[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Współpracowniczkę w kwestii piosenek znalazłem w nauczycielce od WF-u  paniHelenie Kłosowskiej, niedużej blondyneczce, która, optycznie biorąc, mogła uchodzić za nasząkoleżankę.Tak też ją traktowałem, co po latach barwnie komentowała jako sytuację, w którejinni pedagodzy mieli za złe, że daje się komenderować uczniowi.W każdym razieskomponowała kilkanaście bardzo ładnych, wpadających w ucho piosenek  Warszawskasyrenka w rytmie angielskiego walca jest do dziś śpiewana przez harcerską młodzieżprawobrzeżnej Warszawy.Nad warszawską zmęczoną syrenką, plakat nocy swe poły rozpostarł,kołysane jarzeniową piosenką,śpi Warszawa i Wisła, jej siostra.Kłosowska nie znała nut, komponowała w myślach, uczyła kilka osób, żeby niezapomnieć (raz zapomniała), a potem ktoś wykształcony muzycznie to spisywał.Rosnerowa teżpróbowała komponować, ale jej utwory, muzycznie być może lepsze i oryginalniejsze, nie miałyowej niefrasobliwej lekkości, jaka cechowała dzieła Kłosowskiej: Wśród jałowców zakwitłynamioty; Aningrodzie,Aningrodzie!; Pocałuj mnie czy utwór napisany na krótko przed maturą:Gdy lata miną młode, beztrosko i wesoło,wyfruniesz na swobodę i powiesz:  %7łegnaj, szkoło!.Wylecisz w świat jak orzeł, ciśnięty jak sprężyną,choć wkrótce będziesz może swe skrzydła musiał zwinąć.Drogi panie profesorze  zdjęcie, a ty na nim,drogi pani profesorze  tyś nas tyle ganił.Drogi panie profesorze  miałeś z nami biedę,drogi panie profesorze.Jeszcze by raz jeden.Po premierze Warszawskiej syrenki wezwał mnie osobiście dyrektor Krauze, pochwalił,po czym oznajmił, że moja spontaniczna działalność powinna zostać ujęta w ramy organizacyjne. Czy mam jakiś wybór?  zapytałem. Harcerstwo albo Związek Młodzieży Socjalistycznej odparł  Wacek. A najlepiej, jak zapiszemy cię do obu.Z dwojga złego wolałem harcerstwo.Do ZMS-u zapisałem się pro forma, bo był towarunek otrzymania u  Gienia  który był oficjalnym opiekunem tej organizacji  czwórki zmatematyki na maturze.Cóż, uczyłem się, jak być małym konformistą.Ze skutkiem pozytywnym.Inna sprawa, żenie miałem koło siebie przykładów, że można nim nie być.Harcerstwo, choć spóznione, okazałosię dla mnie znakomitą szkołą życia.Chociaż kiedy pojawiłem się na pierwszej zbiórce, wwygniecionym, zle dopasowanym mundurku, zdaniem Rosnerowej wyglądałem na skończonąłachudrę.Obóz w Zwierkocinie szybko to naprawił.Nauczyłem się rozbijać namiot, budowaćprycze z sosnowych kijów i sznurka, bywałem też strażnikiem ognia w obozowej kuchni (świetnafucha  choć pomysł, aby oburącz złapać się komina, nie był najlepszy i do dziś pamiętamzapach własnej skóry palącej się na rozgrzanej rurze).Poza tym udało mi się utopić wielki garnekna zupę, w którym pływaliśmy w jeziorze, i parę razy skraść kawałek upieczonego ciasta znamiotu-magazynu.Nie uczestniczyłem natomiast w wydarzeniu, które wstrząsnęło obozem,kiedy żerdz w latrynie, na której zbiorowo zasiadł zastęp  Biedronek , załamała się i piątkachłopaków wylądowała w dole z nieczystościami.Było to niemożliwe, bo po pierwsze należałem do zastępu  Lisów , a po drugie  nigdy w życiu nie załatwiałbym w szerszym groniepotrzeb fizjologicznych.Przeżyłem też, podobnie jak tata na Adriatyku, swój moment autentycznego szczęścia.Poszedłem w las i rozciągnąłem się na stercie niedawno ściętych sosnowych bali  było ciepło,czuło się zapach żywicy, las rozbrzmiewał głosami ptaków, bzyczały jakieś owady.Czułem sięmłody, wolny i