[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Droga pięła się w górę, śnieg padał coraz gęściej, w końcu przeszedł w ostrą zadymkę, jakbywjechali w samo serce wściekłej białej burzy.Dotarli na przełęcz i zaczęli zjeżdżać stromo w dół.W dół i w dół.Im niżej, tym mniej padało.Jeden zakręt o sto osiemdziesiąt stopni, drugi, trzeciprzez rzekę Snake i na dno doliny, gdzie droga i rzeka podążały już razem, w myśl tej samejgeografii i tej samej logiki.Nie włączył radia, nie chciał słyszeć nic oprócz silnika i rytmicznego szurania wycieraczek.Alkohol nagle z niego wyparował, zostawiając go z irytacją i pragnieniem napicia się kawy. Zapytał samego siebie, czy wie, co robi, i odpowiedział sobie, że tak, dokładnie wie.Wybrał sięna przejażdżkę, proste.Przez dłuższy czas nie było zjazdów ani rozgałęzień.Potem ograniczenie prędkości wzrosło,kolejny znak oznajmiał, że dotarli do jakiegoś kurortu, ograniczenie znowu wzrosło, a serceBilly ego podskoczyło na widok innych oznak cywilizacji: wysokich dwuspadowych dachów,świątecznych lampek w restauracjach i sklepach, podnoszącej na duchu zieleni i czerwienisygnalizatorów.Ale sezon miał się ku końcowi i ruch był mały.Kiedy bronco dotarł do ostatnichświateł w wiosce, Billy zrozumiał, że musi zmniejszyć dystans, jeśli nie chce zwrócić na siebieuwagi.Kiedy znalazł się z piętnaście, może dwanaście metrów od Steve a i przez tylną szybęzobaczył zarys jego głowy, światło zmieniło się na zielone, bronco zamrugał kierunkowskazemi skręcił w lewo. Jedz dalej i zawróć  powiedział sobie, ale bał się zgubić w plątaninie ulic, więc w ostatniejchwili wrzucił kierunkowskaz i skręcił.Na następnym skrzyżowaniu bronco znów skręcił w lewo i ruszył wzdłuż dużego, prawiepustego parkingu.Potem zjechał w prawo, na drogę lokalną, która nagle wyprowadziła ichz wioski w długą górską dolinę wiodącą na wschód.Ponieważ na drodze nikogo nie było, Billyznów pozwolił Steve owi zwiększyć odległość.Wolną ręką sięgnął po telefon i wystukał kolejnegoesemesa.Droga skręciła na południe, ograniczenie prędkości wzrosło.Billy wyjechał z zakrętui zobaczył, że bronco zatrzymał się przed skrzyżowaniem.Skrzyżowanie pojawiło się nagle, niebyło gdzie się schować.Gdyby Steve zerknął w lusterko, na pewno by go zauważył.Tak samo jakto, że skręca tam, gdzie on.Dlatego Billy miał nadzieję, że bronco skręci w prawo, w stronęMontezumy, jak wynikało ze znaku, a nie w lewo, gdzie nie było nic zachęcającego aniciekawego dla żadnego kierowcy, a co dopiero dla dwóch.Bronco stał na jałowym biegu, jakby czekał na przerwę w ruchu, chociaż żadnego ruchu niebyło.El camino stał za nim.Padał śnieg. Tylko spróbuj, skurwielu.W prawo.Bronco włączył lewy kierunkowskaz i skręcił, Billy podjechał do skrzyżowania, wrzuciłkierunkowskaz i pojechał za nim.Wkrótce dotarli do kolejnego skrzyżowania, ale i na tym, i na dwóch następnych Steve pojechałprosto, w głąb gór.Droga wiła się coraz bardziej stromymi skrętami, jak gdyby prowadziła nakolejną przełęcz i w kolejną mgławicę śniegu, ale nie padało zbyt mocno.Billy miał dobrąprzyczepność, szczęście mu dopisywało.Zanim go opuściło, wspiął się jeszcze kilka kilometrówku białym zjawom szczytów.Szczęście opuściło go niespodziewanie, bez ostrzeżenia.Zwiatła stopu bronca zniknęły, jakbyzjechał z drogi, ale kiedy Billy dojechał do tamtego miejsca, nie znalazł skręcających śladów.Podkołami el camino rozległy się chrzęst i brzdęk żwiru, a droga przed nim, o ile można to byłojeszcze nazwać drogą, zanurkowała w iglasty las.Billy zahamował, zatrzymał samochód i siedział, gapiąc się na drzewa.Góry zasłaniała ścianaśniegu.Otworzył okno i wyjrzał w białą pustkę.Powietrze było rzadkie, przesycone ostrym zapachem sosen.Wyjął telefon i wysłał ostatnią wiadomość, a pózniej spojrzał przed siebie, nadrogę, czy też pozostałości po drodze, które gdyby nie ślady opon, można by wziąć za przecinkęw miejscu, gdzie budowniczowie z niewiadomych przyczyn nagle przerwali pracę.Skubnął włosy pod dolną wargą.Pomyślał o łańcuchach śniegowych wiszących na dole w stajnirazem z końskimi uprzężami.Posiedział jeszcze chwilę.Z miski wąwozu i cieni pod sosnamipodnosił się zmierzch.Dobra, synu, przyjrzymy się temu, powiedział w końcu, zdjął stopęz hamulca i ruszył. 52Droga wiła się łagodnie pod górę w tunelu między drzewami.Pochyłość była nieduża, śniegniezbyt głęboki, więc Billy sprawnie posuwał się do przodu.Za każdym zakrętem mógł zobaczyćbronca zaparkowanego przed jakimś zwyczajnym górskim gospodarstwem,Steve a wysiadającego z samochodu i wychodzących mu na powitanie psa, żonę i dzieci.Niepozostałoby mu wtedy nic innego, jak tylko roześmiać się i zawrócić.Ale za każdym zakrętembył kolejny odcinek drogi, las i kolejny zakręt, i żadnego bronca, żadnego gospodarstwa i żadnejżony.Droga się zwężała, drzewa i krzaki gęstniały, nisko wiszące gałęzie uderzały w okna.JeśliSteve by się tu zatrzymał, Billy nie mógłby zawrócić, musiałby zjechać na wstecznym na samdół.Powodzenia, stary.Parł naprzód, zrobiło się stromo; nie widział tego i nie czuł, domyślił się,bo opony coraz bardziej się ślizgały.Wrzucił jedynkę, zwolnił i skupił wszystkie zmysły, ale elcamino wciąż się ślizgał, zarzucał tyłem i obijał się o drzewa jak pijak, wyrównywał i leciałw przeciwnym kierunku.Billy uświadomił sobie z narastającą wściekłością, że samochód nie darady i że to było do przewidzenia.Wziął kolejny zakręt, po podwoziu rozbryzgała się mokrabreja.Trzymał kierownicę delikatnie, prowadził najlepiej, jak umiał, ale koła wciąż się ślizgały,a silnik dławił.Nie było wyjścia, musiał zahamować i liczyć na to, że samochód wytrzyma.Niewytrzymał.Hamulec nie hamulec, zaczął osuwać się w dół.Billy złapał za zagłówek pasażerai próbował wziąć zakręt jedną ręką, ale nie wcelował.El camino uderzył tyłem w twardy pieńsosny.Billy przekręcił kluczyki w stacyjce i zapalił papierosa.Przyglądał się śniegowi bezgłośnieosiadającemu na przedniej szybie.Padało coraz mocniej.Zlady bronca znikały.Schował kluczyki do kieszeni, zapiął swoją skórzaną kurtkę i wyjął ze schowka rękawiczkiz niewyprawionej skóry.Sięgnął pod siedzenie, znalazł butelkę, napił się.Znów sięgnął podsiedzenie, tym razem głębiej.Chodz tu, skurwielu.Uderzenie w drzewo posłało go na sam tył.W końcu namacał i wyjął.Pistolet, dziewiątka odkupiona od jakiegoś faceta w Nevadzie.Zdjąłz niego czarną wełnianą czapkę, włożył ją na głowę, sprawdził, czy broń jest naładowanai zabezpieczona, i wsunął ją do prawej kieszeni.Schował telefon, ale po chwili wyjął go i położyłna środku gazety na fotelu pasażera, naciągnął rękawiczki i wysiadł.Zrobił kilka kroków i spojrzał za siebie.El camino stał prawie w poprzek drogi i całkowicieblokował przejazd.Billy zastanawiał się nad tym przez chwilę, a potem rzucił papierosaw koleinę i ruszył.W wygranych w bilard kowbojkach natychmiast upadł na kolana, raz i drugi, dopóki nierozstawił szeroko nóg i nie zaczął wbijać w śnieg wewnętrznych krawędzi gładkich podeszew [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •