[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najedzony Si³a Gór myœla³ sennie nad tym, gdzie by tu znaleŸæ jakiœ k¹cik do spania i nie dostrzeg³ nawet, ¿e dowódca ¿o³nierzy wsta³ nagle i podszed³ do nieznajomego mê¿czyzny czekaj¹cego na podkuchenn¹.Wpatrywa³ siê w niego chwilê, a potem jednym szarpniêciem zerwa³ mu z g³owy kaptur.— Tuœ mi bratku — powiedzia³ chwytaj¹c za miecz.Nieznajomy uniós³ g³owê i patrz¹c sier¿antowi prosto w oczy stwierdzi³: i- — Nie znam ciê cz³owieku.— Ale ja ciê znam — rykn¹³ ¿o³nierz.— An Thargan, banita!W karczmie zapad³a œmiertelna cisza, któr¹ przerwa³ spokojny, jakby smut­ny g³os obcego.— Sam tego chcia³eœ durniu.l nim sier¿ant zdo³a³ siê zorientowaæ, ciê¿ki stó³ zwali³ siê na niego i przyg­niót³ do pod³ogi.An Thargan spokojnym krokiem skierowa³ siê ku wyjœciu.¯o³­nierze oprzytomnieli i z wrzaskiem wœciek³oœci rzucili siê ku niemu.Rycerz zro­bi³ pó³obrót i jednym ciêciem, wydobytego spod p³aszcza miecza, œci¹³ g³owê najbli¿szemu i otworzy³ krwaw¹ ranê w piersiach drugiego.Na ten widok konwojent siedz¹cy dot¹d za sto³em, wydoby³ zza pasa topór, przeci¹³ nim ³añcuch ³¹cz¹cy go z wiêŸniem i skoczy³ na pomoc towarzyszom.Si³a Gór, któremu ¿o³nierze przebiegaj¹c wytr¹cili na pod³ogê dzban z resztk¹ wina, zupe³nie niechc¹cy (tak potem opowiada³) podstawi³ nogê konwojentowi, a gdy ten zerwa³ siê na nogi i zamierzy³ na olbrzyma toporem, Si³a Gór udar³ ze sto³u ciê¿k¹, dêbow¹ deskê i jednym uderzeniem zgruchota³ kark przeciwnika.Trzech pozosta³ych ¿o³nierzy walczy³o na œmieræ i ¿ycie z rycerzem znacz­nie przewy¿szaj¹cym ich w kunszcie szermierczym.Kupcy i inni ludzie ni¿sze­go stanu przypadli do ziemi pod œcianami trzês¹c siê ze strachu.Trzech mo¿­nych panów, siedz¹cych dot¹d spokojnie, wsta³o dobywaj¹c mieczy.WyraŸne jednak by³o ich wahanie, po której stronie siê opowiedzieæ.Niepewnoœæ tê przerwa³ okrzyk jednego z ¿o³nierzy:— Poddani ksiêcia Rotenberg do mnie!Miecze rycerzy b³ysnê³y i dwóch z nich wpad³o na an Thargana, trzeci za­st¹pi³ drogê Sile Gór.Nie zd¹¿y³ unieœæ uzbrojonej rêki.Pad³ trafiony w twarz ³añcuchem, który do niedawna krêpowa³ wiêŸnia.Korzystaj¹c z niespodziewa­nej pomocy góral podniós³ nieprzytomnego i cisn¹³ nim o œcianê karczmy.Czêœæ pochodni wypad³a z uchwytów w jakich by³a obsadzona i zgas³a.Zaraz te¿ zrobi³o siê zupe³nie ciemno, bo gospodarz chc¹c przerwaæ walkê, zgasi³ po­zosta³e pochodnie.Si³a Gór na czworakach zmierza³ do wyjœcia.Mia³ doœwiadczenie w tego ro­dzaju bójkach i wiedzia³, ¿e po ciemku nawet byle cherlak mo¿e mu wsadziæ nó¿ pod ¿ebro.Drzwiczki zasta³ zamkniête, ale wystarczy³o jedno uderzenie, by wylecia³y z zawiasów.Zarzuci³ worek na plecy i zastanowi³ siê nad wyborem drogi — marzenie o nocy pod dachem rozwia³o siê.Ktoœ nagle po³o¿y³ mu rêkê na ramieniu.W ostatnim momencie uda³o siê Sile Gór wstrzymaæ praw¹ piêœæ od wykonania mia¿d¿¹cego ciosu.Za nim sta³ szczup³y m³odzieniec z rêk¹ oznaczon¹ reszt­kami ³añcucha.— Pozwól mi siê przy³¹czyæ — powiedzia³, a Si³a Gór wspomniawszy, w jaki sposób wiêzieñ unieszkodliwi³ atakuj¹cego go rycerza, zgodzi³ siê bez s³o­wa.Ruszali w³aœnie, gdy z gospody ktoœ wybieg³ i zobaczywszy ich zamierzy³ siê mieczem.Si³a Gór odskoczy³.Wiêzieñ nie drgn¹³ nawet, powiedzia³ tylko:— Panie, nie jesteœmy twymi wrogami!Miecz skry³ siê pod brunatnym p³aszczem i banita stwierdzi³ niemal weso­³ym g³osem:— A, to wy.Zabierajmy siê st¹d lepiej, póki siê nie zorientuj¹.Pobiegli drog¹ w ciemnoœæ.Na czo³o wysun¹³ siê Si³a Gór — oczy mia³ jak kot.Biegli tak ze trzy mile, a¿ wiêzieñ pad³ na zimne g³azy i z trudem ³apa³ oddech.Si³a Gór zarzuci³ go sobie na plecy i pobiegli dalej.Dawno ju¿ zboczyli z drogi, wreszcie góral zatrzyma³ siê, nie wiedz¹c gdzie skierowaæ swe kroki.— Panie — zwróci³ siê do an Thargana, — zgubiliœmy siê.— Mam nadziejê, ¿e pogoñ tak¿e pob³¹dzi³a — odpar³ banita.— Jesteœmy wœród Czarnych Wzgórz — powiedzia³ wiêzieñ.— Lepiej po­czekajmy do rana, bo inaczej moglibyœmy niechc¹cy natkn¹æ siê na Przeklête Miasto Zielonej Doliny.Co?! — krzykn¹³ Si³a Gór.— Przecie¿ ja szukam tego miejsca.— Chcesz pope³niæ samobójstwo, cz³owieku? — zapyta³ rycerz.— Co do mnie, to nie zamierzam ogl¹daæ Srebrnego Blasku — to w³aœnie tam miano mnie straciæ — stwierdzi³ wiêzieñ.— Straciæ?— Tak panie.Jestem Retnian, nadworny poeta ksiêcia Rotenberg.Popa­d³em w nie³askê, oficjalnie za pamflet, jaki napisa³em, a naprawdê dlatego, ¿e za du¿o wiedzia³em o nieprawoœciach Jego Wysokoœci.Ludzie, których tak sprawnie zar¹baliœcie, mieli mnie wepchn¹æ do Strefy Œmierci Srebrnego Blas­ku.Nie musieliby siê wtedy troszczyæ o pogrzeb, bo wszystko co tam siê znaj­dzie, znika.— Retnian, przyjacielu.Jesteœ w tej samej sytuacji co ja — tyle tylko, ¿e ja pochodzê z mo¿nego rodu i nie odwa¿yli siê mnie zabiæ w tak bezczelny spo­sób, w jaki chcieli usun¹æ ciebie.Skorzystali jednak z pierwszej okazji, by og³o­siæ mnie banit¹ i zaczêli na mnie polowaæ, podobno wyznaczono nawet nagro­dê za moj¹ g³owê.— Cicho! — przerwa³ Si³a Gór, a gdy umilkli, wiatr przyniós³ daleki odg³os naszczekiwania.— Psy! Do licha, zapewne twoi konwojenci skumali siê z pogoni¹, która rnnie przeœladuje — stwierdzi³ an Thargan.Biegnijmy, mo¿e zgubi¹ nasz œlad.Tym razem by³ to prawdziwy bieg o ¿ycie.S¹dz¹c z szybkoœci, z jak¹ zbli­¿ali siê przeœladowcy, poœcig dysponowa³ koñmi.Uciekinierzy zdecydowali siê na pokonanie stromego zbocza doliny — tylko tak mogli wyrównaæ szansê [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •