[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już tylkopięćdziesiąt jardów oddzielało nas od białych tumanów – patrzyliśmy w nie wszyscy trzej,niepewni, jaka groza się z nich wyłoni.Klęczałem tuż przy Holmesie; rzuciłem wzrokiem najego twarz.Była blada, ale ożywiał ją wyraz niesłychanego podniecenia.Oczy gorzały w blaskuksiężyca, nagle rozwarły się szeroko, patrząc z osłupieniem, a usta rozchyliły się.W tejsamej chwili Lestrade krzyknął przeraźliwie i padł twarzą na ziemię.Zerwałem się na równe nogi; zdrętwiała dłoń zacisnęła się dokoła rękojeści rewolweru;czułem, że umysł odmawia mi posłuszeństwa na widok strasznego widma, które wyskoczyłoz mglistej fali.Był to pies – pies czarny jak węgiel, olbrzym, jakiego dotąd nie widziały oczy żadnegośmiertelnika.Jego otwarta paszcza zionęła ogniem, ślepia iskrzyły się, a jakieś gorejące płomykistrzelały z sierści na całym grzbiecie.Rozgorączkowane majaki chorego umysłu nie mogły spłodzić nic równie dzikiego i przerażającego,jak ten czarny potwór, który wypadł spoza tumanów mgły.Olbrzymie zwierzę długimi skokami pędziło ścieżką, tropiąc ślad naszego przyjaciela.Widoktego zjawiska tak nas oszołomił, że zdrętwieliśmy zupełnie i fantastyczne zwierzę minęłonas, zanim odzyskaliśmy przytomność.Holmes i ja oddaliśmy jednocześnie ogień, zwierzę zawyło straszliwie, co było dowodem,że przynajmniej jeden z nas strzelił celnie.Wszelako pies nie zatrzymał się, lecz pędził dalejw szalonych skokach.Wtem spostrzegliśmy w blasku księżyca, jak sir Henryk odwrócił się,stanął, wzniósł ręce w górę, ruchem przerażenia i wpatrzył się w straszliwe widmo, które gościgało.Wycie – krzyk bólu, jaki się wydarł psu, rozproszył nasze obawy.Jeśli można go było zranić,był śmiertelny; skoro zadaliśmy mu ranę, mogliśmy go zabić.Nigdy w życiu nie widziałem człowieka biegnącego tak szalonym pędem, jak biegł Hol-123mes owej nocy.Mam sławę pierwszorzędnego szybkobiegacza, ale przyjaciel prześcignąłmnie z taką łatwością, z jaką ja prześcignąłem małego Lestrade'a.Biegnąc, słyszeliśmy krzykisir Henryka i głuche warczenie psa.Nadbiegłem w chwili, gdy potwór skoczył na swą ofiarę,powalił ją na ziemię i już chwytał za gardło, gdy Holmes wpakował mu w bok pięć rewolwerowychkul.Z ostatnim śmiertelnym skowytem, wyszczerzywszy kły, jakby chwytał jakiś żer w powietrzu,pies powstał na dwie łapy, runął na wznak, drgnął kilka razy konwulsyjnie i przewróciłsię na bok.Pochyliłem się nad nim, cały drżący, przyłożyłem rewolwer do ohydnegołba, lecz kurka już nie spuściłem.Olbrzymi pies nie żył.Sir Henryk leżał zemdlony tam, gdzie upadł.Rozerwaliśmy mu kołnierzyk i Holmes odetchnąłgłęboko, przekonawszy się, że nie ma śladu rany i że ratunek przyszedł w porę.Powiekinaszego przyjaciela zaczęły drgać – usiłował je otworzyć.Lestrade wlał mu przezzaciśnięte zęby kilka kropli koniaku i niebawem dwoje wylękłych oczu spoglądało na nas.– Boże wielki – szepnął.– Co to było? Co to było, na miłość boską?– Cokolwiek było, już nie istnieje – odparł Holmes.– Zabiliśmy raz na zawsze widmo,prześladujące ród Baskerville'ów.Zwierzę, które leżało przed nami, przerażało rozmiarami i siłą.Był to mieszaniec ogara ibrytana, smukły, dziki, wielki jak młoda lwica.Teraz nawet, gdy leżał martwy, z olbrzymiegopyska unosił się błękitnawy płomyk, a ogniste pierścienie jaśniały dokoła małych, głębokoosadzonych, okrutnych ślepiów.Przesunąłem dłonią po gorejącym pysku; gdy ją podniosłem,moje palce zaświeciły w ciemności.– Fosfor – rzekłem.– Jak sprytnie spreparowany – rzekł Holmes, wąchając nieżywe zwierzę.– Nie wydajeżadnej woni, która by mogła stępić węch zwierzęcia.Sir Henryku, zawiniliśmy bardzo, narażającpana na taki przestrach i przepraszamy najmocniej.Byłem przygotowany ujrzeć psa,lecz nie okrutnego potwora.A nadto mgła nie pozwoliła nam przyjąć go tak, jak zamierzaliśmy.– Ocaliliście mi życie.– Naraziwszy je najpierw na niebezpieczeństwo.Czy może się pan utrzymać na nogach?Ma pan tyle siły?– Dajcie mi jeszcze łyk koniaku, a będę gotów do wszystkiego.Tak! A teraz pomóżcie misię podnieść.Cóż zamierzacie, panowie, teraz?– Zostawić pana tutaj.Na dzisiaj już dosyć dla pana przygód.Proszę poczekać tu chwilę, apotem jeden z nas powróci z panem do zamku.Sir Henryk usiłował stanąć; chwiał się jeszcze na nogach, był bardzo blady.Doprowadziliśmygo do skały, na której usiadł, drżąc na całym ciele i ukrył twarz w dłoniach.124– Teraz musimy rozstać się z panem – rzeki Holmes.– Trzeba dzieło doprowadzić do końca,a każda chwila jest cenna.Zbrodnię już mamy, brak nam jeszcze zbrodniarza.Zawróciliśmy i spiesznym krokiem schodziliśmy ścieżką ze wzgórza.– Postawiłbym tysiąc przeciw jednemu – odezwał się Holmes – że nie zastaniemy go już wdomu.Nasze strzały były dla niego znakiem, że przegrał sprawę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •