[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Może też i Chmielnicki nadeszle liczniejszą asystencję, bo z tą nie dojedziemy rzekł pan Zmiarowski.Pan Zieleński, podczaszy bracławski, uśmiechnął się gorzko: Kto by to rzekł, że komisarzami pokojowymi jesteśmy! Posłowałem nieraz do Tatar mówił pan chorąży nowogrodzki ale takiego posłowania nie zaznałem pókiżycia.Więcej w naszych osobach Rzeczpospolita kontemptu doznaje, niż pod Korsuniem i Piławcami doznała.Mówię też waszmościom: wracajmy, bo o układach nie ma co i myśleć. Wracajmy powtórzył jak echo pan Brzozowski, kasztelan kijowski. Nie może pokój stanąć, niech będziewojna.Kisiel podniósł powieki i utkwił szklane oczy w kasztelanie. %7łółte Wody, Korsuń, Piławce! rzekł głucho.I umilkł, a za nim umilkli wszyscy jeno pan Kulczyński, skarbnik kijowski, począł odmawiać głośno różaniec,a pan łowczy Krzetowski za głowę się obu rękoma chwycił i powtarzał: Co za czasy? co za czasy! Boże, zmiłuj się nad nami.Wtem drzwi się otwarły i Bryszowski, kapitan dragonów biskupa poznańskiego, dowodzący konwojem, wszedłdo izby. Jaśnie wielmożny wojewodo rzekł jakiś Kozak pragnie widzieć ichmość panów komisarzy. Dobrze odrzekł Kisiel a czerń rozeszła się już? Poszli; obiecali jutro wrócić. Bardzo nacierali? Okrutnie, ale Kozacy Dońca zabili ich kilkunastu.Jutro obiecali nas spalić. Dobrze, niech ten Kozak wejdzie.Po chwili drzwi się otwarły i jakaś wysoka, czarnobroda postać stanęła w progu izby. Kto jesteś? pytał Kisiel. Jan Skrzetuski, porucznik husarski księcia wojewody ruskiego.Kasztelan Brzozowski, pan Kulczyński i łowczy Krzetowski porwali się z ław.Wszyscy oni służyli ostatniegoroku z księciem pod Machnówką i Konstantynowem i znali pana Jana doskonale, Krzetowski był mu nawetpowinowatym. Prawda! prawda! Toż-że to pan Skrzetuski! powtarzali. Co tu robisz? i jakeś się do nas dostał? pytał Krzetowski biorąc go w ramiona. W chłopskim przebraniu, jak waszmościowie widzicie rzekł Skrzetuski. Mości wojewodo wołał kasztelan Brzozowski toć to jest najprzedniejszy rycerz spod chorągwi wojewodyruskiego, sławny w całym wojsku. Witam go też wdzięcznym sercem rzekł Kisiel i widzę, że wielkiej to rezolucji musi być kawaler, skoro siędo nas przedarł.Po czym do Skrzetuskiego: Czego od nas żądasz? Abyście mi waszmość panowie iść ze sobą dozwolili. Smokowi w paszczękę leziesz.ale gdy taka waszmościna wola, oponować jej nie możemy.Skrzetuski skłonił się w milczeniu.Kisiel patrzył na niego ze zdziwieniem.Surowa twarz młodego rycerza uderzyła go powagą i boleścią. Powiedzże mi waszmość rzekł jakie powody gnają cię do owego piekła, do którego nikt po dobrej woli nieidzie. Nieszczęście, jaśnie wielmożny wojewodo. Niepotrzebniem pytał rzekł Kisiel. Musiałeś kogoś z bliskich utracić i tam go jedziesz szukać? Tak jest. Dawnoż to się stało? Zeszłej wiosny. Jak to?.i waść dopiero teraz na poszukiwania się wybrał? Toż to rok blisko! Cóżeś waszmość dotąd porabiał? Biłem się pod wojewodą ruskim. Zaliż tak szczery pan nie chciał waści permisji udzielić? Ja sam nie chciałem.Kisiel znów spojrzał na młodego rycerza; po czym nastało milczenie, które przerwał dopiero kasztelan kijowski. Wszystkim nam, którzyśmy z księciem służyli, znane są nieszczęścia tego kawalera, nad którymiśmy niejednąsłoną kroplę z oczu uronili; a że wolał, póki była wojna, ojczyznie służyć, zamiast swego dobra patrzeć, tym tochwalebniej z jego strony.Rzadki to jest przykład w dzisiejszych zepsutych czasach. Jeśli się pokaże, że moje słowo u Chmielnickiego coś znaczy, to wierzaj mi waszmość, że go nie pożałuję wwaścinej sprawie rzekł Kisiel.Skrzetuski skłonił się znowu. Idzże teraz spocznij mówił łaskawie wojewoda bo musisz być znużon niemało, jak i my wszyscy, którzychwili spokoju nie mamy. Ja go do swojej stancji zabiorę, to mój powinowaty rzekł łowczy Krzetowski. Pójdzmy i my wszyscy na spoczynek; kto wie, czy następnej nocy będziemy spali! rzekł Brzozowski. Może snem wiecznym zakończył wojewoda.To rzekłszy udał się do alkierza, przy którego drzwiach czekał już pachołek, a za nim rozeszli się i inni.AowczyKrzetowski prowadził Skrzetuskiego do swej kwatery, która była o kilka domów dalej.Pachołek z latarką szedłprzed nimi. Jakaż to noc ciemna i zawieja coraz większa mówił łowczy. Ej, panie Janie! cośmy za chwile dziśprzeżyli.myślałem, że sąd ostateczny blisko.Czerń prawie nam nóż na gardle trzymała.Bryszowskiemu ręceustawały.Jużeśmy się żegnać zaczynali. Byłem między czernią odrzekł Skrzetuski. Jutro na wieczór czekają nowej watahy zbójców, której daliznać o was.Jutro trzeba koniecznie stąd wyruszyć.Wszakże do Kijowa jedziecie? Zależy to od responsu Chmielnickiego, do którego kniaz Czetwertyński pojechał.Oto moja stancja.wejdzproszę, panie Janie, kazałem wina zagrzać, to się posilimy przede snem.Weszli do izby, w której na kominie palił się potężny ogień.Dymiące wino stało już na stole.Skrzetuskischwycił z chciwością za szklanicę. Od wczoraj nie miałem nic w gębie rzekł. Wymizerowanyś strasznie.Widać i boleść, i trudy cię stoczyły.Ale mów mi jeno o sobie, boć ja przecie wiemo twojej sprawie.to ty kniaziówny tam między nimi szukać zamyślasz? Albo jej, albo śmierci odparł rycerz. Aatwiej śmierć znajdziesz: skądże wiesz, że kniaziówna tam może być? pytał dalej łowczy. Bom jej gdzie indziej już szukał. Gdzie tak? Wedle Dniestru aż do Jahorlika.Jezdziłem z kupcami ormiańskimi, bo były wskazówki, że tam ukryta; byłemwszędzie, a teraz do Kijowa jadę, gdyż tam ją miał Bohun odwiezć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]