[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naukowcy postanowili na­zwać czaszkę “Człowiekiem z Pekinu".Musieli tylko zna­leźć więcej kawałków, żeby zrobić całą czaszkę, potem jeszcze trochę, żeby połączyć z czaszką szczękę, szczękę z szyją, szyję z ramionami i tak dalej, aż powstałby cały człowiek.Oznaczało to, że trzeba znaleźć mnóstwo kawał­ków, i dlatego naukowcy prosili mieszkańców wsi, żeby przynosili wszystkie smocze kości ze swoich domów i skle­pów z lekami.Jeśli okazało się, że kości pochodzą od staro­żytnych ludzi, ich właściciel dostawał nagrodę.Milion lat! Wszyscy ciągle o tym mówili.Wczoraj w ogóle nie mieli potrzeby wypowiadać tej liczby, dziś nie Mogli przestać jej powtarzać.Młodszy Wuj przypuszczał, ze na jednym kawałku smoczej kości można zarobić mi­lion miedziaków.A Ojciec rzekł:- Miedziaki są dziś nic niewarte.Prędzej dostaniesz milion srebrnych taeli.Snując domysły i sprzeczając się, ustalili cenę na mi­lion złotych sztabek.Całe miasteczko o tym mówiło.“Sta­re kości obrastają nowym tłuszczem" - powtarzali ludzie.Smocze kości były teraz warte ogromnie dużo, przynaj­mniej w ludzkiej wyobraźni, nikt więc nie mógł już ich ku­pować jako lekarstwa.Ludzi trapionych wysysającymi ży­cie chorobami nie można było uleczyć.Cóż to jednak mogło mieć za znaczenie? Przecież pochodzili od Człowie­ka z Pekinu.A on był sławny.Naturalnie pomyślałam o smoczych kościach, które Droga Ciocia zaniosła z powrotem do jaskini.Też były ludzkie - tak powiedział jej we śnie ojciec.- Mogłybyśmy sprzedać je za milion sztabek - powie­działam do niej.W swoim przekonaniu nie chodziło mi tyl­ko o własne dobro.Gdyby Droga Ciocia dała nam bogac­two, może moja rodzina bardziej by ją szanowała.- Za milion czy dziesięć milionów, nieważne - skarciły mnie jej mówiące ręce.- Gdybyśmy je sprzedały, klątwa po­wróci.Przyjdzie duch i zabierze ze sobą nas i nasze kości.Po­tem będziemy musiały nosić milion sztabek na naszych mar­twych karkach, żeby się wykupić w drodze przez piekło.- Szturchnęła mnie w czoło.- Duchy nie spoczną, dopóki nie wymrze cała nasza rodzina.Cała, do ostatniej osoby.- Ude­rzyła się pięścią w pierś.- Czasem wolałabym już nie żyć.Naprawdę chciałam umrzeć, ale wróciłam dla ciebie.- Ja się nie boję - odrzekłam.- Klątwa nie dotyczy mnie, tylko ciebie, więc ja mogę pójść po kości.Nagle Droga Ciocia uderzyła mnie w bok głowy.- Zamilcz ! - Jej dłonie cięły powietrze.- Chcesz, żeby klątwa była jeszcze straszniejsza? Nigdy tam nie chodź.Ni­gdy ich nie dotykaj.Przyrzeknij mi, że tego nie zrobisz.Obie­caj! - Chwyciła mnie za ramiona i zaczęła potrząsać, aż z moich rozdygotanych ust padła przysięga.Potem marzyłam, że wymykam się do jaskini.Jak mo­głam siedzieć bezczynnie, kiedy wszyscy w Ustach Góry i sąsiednich wsiach szukali nieśmiertelnych reliktów? Wiedziałam, gdzie są ludzkie kości, nie mogłam jednak nic nikomu powiedzieć.Musiałam patrzeć, jak inni dłubią tam, gdzie pasły się ich owce, rozgrzebują błoto, w którym tarzają się ich świnie.Nawet Pierwszy i Drugi Brat razem i żonami rozkopywali pozostałą część ziemi między do­mem a urwiskiem.Z tłustego nawozu wyciągali korzenie i robaki.Zgadywali, że to mogły być palce starożytnego człowieka albo nawet skamieniały język, który wypowia­dał pierwsze słowa naszych przodków.Na ulicach pełno było ludzi usiłujących sprzedać wszystkie rodzaje zasuszo­nych znalezisk, od kurzych dziobów po świńskie łajno.W niedługim czasie nasza wieś wyglądała gorzej niż cmen­tarz rozgrzebany przez rabujących groby.Dzień i noc w rodzinach mówiono o Człowieku z Pekinu i prawie o niczym więcej.- Milion lat? - zastanawiała się na głos Matka.- Jak można znać wiek kogoś, kto nie żyje od tak dawna? Hnh, kiedy umarł mój dziadek, nikt nie wiedział, czy miał sześć­dziesiąt osiem czy sześćdziesiąt dziewięć lat.Powinien żyć osiemdziesiąt, gdyby miał więcej szczęścia.Nasza rodzina uznała więc, że liczył sobie osiemdziesiąt, czyli że miał więcej szczęścia - ale i tak nie żył.Ja także miałam coś do powiedzenia na temat nowego odkrycia:- Dlaczego nazywają go Człowiekiem z Pekinu? Zęby są z Ust Góry.A od niedawna naukowcy mówią, że czaszka należała do kobiety.Powinni więc mówić “Kobieta z Ust Góry".Ciotki i wujowie spojrzeli na mnie, a jedno z nich po­wiedziało:- Oto mądrość dziecka, prosta i prawdziwa.Zawstydziłam się, słysząc wielkie słowa.Po chwili GaoLing dodała:- Chyba powinni go nazywać Człowiekiem z Nieśmier­telnego Serca.Wtedy nasze miasteczko byłoby sławne i my też.Matka wychwalała jej pomysł, inni także.Mnie wyda­wał się bezsensowny, ale nie mogłam tego powiedzieć.Często byłam zazdrosna, gdy nasza Matka więcej uwa­gi poświęcała GaoLing.Nadal wierzyłam, że jestem jej najstarszą córką.Byłam bystrzejsza.Lepiej radziłam so­bie w szkole.A jednak zawsze GaoLing miała zaszczyt sia­dania obok Matki, ona spała w jej k'ang, a ja miałam Dro­gą Ciocię.Gdy byłam młodsza, wcale mi to nie przeszkadzało.Uważałam, że to dla mnie wielkie szczęście mieć ją przy sobie.Myślałam, że słowa “Droga Ciocia" znaczą to samo, co dla innych słowo “Mama".Nie mogłabym znieść, gdyby choć na chwilę rozdzielono mnie z moją piastunką.Podzi­wiałam ją i byłam dumna, że potrafi napisać nazwy wszystkich kwiatów, nasion i krzewów i zna lecznicze dzia­łanie każdego.Jednak im byłam starsza, tym mniej ważna stawała się dla mnie Droga Ciocia.Im bardziej wydawa­łam się sobie mądrzejsza, tym częściej myślałam, że jest tylko służącą, kobietą, która nie zajmuje w naszej rodzi­nie żadnej znaczącej pozycji i której nikt nie lubi.Mogła­by uczynić naszą rodzinę bogatą, gdyby tylko nie wbiła so­bie do głowy tych głupstw o klątwach.Zaczęłam bardziej szanować Matkę.Zabiegałam o jej życzliwość.Sądziłam, że życzliwość to to samo, co miłość.Gdy traktowano mnie życzliwie, byłam zadowolona i czu­łam się kimś ważniejszym.Przecież Matka była pierwszą damą w całym domu.To ona decydowała, co jemy, jakiego koloru stroje nosimy, ile dostajemy kieszonkowego, kiedy wolno nam iść na rynek.Każdy się jej bał i jednocześnie chciał jej sprawić przyjemność.Każdy, z wyjątkiem Pra­babci, która stała się już tak słaba na umyśle, że nie po­trafiła odróżnić tuszu od błota.Ale w oczach Matki nie miałam żadnego wdzięku.Moja mowa nie była muzyką dla jej uszu.Nie miało znaczenia, jak jestem posłuszna, skromna i czysta.Nie była zadowolona z niczego, co robiłam.Nie miałam już pojęcia, co powinnam zrobić, by sprawić jej przyjemność.Byłam jak przewrócony na grzbiet żółw, który rozpaczliwie przebiera łapkami, zasta­nawiając się, dlaczego świat stoi do góry nogami.Często skarżyłam się Drogiej Cioci, że Matka mnie nie kocha.- Przestań opowiadać głupstwa - odpowiadała Droga Ciocia.- Nie słyszałaś jej dzisiaj? Mówiła, że niechlujnie szy­jesz.Wspomniała też, że skóra za bardzo ci ciemnieje.Gdyby cię nie kochała, po co miałaby cię krytykować dla twojego własnego dobra?Potem Droga Ciocia mówiła, że jestem samolubna i ciągle myślę tylko o sobie.Powiedziała, że moja twarz robi się brzydka, kiedy się dąsam.Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że krytykując mnie w ten sposób, chciała mi po­wiedzieć, że kocha mnie jeszcze bardziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •