[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lokesh dotknął kolana lamy.Gendun powoli wrócił do rzeczywistości.Uniósł głowę, co zdawało się być dla niego ogromnym wysiłkiem.- Dolma mnie odwiedza - powiedział głosem cichym, ale równym.-Wczoraj polerowaliśmy młynki modlitewne w świątyni.Shan i Lokesh spojrzeli po sobie z niepokojem.- Rinpocze! - krzyknął Shan, zwracając się do niego sło-wem, jakim określano otaczanego czcią nauczyciela.Dotknął dłoniGenduna.Lama nie zareagował, zdawało się, że nie zauważył nawet,gdy Shan podciągnął mu rękaw.Serce inspektorowi zamarło, gdyujrzał nowe ślady - sińce i oparzenia po elektrowstrząsach.Wyrzuciłakumulator, ale Chodron wciąż miał generator.Lokesh zaintonował powolny rytm mantry do bodhisatt-wywspółczucia.Wargi Genduna poruszyły się, ale w jego oczach byłapustka.Shan przyłapał się na tym, że sam również bezgłośnie powtarzasłowa mantry, gdy walczył z zalewającą go falą emocji, najpierwgniewu, a potem głębokiej bezradności.Nie mógł nic zrobić.Imbardziej protestował, tym gorsze były tego skutki dla Genduna.Usłyszał nad głową głuchy, miarowy warkot.Nim dotarł na lądowisko,helikopter był już na ziemi, a Gao stał przy prowizorycznym katafalku.Z kamienną twarzą przyglądał się swemu martwemu bratankowi, poczym powiódł ponurym wzrokiem po zgromadzonych wokół stołuludziach.Shan nie drgnął nawet, gdy Gao podszedł do niego, nie zareagował,gdy fizyk, z twarzą przypominającą szarą maskę, uniósł dłoń iwymierzył mu policzek.Stał wciąż nieruchomo jak słup, kiedy Gaospoliczkował go po raz drugi i trzeci, za każdym razem mocniej.Wkońcu naukowiec zostawił go i odszedł za spichlerz.Podczas gdyChodron kazał ludziom się rozejść, Shan wspólnie z dwomażołnierzami owinął ciało Thomasa w czarną tkaninę i zaniósł je dowciąż wyjącego helikoptera.Gdy stamtąd wyszedł, inny żołnierzczekał już na niego z kajdankami.Shan w milczeniu wyciągnął ręce.Zpozbawioną wyrazu twarzą przyglądał się, jak żołnierz zamyka mukajdanki na nadgarstkach i odchodzi.Mieszkańcy wioski wodzili zanim wzrokiem, rozstępując się trwożliwie na boki, gdy jak posłusznywięzień szedł za żołnierzem z kluczem.Nikt nie patrzył mu w oczy.Rząd upomniał się o niego i, z ostatnim szczęknięciem stalowychbransoletek, stał się nikim.Znów był jedynie numerem, niczym więcej.%7łołnierz zaprowadził go do Gao.Fizyk siedział na tym samympłaskim głazie, na którym usadowił się Lokesh tamtego dnia, kiedyShan przybył do wioski.Twarz miał wymizerowaną, bez wyrazu,nawet bez smutku w oczach.- Gdy zjawi się tu Urząd Bezpieczeństwa - powiedział Shan -przeczesze stoki i aresztuje wszystkich.Będzie wymuszać zeznania.Cena będzie ogromna.- Powinniście sami siebie słyszeć.- Choć twarz Gao wydawała sięmartwa, jego głos był przepełniony goryczą.-Ostrożny polityk sięznalazł.- Zostawcie wioskę w spokoju.Ci ludzie i tak dość już cierpią.- Ale wcześniej mówiliście mi, że torturowali waszego lamę, żechcieli zabić Hostene'a.Czemu mielibyście ich żałować?- Bo jednak.- Shan urwał w pół zdania.Opadł na głaz obok Gao.Był to spokojny sezon dla Urzędu Bezpieczeństwa, a jego kampania Toporem po korzeniach" nie zdążyła jeszcze nabrać rozpędu.Nieulegało najmniejszej wątpliwości, że gdy tylko wyższi rangąfunkcjonariusze spoza kręgu Chodrona wywęszą Drango, wieś znikniez powierzchni ziemi.Pojawią się fotografowie, może nawet ekipafilmowa, nie obędzie się bez przemówień na temat postępu idwudziestego pierwszego wieku.Mieszkańcy zostaną wysiedleni, byćmoże w ciągu dwóch godzin od ogłoszenia decyzji, po czymprzybędzie brygada odbudowy, niewykluczone, że złożona zwięzniów, będących również Tybetańczykami.Shan widywał to jużwcześniej, był w takiej brygadzie, gdy rozkazano jej wykonać podobnezadanie na wzgórzach ponad ich obozem, widział, jak Lokesh i innistarzy tybetańscy więzniowie płakali, gdy obozowi strażnicyprzystąpili do dzieła, wrzucając płonące żagwie do liczących setki latdrewnianych chałup.- Nie rozumiecie, że człowiek, który to zrobił, jest zbyt sprytny, bydać się schwytać obławie? - odezwał się po długim milczeniu Gao.- Wymiar sprawiedliwości jest w Chinach rzeczą względną.Niepowiedziałem, że zostanie schwytany, tylko że cena będzie ogromna.-Shan utkwił wzrok w odległych pasmach gór.- Jeśli Thomas patrzy nanas z góry - zaryzykował w końcu - jest coś, co uznałby za sprawęważniejszą niż znalezienie tego, kto go zabił.- Chodzi wam o tę Indiankę.- Ona jest gdzieś na tej górze.Myślę, że wciąż żyje.Jużwcześniej ścieżki jej i zabójcy skrzyżowały się, a jednak oszczędziłją.Ale obawiam się, że tym razem zabrał ją ze sobą.- Dlaczego miałby to robić?- Nie wiem dokładnie.Jest mu do czegoś potrzebna.- Do czego zmierzacie? - zapytał Gao po kolejnej długiej przerwie.- Hostene i ja możemy ją znalezć.A gdy ją znajdziemy, dowiemy się,kim jest zabójca.- Jeśli puszczę was wolno, już nigdy was nie zobaczę.Tak właśnierobią więzniowie w Tybecie.Ulatniają się.Shan ukrył twarz w dłoniach.Jego ciało było znużone.Ale jego duchbył wyczerpany do cna.- Ile lat - zapytał - zajęło wam znalezienie tego starego dzongu, wktórym mieszkacie?Gao nie odpowiedział.- Kiedy przyjdą - ciągnął Shan - dowiedzą się też o złocie.A wtedynawet wojsko nie zdoła powstrzymać biegu wydarzeń.Być możebyłoby to możliwe dwadzieścia albo trzydzieści lat temu, ale niedzisiaj.Rozwój gospodarczy l.o nowa mantra Pekinu.Przez pierwszyrok czy dwa będą przysyłać tylko ekipy pomiarowe.Helikoptery będąlatać w tę i z powrotem.Geolodzy będą wiercić i wysadzać skały.Potem sprowadzą buldożery, więcej dynamitu, i zaczną budowę dróg.Do wykonania prac przyślą tu na rok, może dwa, ekipę trzystu lubczterystu więzniów z obozu pracy, lak więc prawdopodobniewybudują dla nich baraki właśnie tu, na miejscu wioski.Powstanienowe miasto, z betonu i stali.Skład, warsztat samochodowy, sypialnie.Potem roboty zaczną się na całego.Dziesiątki górników.Kolejneiiypialnie.Wielkie ciężarówki do transportowania rozkruszo-negowybuchami materiału
[ Pobierz całość w formacie PDF ]