać siebie, by niczym nie zdradzić, że ogarnął go nagły mdlący strach: co się stanie, jeśli któryś z tych zuchów pozna Torina, który dziarsko rąbał ich współplemieńców w pamiętnym dniu bitwy w połowie drogi z Fornostu do Annuminas?Na drodze pojawiło się kilkoro dzieci, które chciały obejrzeć dziwnych przybyszów.Jeden z nielicznych dorosłych odprowadził hobbita długim spojrzeniem wąskich oczu.Obóz wydawał się opustoszały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •