[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Tym razem nie – odparł mężczyzna.– Tylko dla twojej wiadomości.To była prawda.Nie powtarzaj tego, po co wzbudzać niepokój.Sprawa i tak załatwiona.– Co ty gadasz? – Jason wybałuszył oczy.Nie wierzył w wilkołaki.Owszem, widział już dziwne rzeczy.Choćby gryfa.Ale wilkołak?– Żołnierze go ustrzelili.Nie dziw się, to się zdarza.Ludzie czasem zamieniają się w wilki, zawsze tak było.Ty zdaje się jesteś z miasta? Pomieszkałbyś na wsi, tak jak ja kiedyś.Blisko tej przeklętej puszczy.Przestałbyś się dziwić.Za to w czasie pełni niechętnie byś się włóczył po lesie.Człowiek opróżnił do końca swój kubek.– W życiu nie widziałem.– zaczął Jason zdetonowany.Zastanawiał się, czy rzeczywiście ludzie zawsze przemieniali się w wilki.Czy raczej wilkołaki pojawiały się skądinąd.– Nie masz czego żałować – oświadczył mężczyzna z przekonaniem.– Nic specjalnego.Nawet mało podobny do wilka, wilcze ma tylko obyczaje.Wygląda, jak.– rozejrzał się.– Wygląda, jak nie przymierzając ten dobry człowiek – pokazał na siedzącego opodal, zalanego w trupa jegomościa.Istotnie, jegomość zarośnięty był po same oczy, posiadał też wyjątkowo krzywy i okazały zgryz.W lesie można by się pomylić, pomyślał Jason, przyglądając się nieszkodliwemu, pijanemu w sztok człowiekowi.Gdyby tak jeszcze zdjąć to odzienie.Jason wiedział, że wilkołaki zwykle nie noszą odzienia.Nawet zarzyganego.Zaufany szeryfa wstał.– To tyle – powiedział na odchodnym.– Więcej nic nie mam.Skontaktujemy się z tobą.Zawsze tak mówią, pomyślał Jason, patrząc za odchodzącym.Mógłby chociaż zapłacić za wino.Nigdy nie płacą.Poniewczasie pożałował, że nie powiedział wszystkiego.Nie powiedział najważniejszego.Jason wiedział, że ktoś się nim interesuje.Nie dlatego, że spostrzegł kogoś, kto za nim chodzi.To nie było takie proste, takie pospolite.Było znacznie bardziej niepokojące.Ktoś wiedział już, kim jest.Jakie posiada zdolności.Spostrzegł to w czasie gry, gdy maksymalnie skupiony korzystał ze swego daru.Tego skromniejszego, pozwalającego wygrać.Wzdrygnął się, przypomniawszy to uczucie.Paskudne uczucie, jakby ktoś oślizgłymi, zimnymi paluchami grzebał mu pod czaszką.Jakby ktoś wciskał mu się do głowy, usiłując patrzeć jego oczyma.Zorientował się, że spotkał kogoś takiego, jak on sam.Za pierwszym razem mimowolnie stawił opór.Później zrozumiał, że to był błąd.Stawiając opór pokazał, kim jest.Co potrafi.Gra się zaczęła.Gdzieś niedaleko krążył przeciwnik, ten, na którego czekali.Ktoś, kto stał po drugiej stronie.Po stronie kogo? Lub czego?Pożałował po raz kolejny, że został sam.Musiał być sam.Była niewielka szansa, iż to, że przybył do miasta wraz z Matchem zostanie uznane za przypadek.Bardzo niewielka, ale była.* * *Zostałeś sam, pomyślał Match.Trudno, zawsze byłeś.Nie masz przyjaciół.Nie możesz mieć.I nigdy nie miałeś.Deszcz ustawał.Jadący za Matchem żołnierze przestali kulić się w kulbakach.Klęli zapewne bezsensowne rozkazy, nakazujące patrolowanie obrzeży puszczy.Nie działo się przecież nic, co uzasadniałoby taką potrzebę.Klęli ze szczerego serca szeryfa, który wydawał rozkazy, zmuszające do błąkania się po lesie w taki deszcz.Klęli co sprytniej szych kamratów, którym udało się wykręcić lżejszą służbą.Nie klęli Matcha.On zawsze był z nimi.Mókł tak samo.Match kląłby także, gdyby nie wiedział, że alternatywą była bezczynność.Bezczynność, która coraz bardziej doskwierała.Wobec której nawet najbardziej bezsensowna służba nabierała sensu.Tak jak dzisiaj.Jechali sprawdzić, co dzieje się w dawno opuszczonej wiosce.Ponoć biwakowali w niej jacyś ludzie.Match dałby sobie głowę uciąć, że to nieprawda.Może ten, kto o tym doniósł, był pijany.Może przekręcił fakty.Ta wioska, a raczej jej ruiny, nie miały żadnego znaczenia.Nie było tam nawet studni, ta zniszczona została jeszcze podczas poprzedniej wojny.Wojny, którą prowadził jeszcze Match, przed laty.Zostały tylko zarośnięte przez lata, popróchniałe zręby chat.Już niedaleko.Niedługo będzie można się rozejrzeć, stwierdzić, że nic się nie wydarzyło i wracać.Tylko po co? Match wstrząsnął się.Do czego?W dalekiej, mglistej perspektywie drogi zobaczył niewyraźną postać.Brutalnie ściągnął wodze.Poznał, kto czeka na niego w to mgliste, choć ciepłe jesienne popołudnie.A raczej wiedział już, zanim mógł rozpoznać odległą sylwetkę.Za sobą usłyszał parskanie koni.Oddział zatrzymywał się, zbrojni dobywali broni.Łucznicy zdejmowali osłony z cięciw, odrzucali płaszcze zakrywające kołczany.Gdy ktoś zagradzał drogę w puszczy Sherwood, nie wróżyło to niczego dobrego.Jeszcze było daleko.Nie rozpoznali stojącego nieruchomo na środku traktu jeźdźca.Nie wiedzieli, że to tylko samotna kobieta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •