[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Coś jak kult Kali w Indiach.Może jacyś szaleni fanatycy przywrócili kult boga-krokodyla, Sobeka?- Powściągnij łaskawie swoją wybujałą wyobraźnię, Peabody - burknął Emerson.- Takie rany mogły na przykład spowodować metalowe szczęki jakiejś maszyny.Może ten człowiek był pijany, potknął się i wpadł do czegoś takiego?- Głową w dół? - zapytałam z sarkazmem.- A operator tego urządzenia włączył je, nie zauważywszy wystających ze środka nóg?David, młodzieniec o łagodnym usposobieniu, pobladł jeszcze bardziej.Hipoteza Emersona była tak absurdalna, że nawet on sam nie próbował jej bronić.- Ważniejsze jest inne pytanie - powiedział.- Kim była ofiara?- Twarzy nie dało się rozpoznać - odparł Razmes.- Ale wiemy, że Yussuf Mahmud nie miał dwóch stawów środkowego palca u lewej dłoni.Wprawdzie wystające części ofiary obgryzły jakieś mniejsze drapieżniki, ale z palców u rąk i nóg obżarte zostały tylko same końce, a ten środkowy palec.David wstał i pospiesznie opuścił werandę.- Chyba poproszę o jeszcze jedną whisky, Emersonie - oznajmiłam.Wszystko to było diabelnie zniechęcające, nie da się bowiem przesłuchać umarłego.Z drugiej strony - a wolę zawsze dostrzegać pozytywne aspekty każdej sprawy - zamordowanie Yussufa Mahmuda potwierdziło, że w całą tę historię wmieszana jest jakaś grupa złoczyńców o wiele bardziej interesujących od handlarza drugorzędnymi antykami.Emerson mógł sobie kpić (i robił to) z mojej teorii na temat tajemniczej sekty zabójców, ja jednak byłam przekonana, że śmierć Mahmuda miała wszelkie cechy morderstwa rytualnego lub nawet egzekucji.Zdradził swoich mocodawców i musiał za to zapłacić straszliwą cenę.Ale na czym właściwie polegała jego zdrada?Odpowiedź nasuwała się sama.Jego rozpaczliwe próby odzyskania papirusu - bo tylko człowiek zdesperowany odważyłby się nachodzić dom Ojca Przekleństw - musiały być ostatnią nadzieją na ujście cało przed zemstą sekty.Byłam przekonana, że Wyznawcy Sobeka - jak ich nazwałam - posługiwali się cennymi starożytnościami dla zwabienia potencjalnych ofiar.A Yussuf Mahmud nie tylko pozwolił tym razem wyśliznąć się zarówno ofiarom, jak i przynęcie, lecz w dodatku zamiast naiwnych turystów wybrał do morderczego rytuału członków rodziny, znanej w Egipcie z sukcesów w ściganiu wszelkiej maści złoczyńców.Najwyraźniej nie odkrył prawdziwej tożsamości Alego Szczura, gdyż w przeciwnym razie na pewno by z nim nie zadarł.Ktoś jednak musiał rozpoznać Ramzesa i resztę; być może zdradzili się jakoś podczas walki i późniejszej ucieczki.Mahmudowi dano ostatnią szansę naprawienia fatalnej omyłki, nie umiał jej jednak wykorzystać i musiał za to zapłacić.Było to jedyne sensowne wytłumaczenie, ale Emerson zbył je stwierdzeniem: „Banialuki, Peabody” - nie pozwalając mi nawet dokończyć wywodu.Wiedziałam oczywiście dlaczego.Mój mąż nie przyznałby tego głośno, lecz wciąż miał obsesję na punkcie Sethosa.Było to wręcz śmieszne, bo Sethos nigdy nie zadałby się z prymitywną sektą morderców.Ramzes i Nefret zamienili się pokojami.Mój syn nie krył rozczarowania, kiedy nie pojawił się już żaden intruz.Ja także byłam rozczarowana, choć nie sądziłam, by sekta chciała ryzykować ponownie.Wypytywanie handlarzy i mieszkańców Gurna również nie przyniosło rezultatów.Nikt z indagowanych nie widział Yussufa Mahmuda, nikt też nie był członkiem sekty zabójców.Trudno się było zresztą spodziewać, że ktokolwiek się do tego przyzna.Tydzień pomiędzy Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem wypełniało nam zwykle aktywne życie towarzyskie.Otrzymywaliśmy wiele zaproszeń od - jak nazywał tych ludzi Emerson - „pływającego towarzystwa biesiadnego”, co zresztą było coraz dalsze od prawdy, bo większość z nich zatrzymywała się w hotelach, zwłaszcza w nowym i eleganckim Winter Palace.Była to grupa błyszcząca na firmamencie społecznym, bogaci i w większości utytułowani ludzie.Ale od strony intelektualnej byli strasznymi nudziarzami, toteż nie protestowałam, gdy Emerson odrzucał jedno zaproszenie po drugim.Nalegałam jednak, byśmy wykazali się grzecznością przynajmniej wobec kręgu archeologów i starych znajomych.Do tych ostatnich musiałam zaliczyć pana Davisa, który przypłynął do Luksoru na pokładzie swojej dahabii.Emerson mógł nie znosić tego człowieka i nie znosił go, lecz Davis był obecnie znaczącą postacią w środowisku egiptologów, a wobec mnie zawsze zachowywał się przyzwoicie.Jego kuzynka, pani Andrews, która towarzyszyła mu zawsze w podróżach, była nawet sympatyczna.(Nie powtórzę tu spekulacji Emersona na temat łączących ją z Davisem stosunków).Oczywiście nie otrzymaliśmy zaproszenia od Davisa.Był on, wraz z panią Andrews (jego kuzynką, jak przypominałam ciągle Emersonowi), jednym z największym entuzjastów „towarzystwa biesiadnego”.Spotykali się nie tylko z uznanymi archeologami, ale z każdym, kto zaliczał się do towarzyskiej śmietanki lub posiadał jakikolwiek tytuł.My najwyraźniej nie zostaliśmy zaliczeni do żadnej z tych kategorii.Nie zmartwiło mnie to wcale, wręcz przeciwnie, odczułam ulgę, nie mogłam bowiem liczyć na to, że Emerson zdoła zachować się przyzwoicie w obecności Davisa.Jednak prędzej czy później ich spotkanie było i tak nieuniknione.Kiedy więc otrzymałam zaproszenie na uroczyste przyjęcie w Winter Palace, wydawane przez dyrektora hotelu na cześć kilku brytyjskich arystokratów, nie namawiałam Emersona, żeby z nami poszedł.Obecność Davisa na przyjęciu była pewna, ponieważ miał hyzia na punkcie honorów i tytułów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •