[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten osobliwy traf nie powinien był ich w niczym zadziwić.Korespondencję między Stolicą Apostolską a dworem wymieniano często, nieraz i co dzień.Jeździec, młodzieniec około dwudziestu pięciu lat, wysoki i barczysty, pokryty był kurzem i błotem.Krzyż i klucz szeroko wyhaftowane na żółtym i czarnym kaftanie oznaczały sługę papiestwa.W lewej ręce trzymał okrycie głowy i laskę, oznakę pełnionej funkcji.Zbliżył się do króla, przyklęknął i odczepił od pasa pudełko z hebanu i srebra, gdzie znajdował się list.- Sire - rzekł - papież Klemens zmarł.Wszyscy obecni drgnęli.Król i Nogaret pobledli i z powagą spojrzeli po sobie.Król otworzył hebanowe pudełko, wyjął pismo i złamał pieczęć z herbem kardynała Arnolda d'Auch.Przeczytał je uważnie, jakby chciał sprawdzić prawdziwość otrzymanej wiadomości.- Papież, którego wynieśliśmy na tron, stoi teraz przed Bogiem - wyszeptał, podając pergamin Marigny'emu.- Kiedy to się stało? - zapytał Nogaret.- Całe sześć dni temu - odpowiedział Marigny.- W nocyz dziewiętnastego na dwudziestego.- W miesiąc później - rzekł król.- Tak, Sire, w miesiąc po.- rzekł Nogaret.Jednocześnie wyliczyli: 18 marca wielki mistrz templariuszy wołał do nich stojąc w płomieniach: „Papieżu Klemensie, rycerzu Wilhelmie, królu Filipie, powołuję was przed sąd Boży.".I oto pierwszy już skonał.- Powiedz mi - podjął król zwracając się do jeźdźca i dając mu znak, aby powstał - jak umarł Ojciec Święty?- Sire, papież Klemens gościł w Carpentras u swego siostrzeńca, pana de Got, kiedy nagle schwytały go strach i gorączka.Wtedy powiedział, że chce powrócić do Gujenny, aby umrzeć w swym rodzinnym Yillandraut.Ale zdołał przebyć tylko pierwszy etap i musiał zatrzymać się w Roquemaure koło Chateauneuf.Jego fizycy próbowali wszystkiego, aby zachować go przy życiu; nawet nakazali mu jeść sproszkowane szmaragdy, które podobno są najlepszym lekarstwem na jego chorobę.Lecz nic nie pomogło.Chwyciły go duszności.Kardynałowie byli przy nim.To wszystko, co wiem.Zamilkł.- Odejdź - rzekł król.Jeździec wyszedł.Ciszę w sali przerywał tylko oddech wielkiego charta drzemiącego przed ogniem.Król i Nogaret nie śmieli spojrzeć na siebie.„Czy to naprawdę możliwe - myśleli - abyśmy byli przeklęci? Który z nas teraz?".Monarcha był przerażająco blady.Jego długa królewska szata miała już lodowatą sztywność sarkofagu.CZĘŚĆ TRZECIARĘKA BOGAIUlica BourdonnaisWystarczył tydzień, a lud paryski już otoczył skazane księżniczki legendą zaprawioną nierządem i okrucieństwem.Oto źródła owej brukowej fantazji i przechwałek w kramach: ten twierdził, że dowiedział się prawdy z pierwszych ust od kuma, który dostarczał korzenie do pałacu Nesle; ów miał kuzyna w Pontoise.Małgorzata Burgundzka stała się bohaterką ludowej opowieści i odgrywała w niej ekstrawagancką rolę.Przypisywano królowej nie jednego kochanka, ale dziesięciu, pięćdziesięciu, co wieczór innego.Przy wtórze plotek i z lękliwym zafascynowaniem pokazywano sobie wieżę Nesle, przed którą dzień i noc czuwały straże, odpędzając gapiów.Sprawa bowiem nie została zakończona.W okolicy wyłowiono kilka trupów.Mówiono, że następca tronu zamknął się w swoim pałacu i katował sługi, aby wydobyć z nich prawdę o wszeteczeństwie żony, a następnie wrzucał ich ciała do Sekwany.Pewnego poranka około tercji piękna Beatrycze d'Hirson wyszła z pałacu Artois.Był to początek maja i słońce igrało na szybach domów.Beatrycze szła bez pośpiechu, zadowolona, że czuje na twarzy pieszczotę wiatru.Upajała się zapachem rozkwitającej wiosny i z przyjemnością prowokowała spojrzenia mężczyzn, zwłaszcza jeśli pochodzili z niskiego stanu.Dotarła do dzielnicy Świętego Eustachego i weszła na ulicę Bourdonnais.Znajdowały się tu kramiki skrybów, a także handlarzy wosku, którzy sporządzali tabliczki do pisania, świece oraz inkausty.Uprawiano tu również inny handel.W zakamarkach niektórych domów, zachowując niebywałą ostrożność, sprzedawano na wagę złota składniki niezbędne do wszelakich czarów: proszek z węża, utłuczone na miał ropuchy, mózg kotów, uwłosienie nierządnic, a także zebrane w odpowiedniej kwadrze księżyca rośliny, z których przyrządzano filtry miłosne oraz trucizny, aby „zauroczyć" wroga.Często nazywano „ulicą Czarownic" tę wąską drogę, gdzie wśród pszczelego wosku - surowca do rzucania uroku - handlował diabeł.Beatrycze d'Hirson z miną obojętną i spojrzeniem rzucanym spod rzęs weszła do sklepiku, który na szyldzie z malowanej blachy miał dużą świecę.Wąski od frontu sklepik był długi i ciemny.Z pułapu zwisały różnej wielkości świece, a pod ścianą na półkach podzielonych przegródkami piętrzyły się świeczki oraz brązowe, czerwone lub zielone bocheneczki wosku używane do pieczęci.Powietrze było przesiąknięte silnym zapachem wosku, a każdy przedmiot lepił się trochę pod palcami.Kupiec w wielkiej czapie z surowej wełny rachował przy pomocy liczydła.Na widok Beatrycze twarz jego rozjaśniła się w uśmiechu, odsłaniając bezzębne dziąsła.- Mistrzu Engelbercie.- rzekła Beatrycze - przychodzę zapłacić wam dług pałacu Artois.- O, to zacny uczynek, szlachetna pani, to zacny uczynek.W tych czasach pieniądz prędzej ucieka niż wpływa.Każdy dostawca chce, żeby mu zaraz płacić.A co więcej, dusi nas jeszcze ten nikczemny datek.Sprzedaję za jednego liwra, a muszę wpłacić całego denara.Król więcej zarabia na mojej pracy niż ja sam[29].Odszukał wśród innych kont tabliczkę z rachunkiem pałacu Artois i zbliżył ją do szczurzych oczu.- Jeśli się nie mylę, mamy więc cztery liwry, osiem soldów.i cztery denary - pospieszył dorzucić, bo miał zwyczaj obciążać kupującego tym „nikczemnym datkiem", na który się tak uskarżał.- Ja.narachowałam sześć liwrów.- powiedziała łagodnie Beatrycze, kładąc na kontuarze dwie monety._ O, to dobry zwyczaj, obyśmy mieli więcej takich klientów! - Chcecie pewnie zobaczyć swego podopiecznego? Bardzo jestem z niego rad.Przydaje mi się w moim interesie.milczek z niego.Mistrzu Ewrardzie!Z zaplecza sklepiku wyszedł kulawy mężczyzna.Miał lat około trzydziestu, był chudy, ale mocno zbudowany, o kościstej twarzy i ciemnych, zapadłych powiekach.Mistrz Engelbert natychmiast przypomniał sobie o pilnej do załatwienia dostawie.- Zaryglujcie drzwi za mną.Nie będzie mnie przez jakąś godzinkę - rzekł do kulawca.Kiedy ten pozostał sam na sam z Beatrycze, ujął ją za ręce.- Chodźcie - rzekł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]