[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego zuchwalstwa mułłowie nie wybaczyli władcy.Z całego chanatu zwołali przywódców duchownych i wytrawnych znawców Koranu na tajemną naradę, pełną wyrzutów, pretensji i proroctw najczarniejszych.W świecie uszu - jak w Mekce Arabów.O burzliwym zgromadzeniu rozgniewanych mułłów dowiedziano się wkrótce na dworze władcy.Wierni przyjaciele donieśli chanowi o nastrojach tłumu podburzanego przez duchowieństwo.Przywykli do nakazów Koranu prości mieszkańcy miasta i kiszłaków nie pojmowali istoty zmian wprowadzonych publicznie przez władcę.- Od jednego czy dwóch ciosów drzewo się nie obali.Przywykną, to się uspokoją - odpowiadał łagodnie Abdułazis-chan, na słowa ostrzeżenia niepomny, że od dawien dawna najtrudniejszą reformą polityczną jest zmiana przyzwyczajeń.Mijały dni i tygodnie.Mułłowie nie przestawali głośno ganić wyglądu nowej budowli.- Panie mój, duchowieństwo podnosi głos przeciwko uczynkom twoim, ośmiela się publicznie występować z zarzutami - naczelnik oddziałów wojskowych nie taił oburzenia.- Imamowie i ulemy nie krępują się wcale, gardłują już nawet w obecności miejskich strażników.- Próżny dzban zawsze głośniej dzwoni niźli pełny.Gdyby byli mądrzejsi, nie gadaliby tyle - Abdułazis-chan machnął niecierpliwie ręką.Nadal lekceważył ostrzeżenia druhów.- Sądzę, że jak zwykle, tak i tym razem skończy się na przelewaniu słów.Niech więc sobie gadają.Bo cóż może się stać czystej wodzie od kumkania obrzydliwych ropuch? Zresztą, nie byłoby sprawiedliwie, gdyby tron potężnego państwa miał się ugiąć pod intrygami mułłów i ulemów.Medresę wystawię taką, jaka mnie się będzie podobać, wodę udostępnię potrzebującym, zaś władzę duchowieństwa ograniczę, przykrócę do właściwej miary.Dla prostych poddanych, chłopów i rzemieślników zarabiających na dobrobyt innych, zawsze będzie więcej warta jedna godzina sprawiedliwości, niż tysiąc lat modlitw.Dowódca wojsk chanowych i jego krewny, naczelnik straży miejskiej, zdecydowali się działać na własną rękę.Nie zwlekając dłużej pod osłoną nocnych ciemności wprowadzili oddziały zbrojnych Kazachów na dziedzińce wszystkich medres w mieście.Uprzedzeni o srogich represjach mułłowie przycichli.Poranny brzask zastał Bucharę spokojną.Wilk sierść zmieni, ale nie naturę.Mułłowie poczęli udawać, że pogodzili się z decyzjami chana.Pozornie ulegli, wysłali długobrodych mudarrisów z hołdem na dwór* Zakazy stawiane artystom przez Koran doprowadziły arabeski - motywy geometryczne i roślinne - do niezwykłego rozwoju, doskonałości szeroko znanej nie tylko w architekturze i sztuce Wschodu.władcy.Dowódcy wojsk i naczelnikowi miejskiej straży przesłali bogate dary.W meczetach i na bazarach zaczęli chwalić głośno imię Abdułazis-chana.Rękę, której odrąbać nie można, trzeba całować.Przynajmniej do czasu.Kiedy po dwóch tygodniach na bogatą karawanę kupiecką zdążającą do Buchary napadli rozbójnicy i ograbili ją doszczętnie, wycinając przy okazji strażników oraz porywając w niewolę wszystkich poganiaczy i zwierzęta, mułłowie mieli gotowe wyjaśnienie: Allach odwrócił twarz od mieszkańców miasta.Podobnie tłumaczyli okres groźnej suszy letniej, o rozmiarach nie pamiętanych od wielu dziesiątków lat w Oazie Zerawszańskiej.Od ogromnego żaru i pragnienia padły wtedy niemal wszystkie stada karakułów w chanacie bucharskim.Ba, padły też konie i osły, a nawet wielbłądy, dzieci pustyni zwykle zadowalające się kropelką wody.U schyłku lata niełaska Allacha spowodowała gwałtowny wylew Amu-darii, a potem i.Zerawszanu, który porwał ze swym nurtem żywoty kilkunastu pierworodnych synów z najzacniejszych rodów kupieckich Buchary.Wszelkie katastrofy i nieszczęścia - od największych klęsk aż po najdrobniejsze niepowodzenia - walące się w tym czasie na głowy mieszkańców stolicy chanatu mułłowie usprawiedliwiali gniewem Allacha, który miał wystarczające powody, aby pokazać plecy krnąbrnym synom Proroka,To nieustanne wskazywanie palcem na przyczyny niepowodzeń gnębiących mieszkańców chanatu musiało zrobić swoje.Zaczadzeni swądem upartych pomówień i ciągłego judzenia bucharczycy z upływem czasu nabrali przekonania, że tu wcale nie chodzi o fanaberie władcy czy nieporozumienia pomiędzy krzesłem monarszym a duchowieństwem, lecz o rzecz po stokroć ważniejszą: o życie.O szansę przetrwania do następnych zbiorów.Burzliwe fale popłynęły przez chanat.Rozruchom i oznakom buntu, rodzącym się w różnych punktach kraju, wymigiwaniem się przed wykonywaniem robót publicznych nie zawsze mogły zapobiec zbrojne oddziały emiratu.Cóż, żołnierze też mieli rodziny, a klęski żywiołowe i rosnący, głód dotykały wszystkich, nie bacząc na ich zasługi wobec władcy oraz krój noszonego stroju.Za radą osób ostrożnych, stojących blisko tronu, chan nieco ustąpił.Za wszelką cenę chciał ukręcić łeb opinii, obarczającej go winą za klęski żywiołowe i niepowodzenia, na które nie mógł mieć najmniejszego wpływu.Aby przekonać prostych mieszkańców chanatu, że jego intencje były utkane ze złocistej przędzy prawdy, a nie brudnego fałszu, zdecydował się - zresztą pod niemałym wpływem uczonych mudarrisów - na pielgrzymkę do Mekki, do słynnego meczetu z Kaabą.Wolę władcy mułłowie rozgłosili uroczyście po całym chanacie.Czym prędzej zwołali muezzinów o najdonośniejszych głosach, aby z wysokości minaretów rozśpiewali radosną nowinę na cztery strony świata.Po kilku tygodniach gorączka przygotowań do wyprawy zaczęła opadać.Przysposobienie ludzi oraz zwierząt i sprzętu do podróży zostało zakończone.Późną jesienią w daleką drogę wyruszyła karawana składająca się z dwóch tysięcy wielbłądów, dźwigających olbrzymie ładunki, namioty, stroje, zapasy żywności, a także i ludzi.Nad bezpieczeństwem władcy i spokojem karawany czuwał oddział tysiąca doborowych, doskonale uzbrojonych wojowników, podążających na rączych argamakach.Ponadto w drodze do Mekki towarzyszyło Abdułazis-chanowi dwustu mułłów, dbających o opiekę Allacha nad podróżnymi.Mało kto jednakże wiedział, iż wśród duchownych uczestników pielgrzymki znajduje się trzech rosłych mułłów, odważnych i przebiegłych, kryjących w fałdach szat zatrute sztylety, a w sercach tajemne zlecenie.Niebezpieczeństwo zawisłe nad głową chanową, z każdą milą oddalającą karawanę od Buchary, nabierało coraz groźniejszego kształtu.Niezliczone tłumy uroczyście wystrojonych mieszkańców Buchary wyległy za mury miasta, by pożegnać nawróconego władcę.Nie przeczuwały, że chan wyruszył w podroż najdalszą, z której dla żyjących nie może już być powrotu.Minęły długie tygodnie, a potem miesiące.W pamięci bucharczyków obraz niknącej w oddali karawany zacierał się coraz bardziej.Codzienne troski dostarczały nowych wrażeń wypierając stare.Jedynie grzbiet ubogiego mieszkańca chanatu, przygniatany kolejnymi podatkami i rozporządzeniami płynącymi z góry, oczekiwał powrotu sprawiedliwego władcy Abdułazis-chana.Ale się nie doczekał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]