[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słudzy Parakleta, owi kapłani pocieszyciele przesiąknięci mocą Ducha Zwiętego, byli mili iszlachetni.Teraz był gotów - więcej niż gotów - wrócić do pracy.Szedł przez zatłoczony parking, witając wszystkich po imieniu.Zdziwienie natwarzach zebranych, że tak dobrze ich zapamiętał, wynagrodziło mu wysiłek włożony wćwiczenie pamięci.Parafianie poświęcili dwa dni, żeby urządzić festyn na parkingu i placuzabaw dla dzieci.Rozstawili ręczne wózki z rozmaitymi towarami, ciasteczkami, watącukrową, słodkimi rożkami i popcornem.Stragany z grami stały wzdłuż ogrodzenia, apracownicy pobliskiego sklepu żelaznego zbudowali nawet beczkę śmiechu.Balony iserpentyny powiewały na lekkim wietrze, kilka balonów uwolniło się i poszybowało w stronębezchmurnego nieba.Męski kwartet wokalny a cappella, w skład którego wchodziło dwóchczłonków Rady Kościoła, diakon i jego syn, nie narzekał na brak słuchaczy, choć ojciecGerald pomyślał, że zawdzięczali swoją popularność także i temu, że ustawili się tuż obokstoiska z wypiekami, które przygotowały panie z kółka różańcowego.Rodziny rozkładały koce na trawie, wypakowywały piknikowe kosze, wybierałynajlepsze miejsca do oglądania pokazu sztucznych ogni, który miał się odbyć po zmierzchu.Dzieci przygotowywały się do swojego występu.Część nastolatków rozsiadła się na maskachsamochodów, które stały na końcu parkingu.Grupa chłopców zebrała się, żeby pograć w piłkę.Ojciec Gerald powinien dopilnowaćdziesiątków spraw, a tymczasem szedł właśnie na boisko.Tam czuł się najlepiej.Działo się tak dlatego - a przynajmniej wciąż w to wierzył - że jego dzieciństwo zostało gwałtownieskrócone.Gdyby matka pozwoliła mu skończyć szkołę średnią, gdyby nie naciskała, żebyposzedł do seminarium dwa lata wcześniej.Gdyby.W towarzystwie chłopców znów stawał się jak oni, nadrabiał to, co stracił wdzieciństwie.To była lepsza kuracja odmładzająca niż pobyt w ośrodku odnowy biologicznejw Nowym Meksyku.Próbował wytłumaczyć to doktorowi Marikowi, ale stary lekarz niebardzo go rozumiał.I nie chciał zrozumieć.Bardziej zależało mu na tym, żeby jegoentuzjastyczne raporty zadowoliły kardynała Rose a.Dwaj chłopcy pomachali do ojca Geralda, resztę drogi na boisko przebył biegiem.Ktoś rzucił mu piłkę.Po kilku rundkach i podaniach ojciec znalazł się pod ciałamiroześmianych i rozwrzeszczanych chłopców.Sean Harris leżał na nim rozciągnięty, pupą najego kroczu.Ojciec Gerald podniecił się, chociaż ktoś wbił mu łokieć w bok, a stopa JacobaRaine a trafiła na jego twarz.Był tak bardzo podniecony, że poczuł erekcję.Poprosił Seana Harrisa, żeby pomógł mu posprzątać po pokazie sztucznych ogni.Wiedział, że ojciec chłopca stracił niedawno pracę.Rodzina potrzebowała pieniędzy, był więcpewien, że dwadzieścia dolarów, które zaproponował Seanowi za godzinę pracy, uznają zawielką hojność.Matka chłopca zgodzi się pewnie, żeby odwiózł Seana do domu.Tak, robiło się naprawdę ciekawie.Brnął przez tłum, wpadał na ludzi z podziwempodnoszących głowy i oglądających świetlne widowisko, które właśnie się zaczęło.Pozafajerwerkami nie było innego światła, wygaszono nawet lampy na parkingu.Muzyka ryczałaz czterech potężnych głośników, zsynchronizowana z wybuchami sztucznych ogni.Przestępował rogi rozłożonych koców, żeby nikogo nie nadepnąć.Błyski fajerwerkówoślepiały na chwilę i ojciec Gerald omal nie stracił równowagi, próbując przyzwyczaić donich oczy.Potknął się o turystyczną lodówkę, machnął ręką na ciche przeprosiny jejwłaściciela i zderzył się z grupką chłopców, którzy przepychali się do przodu, żeby lepiejwidzieć.- Przepraszam, ojcze - krzyknął jeden z nich.Sztuczne ognie wybuchały coraz głośniej, ojciec Gerald czuł wibracje, jakiepowodował potężny dzwięk.W końcu znalazł się prawie poza tłumem.Wówczas ktoś naniego wpadł, nie przystając ani nie przepraszając.Uderzenie było mocne, ojciec Gerald niemógł oddychać.Położył rękę na klatce piersiowej i rozpaczliwie łapał powietrze.Jego palcezrobiły się mokre i lepkie.W ciemności nic nie widział.Niebo rozjaśnił kolejny wybuch, a on dostrzegł w końcu plamę na koszuli, która siępowiększała.Przeszył go ostry ból.Padł na kolana.Wciąż słyszał głuche odgłosy wybuchów, ale i one cichły, zanikały w tle.Pokaz ogni sztucznych nie dobiegł jeszcze końca, kiedy wszystko zalała ciemność. ROZDZIAA DWUDZIESTY CZWARTYNiedziela, 4 lipcaDroga między stanów a numer 95Jechały już dwie godziny, kiedy Maggie uprzytomniła sobie, że rozmawiają z Racineo sprawie spokojnie, nie przerzucają się argumentami ani sprzecznymi teoriami.Racinepozwoliła nawet, żeby Maggie wzięła Harveya i oddała mu całe tylne siedzenie w swoiminfmiti G35 bez gadania o jego pazurach i nowej skórzanej tapicerce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •