[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Art przymknął oczy.Obce myśli wdarły się do jego jaźni.Było w nich tyle wstrętu i zawiści, że aż zadygotał.Instynktownie, odruchem podobnym do reakcji dzikich zwierząt na stan zagrożenia, wstrzymał oddech.Powietrza zaczerpnął dopiero wtedy, gdy płaska sylwetka oddaliła się na tyle, że zlała się z ciemnością w jednolite tło.Obca siła uwolniła jego głowę od odrażających pragnień.Przytulił twarz do ziemi.Strumień Mocy znów przenikał jego ciało.Głód i pragnienie wydawały się tak odległe, jak sprawy i rzeczy, które kogoś nie dotyczą Ciało i jego psychika funkcjonowały na innym, wyższym poziomie sprawności.Znów był jak w transie, i wydawało mu się.że własnymi ramionami może opasać cały glob, zakołysać nim i wytrząsnąć zeń całe zło i niedorzeczność.Nie liczył czasu, ale musiało upłynąć wiele minut.Stąd nabrał pewności, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane.Chciał się podnieść, żeby ruszyć dalej.Ale wtedy, po raz drugi, dostrzegł szarą plamę pojazdu Aeroślizg zbliżał się doń w zawrotnym tempie.Tak szybko, że Art nie miał czasu, by oddalić się od drogi i poszukać lepszej kryjówki.Ody pojazd ostro wyhamował.Art miał już pewność, że został zdemaskowany.Trzeba było podjąć walkę, której wynik już z góry był przesądzony.Ktokolwiek lub cokolwiek go ścigało, miało nad nim techniczną przewagę.Poczuł przypływ desperacji i postanowił postawić wszystko na jedną kartę.Błyskawicznie zerwał się na nogi i wyszarpnął z pochwy miecz.Chciał pozostawić sobie tę jedyną satysfakcję, że nie zginie ustępując pola, jak byle chłystek.Z uniesioną bronią czekał, aż porazi go strzał nieznanych wrogów.Ale z aeroślizgu nikt nie strzelał.Z pojazdu wysypały się szare sylwetki.Miały na sobie coś w rodzaju peleryn, spod których wyglądała zbroja tak samo szara i lśniąca jak powłoka wehikułu, którym przybyli.Spod jajowatych hełmów dobiegał głos podobny do bulgotania wody.Przeciwnicy górowali nad nim wzrostem i chyba byli tak pewni swej przewagi, że nie próbowali go unieszkodliwić z dystansu.Znów ohydne myśli poczęły dobijać się do jego głowy.Ale teraz czuł się na tyle silny, by je odepchnąć od siebie.Ano - pomyślał - zaraz się przekonacie, że nie tak łatwo można kupić moją skórę.Wydał okrzyk i wyskoczył na drogę.Nim otrząsnęli się z pierwszego zaskoczenia, zaatakował z furią.Stojący najbliżej napastnik nie zdołał wykonać ani jednego ruchu.Rozpadł się na dwie części, przepołowiony straszliwym ciosem miecza.Drugi zdążył jedynie zasłonić głowę ramieniem, zanim osunął się przerąbany na skos.Jego hełm potoczył się po ziemi niczym pusty garnek.Ale na to Art już nie zwracał uwagi.Poruszał się z nieprawdopodobną szybkością i podobny był do huraganu, który wdarł się pomiędzy drzewa spokojnie rosnącego lasu.W zamieszaniu, jakie powstało, najłatwiej rozpoznawalna była błyskawica jego broni.Napastnicy szybko zrozumieli, że w walce wręcz nie mają zbyt wielu szans.Zabulgotali coś do siebie i rozproszyli się niby stado przerażonych wron.Z pojazdu wyskoczyły następne sylwetki.Niosły coś ciężkiego.Zajęty pogonią Art nie miał czasu zastanawiać się, co to było.Dostrzegł jedynie, że postacie w pelerynach zaczynają działać planowo i że ich działaniem kieruje trudny do rozpoznania cel.W tym momencie pojął, że traci przewagę, jaką dał mu niespodziewany atak.Może gdyby miał więcej doświadczenia w walce, również zmieniłby taktykę, przestał uderzać z furią i rozejrzał się w sytuacji.Ale on wdał się w potyczkę z dwójką wrogów, próbujących go przebić dzidami o metalowych ostrzach.Śpiewny świst miecza oznajmił, że odcięte zostało długie drzewce, najpierw jedno, a potem drugie, i że zadane zostały ciosy.Tamci opadali powoli, jakby nagle stracili swój ciężar.Art zaczerpnął oddechu i w tej chwili zrozumiał, że popełnił błąd.Celowo odwrócono jego uwagę, aby go okrążyć.Na ucieczkę z potrzasku było już za późno.Coś opadło na jego ciało i poczęło krępować ruchy.Szarpnął się raz i drugi, jednak zyskał tylko tyle, że zaplątał się jeszcze bardziej.Spowijała go metalowa sieć.Chcąc zrobić krok, nadepnął na jej obrzeże, potknął się i upadł jak długi.Napastnicy skoczyli na niego.Zaryczał wściekle.Ich ciężar dławił mu oddech w piersiach, ale jednocześnie z ziemi, której dotykał teraz całym ciałem, poczęły napływać doń zasoby nowych sił.Umysł Arta analizował fakty z nieprawdopodobną szybkością.To chyba podświadomość podszepnęła mu myśl o pierścieniu i na tym pierścieniu skupił cały wysiłek woli.W opalu, jak w soczewce, zdawała się koncentrować cała Moc.Art z trudem wyciągnął przygniecioną dłoń.W tym samym momencie z pierścienia wystrzelił oślepiający strumień energii.Jak smuga potężnego reflektora przeszył półmrok i oświetlił całą okolicę.Art dosłyszał rozpaczliwe gulgotanie, a potem nacisk na jego ciało zelżał.Przez chwilę, wyczerpany, dyszał ciężko.Potem ostrożnie wyczołgał się spod sieci.Gdy odepchnął jej kraniec od siebie, skoczył na nogi, gotów znów zaatakować.Ale nie było kogo.Napastnicy leżeli skręceni w przedśmiertnej agonii, jeden na drugim.Art, nie rezygnując z czujności, zbliżył się do stosu ciał i klepnął leżące na wierzchu płazem miecza.Uderzony nie zareagował.Art spróbował ściągnąć mu hełm, jednak ten trzymał się sztywno, jakby był przytwierdzony na stałe.Dopiero cios miecza wywołał właściwy skutek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]