szczęśliwy.Przez chwilę.Bo, prawdę powiedziawszy, byłem okropnie nieszczęśliwy. Permanentnie zakochany, bez szans na wzajemność.Na szczęście fascynacje trwałykrótko  choć do dziś trudno mi zapomnieć niesamowite, dorównujące Angelinie Jolie usta BasiCichockiej, piękne oczy i śniadą karnację Basi Salamończyk, póżniejszej szwagierki MaćkaParowskiego, czy ponętne rumieńce kontrastujące ze smutnymi oczami Basi Dołęgowskiej (Szaraharcerko, smutne twe oczy patrzą i nie widzą mnie.).Ciągle pamiętam też trudno definiowalnyurok roztaczany przez Alę Zrednicką, zastępową  Sarenek , u której boku przeleżałem na pryczycały kwadrans.Ale najważniejsza była Ela Czemerko, do której uczucie wracało jak fala.Comnie w niej pociągało (jak się okazało, nie tylko mnie)? Oryginalna uroda piękności z Kaukazu,odziedziczona po dziadku, carskim żandarmie, który po upadku imperium pozostał w Wawrze,lekko prowokujący styl bycia.Stojąc nocą na warcie, mogłem jedynie liczyć buty przednamiotem drużynowego Marczaka i przybocznego Pawelca, których odwiedzała po zmierzchurazem z koleżanką.Serce mi pękało.Ale co mogłem?  Pisać wiersze.Przed wielu laty w dziewiczej puszczy,kędy mazurskie jezioramiasta zajęły brzeg wody pusty Sodoma oraz Gomora.Tak opisywałem w obozowej kronice, za pomocą dość kunsztownych aluzji, stosunkipanujące pomiędzy męskim a żeńskim podobozem.Kiedy publicznie odczytywałem fragmentypoematu, biedna Rosnerowa musiała niezle się wysilać w robionych na żywo komentarzach, żebydowieść, że to tylko wyobraznia autora, poetycka hiperbola i licentia poetica.To prawda, święci nie byliśmy (poza mną) i dowiodło tego kilka skandali, na przykładsprawa Doroty L., nieszczególnie atrakcyjnej córki bogatych cukierników, którą zauważało sięraz w roku w tłusty czwartek, kiedy przybywała do szkoły z pączkami.Na co dzień wydawała sięcicha i senna.Nie była nawet obiektem szczególnych napaści  Markiewy.Aż zupa się wylała.Okazało się, że cicha, grzeczna, niezbyt rozgarnięta dziewoja była kochanką bandziora, który wparku Praskim zastrzelił milicjanta, niejakiego Pietrzaka, a swój arsenał trzymał pod łóżkiem.Doroty.Ale było kilka mniejszych aferek, parę panienek zaszło w ciążę i kończyło szkołęzaocznie, jedna z naszej klasy pobrała się przed maturą.Czy i ja mogłem podobnie wpaść?Teoretycznie mogłem  jakiś czas interesowałem się Basią Nowicką, niezniechęconypotraktowaniem mnie odmownie przez jej starszą siostrę.Tu dygresja: od szkoły Krystynę spotkałem raz jeszcze w naszej komisji wyborczej,podczas pamiętnych wyborów czerwcowych 1989 roku.Ale Basi nie.Czy miałem u niej szanse? Cóż, kiedyś w dziewiątej klasie odwiedziłem ją w domu wMiędzylesiu.Zastałem ją samą, leżącą w łóżeczku.Na mój widok wyciągnęła spod kołdry nóżkę,pytając:  Prawda, jaką mam ładną pidżamkę?Jeśli była to aluzja, to jej nie pojąłem.A może i pojąłem, tylko zabrakło mi odwagi, żebyzająć się badaniem tej pidżamki, poznać jej strukturę, przejść do analizy zawartości.Co ja poradzę  wtedy jeszcze traktowałem miłość jako zjawisko bezcielesne!A własne frustracje gasiłem w literaturze.%7łeby to lirycznej  wierszy o miłościzdecydowanie unikałem.Wcześnie wykryty zmysł satyryczny dawał mi do ręki orężniezapewniający wprawdzie zwycięstwa, ale pozostawiający odrobinę satysfakcji.Taki celprzyświecał  Nowej wojnie trojańskiej osnutej wokół pięknej Heleny (rzecz jasna, dałem jej cechy Czemerko), o którą rywalizowali bogowie i Ziemianie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •