[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skóra mi się wygładziła od tej wody.Tańczę z Hirkiem, obejmuje mnie — o Boże, jak dawno mnie nikt nie obejmował! I mówi, że dawno nie spotkał tak wspaniałej kobiety.Jak ja.***Siedzimy z Justyną do późna w noc nad morzem.Jak jest pięknie! Gwiazdy wiszą nad nami takie przeczyste! I tu też na niebie jest Orion.Rozpoznaję go bezbłędnie bo Ula mi pokazała, u nas na wsi, jak wracałyśmy od niej troszeczkę po drinku.Był śnieg oraz mróz, stałyśmy przy płocie, było nam zimno, a na dodatek druga w nocy.Palcem wskazywała na niebo i mówiła: „Widzisz Oriona?” Podnosiłam głowę — gwiazdy widziałam, a Oriona ani widu, ani słychu.Po półgodzinnej penetracji nieba strasznie zmarzłyśmy, więc Ula poszła cichusieńko do domu po resztkę wódki, żeby nas rozgrzać, dopóki tego Oriona nie zobaczę.Wypiłyśmy wódkę, rzeczywiście pogoda od razu inna, cieplutko, ale Oriona nie ma.A Ula palcem strzela po niebie i coraz bardziej zniecierpliwiona mówi: „O, tu głowa, tu ręce, tu pasek, a tu miecz”.Patrzę i patrzę, czuję, jak mi kręgi szyjne wysiadają od tego patrzenia w górę, a tu ani paska, ani miecza.— Do cholery! — Ula rzadko się denerwuje, i to był właśnie taki moment.— Patrz, ta jedna nad największą brzozą to głowa, te trzy w poprzek to pasek, a te do dołu to kutas!Wtedy zobaczyłam Oriona w całej okazałości.No i teraz wisi tu nade mną, mimo że jestem tak daleko od domu! A hen na morzu światła kutrów.Łowią ośmiornice.Morze szumi cichusieńko, jesteśmy zupełnie same.I pachnie słodkawo-mdląco — mimo że jest zupełna noc.Życie jest piękne.***Rano dzwoni Hirek, czy nie zagrałabym w tenisa.To jest coraz bardziej przyjemny mężczyzna.Ale dzisiaj nie zagram.Idziemy z Justyną na daleką wycieczkę, żeby zobaczyć, jak wygląda prawdziwy Cypr.Co prawda mamy w pamięci ostrzeżenia przyjaciół, że na Cyprze jest niebezpiecznie, że mafia rosyjska, że południowcy itd., ale dawka adrenaliny dobrze nam zrobi.Będziemy uważać.Po południu mamy już w nogach piętnaście kilometrów.Przeszłyśmy te kilometry brzegiem morza, omijając kolejne hotele, trafiłyśmy na zupełnie dzikie plaże.Ani pół człowieka, nawet bezpiecznego.Opalałyśmy się na golasa — co za szczęście, że do solarium w Kurdęczowie były dwa kilometry!Teraz to już chcemy do domu.Jak najszybciej.Nie na własnych nogach.Marzymy o spotkaniu z niebezpiecznym tubylcem.Najlepiej w samochodzie.Niestety nikogo.Po dwóch godzinach ktoś życzliwie wskazuje nam miejsce przy szosie, gdzie rzekomo jest przystanek.Autobus, owszem, nadjeżdża, ale nie z tej strony.I nie jedzie tam, gdzie mieszkamy, tylko w kierunku przeciwnym.Machamy.Może będzie wiedział cokolwiek o ruchu w tę stronę.Autobus się zatrzymuje.Kierowca krzyczy:— Wsiadajcie!Chcemy mu wytłumaczyć, że my w drugą stronę, ale w ogóle nie rozumie.Przecież nas chętnie zabierze! Jedzie w przeciwną stronę, ale będzie wracał, okazuje się.Więc wsiadamy.Rusza.W autobusie oprócz nas jakiś stareńki Cypryjczyk i stareńka Cypryjka.Kierowca autobusu — jadąc — odwraca się do nas i częstuje papierosami, drugą ręką włącza muzykę, poprawia obrazki, święty Krzysztof, patron podróży i kierowców, obok Matki Boskiej z Dzieciątkiem, koło kierownicy, odbiera telefon komórkowy, śmieje się, nogami wybija rytm, prowadzi głównie odwrócony w naszą stronę, a my siedzimy za nim.Słabo mi.Ale autobus jedzie dość płynnie.Kierowca pozdrawia znajomych klaksonem, właściwie klaksoni bez przerwy.Bo jak wiemy od przewodniczki, wszyscy Cypryjczycy się znają.Na ślubie na przykład jest parę tysięcy osób.Każdy jest znajomym lub krewnym, lub znajomym krewnego.W czasie jazdy okazuje się, że kierowca ma dzisiaj urodziny i zrobimy mu największy prezent, jeżeli się pozwolimy zaprosić na świeżą ośmiornicę u jego znajomych w porcie.Niestety odmawiamy.Dotąd żałujemy.Wieczorem do pokoju puka Hirek.Wynajął samochód i chciałby nas zabrać na prawdziwą kolację w pewne miejsce, gdzie nie ma turystów.Ale on już nie jest nieznajomy.Justyna mówi, żebym jechała sama, ona sobie poczyta.Chyba zwariowała! Nigdzie nie pojadę sama nawet z rdzennym Polakiem!Półgodzinna jazda w ciemności, nad nami asterie.— Jamas — wita nas przy drzwiach właściciel.Restauracja jest marna, jak bar mleczny głębokiego komunizmu.Ale za szkłem, w lodzie, poukładane zwierzęta morza: krewety z olbrzymimi wąsami, ośmiornice, ryby, kraby.Kelner zwraca się wyłącznie do Hirka.Cóż za przyjemne obyczaje.Za chwilę na stół wjeżdżają pomidory, ogórki, awokado, karczochy (a jednak karczochy nas nie ominą!), sałata, oliwki, trzy olbrzymie półmiski z ośmiornicami i dwa, na których panoszy się ogromna ryba.Hirek zachowuje się jak rdzenny Cypryjczyk.Nakłada nam na talerze, nie tylko nakłada, ale kroi i karmi.Serce karczocha, podzielone na trzy, wyborne.Przepyszny wieczór.— Uważaj na ości, kochanie — mówi do mnie Hirek, a głos ma jak aksamit.Justyna kopie mnie pod stołem.Kochanie?***Hirek wyjeżdża.Leci przez Londyn do Warszawy, bo dostał pilną wiadomość z firmy, że musi natychmiast być na miejscu.Przychodzi się pożegnać i pyta, czy nie poszłybyśmy z nim na krótki spacer nad morze.Justyna mówi, że właśnie idzie na basen i dziękuje bardzo.Ja mogę iść, a co mi tam.Przecież mnie nie zje.Hirek jest spokojny i przyjazny.Mówi, że nie chciałby się narzucać, ale czy możemy kontynuować znajomość.Pytam go, czy wie, ile mam lat i że jestem kobietą po przejściach.O latach wie, okazuje się.Pozwolili mu zajrzeć w mój paszport w recepcji.Prosi o mój telefon.Błogosławię po raz kolejny Agnieszkę, że mi załatwiła telefon.— Będę za tobą tęsknił — mówi.Nie wiem, co się robi w takich wypadkach.Chyba robię się czerwona.Na miłość boską, jestem dorosłą kobietą, z prawie dorosłą córką!— Nie bój się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]