[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy karawana dotarła do Kairu, Kamar bynajmniej nie ucieszył się na widok miasta, które jeszcze niedawno tak bardzo pragnął odwiedzić.Szedł z nosem na kwintę i niewiele widział.Na ogromnym targu handlarza i jego towar od razu otoczył tłum klientów.Łatwo było poznać, że wśród wystawionych na sprzedaż mężczyzn Kamar wzbudza największe zainteresowanie.Klienci proponowali za niego coraz wyższe ceny, ale handlarz tylko się śmiał i kręcił głową.Czekał na dostawcę niewolników na dwór sułtana; liczył, że uroda młodzieńca zwróci uwagę bogatego kupca.W końcu sułtański dostawca zjawił się przy stoisku handlarza.Widać było, że Kamar wpadł mu w oko, bo dokładnie go oglądał i spytał handlarza o cenę.Kiedy ten powiedział, że nie zamierza sprzedać młodzieńca za mniej niż dwieście dinarów, dostawca parsknął śmiechem.– Fakt poszukuję urodziwego młodzieńca do pracy w sułtańskim haremie – powiedział.– Ale to musi być eunuch, a ten młodzik nie jest wytrzebiony.Jeśli kupuję kurę na obiad, chcę, żeby była oskubana i wypatroszona.Jeśli kupuję niewolnika do haremu, chcę, żeby był wykastrowany.Zastanów się: kiedy każę obciąć mu jądra, będę musiał trzymać go u siebie, dopóki rana się nie zagoi.A co, jak chłopak umrze? Wprawdzie zdarza się to niezwykle rzadko, ale przecież nie ma gwarancji.Jednakże młodzian mi się podoba, więc dam ci za niego sto dinarów.Kamar począł drżeć ze strachu o swoje przyrodzenie, bo wiedział, że dostawca proponuje o dwieście dirhemów więcej, niż handlarz spodziewał się dostać.Ale ten, rwąc włosy z brody, krzyczał, że nie zamierza sprzedawać młodzieńca ze stratą.Targowali się zajadle, gdy nagle z tłumu wyłonił się starzec o pomarszczonej twarzy, z długą siwą brodą.Popatrzył na Kamara, po czym rzekł do handlarza:– Podoba mi się ten niewolnik.Dam ci dwieście dinarów, bo jest tyle wartPrzez tłum przeszedł szmer, starzec Duban bowiem był w mieście powszechnie znany.Wszyscy odnosili się do niego z szacunkiem i tytułowali hakimem, gdyż był bardzo uczony, zwłaszcza w naukach medycznych.Kiedy hakim Duban zabrał Kamara do domu, nie tylko nie kazał mu wykonywać żadnej pracy, ale nawet polecił służbie, żeby dbała o nowego niewolnika jak o niego samego.Odtąd dzień w dzień królewicz jadł wykwintne potrawy i pił tylko mleko oraz wodę różaną.Przez cały dzień mógł nic nie robić; jedynie wieczorem hakim Duban wzywał go do swojej pracowni, w której przyjmował pacjentów i przyrządzał dla nich leki – dlatego wokół rozchodził się zapach najróżniejszych ziół.Kazał młodzieńcowi rozbierać się do naga, po czym oglądał go dokładnie ze wszystkich stron.Badał twardość jego mięśni, mierzył szerokość pleców, cmokając przy tym z zachwytu.Kamar początkowo nie mówił swojemu panu, kim jest naprawdę, gdyż bał się ponownie narazić na śmieszność.Ale w końcu, pełen wiary w mądrość hakima Dubana, wyjawił mu swoją tożsamość i opowiedział, co mu się przytrafiło od chwili, kiedy wsiadł na statek.– Dobrze, żeś mi powiedział! – zawołał starzec.– Zaraz napiszę do twojego ojca.Jeśli twoja historia się potwierdzi i król zwróci mi sumę, jaką za ciebie zapłaciłem, puszczę cię wolno.Ale na razie nikomu więcej nie mów, kim jesteś, dobrze?Kamar nie miał wątpliwości, że otrzymawszy list, ojciec natychmiast przyśle do Kairu wezyra z workiem pieniędzy.Wiedział jednak, że to musi potrwać, więc uzbroił się w cierpliwość.Pewnego dnia po przebudzeniu znalazł przy poduszce złożoną kartkę.Zaintrygowany, wziął ją do ręki i przeczytał: Grozi Ci straszliwe niebezpieczeństwo! Uciekaj z tego domu! Parsknął śmiechem.Był przekonany, że kartkę napisał służący, zazdrosny o względy, jakimi starzec darzy nowego niewolnika.Chce mnie skłonić do ucieczki w nadziei, że albo mi się powiedzie, albo zostanę schwytany i oćwiczony, pomyślał.Królewiczowi bowiem nie mieściło się w głowie, że jakiekolwiek niebezpieczeństwo może mu grozić w domu czcigodnego i powszechnie szanowanego starca, który od samego początku traktuje go tak dobrze.Nazajutrz rano młodzieniec znów znalazł kartkę przy poduszce, lecz tym razem dołączona była do niej złota bransoletka wyjątkowo pięknej roboty.Kamar obejrzał ją ze zdziwieniem, po czym przeczytał kartkę: Błagam Cię, nie zwlekaj! Uciekaj jeszcze dziś! Jeśli potrzebujesz pieniędzy na drogę, sprzedaj moją bransoletkę! Nie wiedział, co o tym sądzić.Czy bransoletkę podrzucił zawistny służący, zamierzający oskarżyć go o kradzież i skompromitować w oczach dobrego starca? Czy też zostawiła ją jej prawowita właścicielka, która szczerze wierzyła, że grozi mu niebezpieczeństwo?Jedynymi kobietami mieszkającymi w domu hakima Dubana były córka mędrca oraz jej dwie służące.Kamar nigdy ich nie widział, bo oczywiście nie miał wstępu do pomieszczeń przeznaczonych dla kobiet; orientował się tylko z wypowiedzi hakima, że jego córka ma na imię Aisza i jest równie mądra, jak piękna.Złota bransoletka mogła należeć do niej.Jeśli tak było rzeczywiście, przed jakim niebezpieczeństwem pragnęła go ostrzec?Zaintrygowany królewicz postanowił, że wieczorem o zwykłej porze położy się do łóżka, ale będzie czuwać do rana.Jeśli znów się ktoś pojawi, złapie nocnego gościa i zmusi do wyjawienia prawdy.Kiedy po kolacji, zgodnie z poleceniem hakima, poszedł do jego pracowni, ten, rzuciwszy na niego okiem, stwierdził, że młodzian bardzo źle wygląda.– Obawiam się, że bierze cię choroba – rzekł, dotykając jego czoła.– Na wszelki wypadek wypij ten lek.Kamar czuł się dobrze, ale posłuchał rady i wypił napar, który mędrzec mu wręczył.Po chwili ogarnęła go taka senność, że musiał usiąść.Kiedy ponownie otworzył oczy, leżał na swoim posłaniu, a hakim Duban pochylał się nad nim.– Chorowałeś kilka dni, mój synu – powiedział, przytykając Kamarowi do ust kubek ziół.– Na szczęście gorączka wreszcie opadła.Ale jeszcze przynajmniej przez tydzień nie powinieneś wstawać.Kamar wysączył zioła i znów zapadł w sen.Kiedy się obudził, panowała noc.Mędrca nie było w pokoju.Młodzieniec z trudem zwlókł się z posłania; bolały go wszystkie kości, stawy trzeszczały mu przy każdym kroku.Zapalił lampę i gdy w jej blasku ujrzał własną dłoń, aż krzyknął ze zdumienia i strachu.Palce miał krzywe i pomarszczone, wierzch dłoni pokryty starczymi plamami.Podszedł do zwierciadła, w którym dotąd chętnie się przeglądał, dumny ze swojej urody.Twarz miał taką jak zawsze, ale sylwetkę dziwnie przygarbioną, pierś zapadłą, brzuch sterczący.Pospiesznie zrzucił szaty, znów spojrzał w lustro i o mało nie zemdlał: zobaczył ciało pomarszczone, ohydne, ręce i nogi patykowate, niczym u zgrzybiałego starca stojącego nad grobem.Młodzieniec zapłakał nad sobą, przerażony tym, jak wielkie spustoszenie poczyniła choroba.Z jednej strony czuł wdzięczność dla hakima Dubana, że uratował mu życie, a z drugiej sam nie wiedział, czy nie wolałby umrzeć niż wyglądać tak odrażająco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]