[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zobaczymy. Rozejrzał się po sali.Ledwo mógł w niej rozpoznać bezbarwną przychodnię czybiuro, do których widoku przywykł.W każdym rogu płonęły pochodnie, wypełniającpomieszczenie światłem i aromatem kadzidła.Na ścianach wisiały kilimy i skóry, apod ścianami stali służący; wielu z nich Edgar znał.Wszyscy byli ubrani w cienkie,fałdziste spodnie i niebieskie koszule, a na głowach mieli czyste i niezwykle staranniezawiązane turbany.Przy drzwiach rozległ się jakiś hałas i przez salę przebiegł szmer.Wszedł wielkimężczyzna w połyskującym uroczystym stroju.- To on? - spytał Edgar.- Nie, proszę zaczekać.On jest niższy.A gdy Khin Myo to powiedziała, do pomieszczenia wkroczył mały pulchnyczłowiek w zbytkownej szacie wyszywanej cekinami.Szańscy służący przy drzwiachpadli przed nim na podłogę.Skłonili się nawet Carroll i Khin Myo, a także Edgar,który zerknąwszy w bok, poszedł za przykładem doktora.Sawbwa i jego orszakprzeszli przez salę, aż kacyk dotarł do wolnej poduszki obok Carrolla.Wszyscy usiedli.Członkowie świty księcia byli podobnie ubrani: mieli plisowane koszule przepasaneszarfami, a ich głowy spowijały czyste białe turbany.Wyjątek stanowił jedenmężczyzna, mnich, który usiadł z dala od stołu, co Edgar zrozumiał jako odmowęuczestniczenia w posiłku, gdyż mnisi nie jedzą po południu.Człowiek ten wyglądałinaczej niż pozostali, i Edgar przyglądając się mu, zrozumiał, że to, co z początku brałza nadzwyczaj ciemną karnację tamtego, było niebieskim tatuażem, pokrywającymjego twarz i dłonie.Kiedy podszedł służący i zapalił pochodnię na środkupomieszczenia, kontrast pomiędzy niebieską skórą mnicha a jego pomarańczowąszatą stał się jeszcze wyrazniejszy.Carroll rozmawiał z sawbwą po szańsku, i chociaż Edgar nie rozumiał słów, tosłyszał pomruki aprobaty wydawane przez zgromadzonych w sali.Zdumiewał goporządek, w jakim posadzono gości, to, że on sam znalazł się tak blisko sawbwy,bliżej niż przedstawiciele wioski, i bliżej Carrolla niż Khin Myo.Służący wnieślisfermentowane ryżowe wino w rzezbionych metalowych kubkach, a gdy obecnychobsłużono, doktor wzniósł swoje naczynie i ponownie przemówił po szańsku.Pomieszczenie wypełniły okrzyki, a sawbwa wyglądał na szczególnie zadowolonego.- Pańskie zdrowie - szepnął Carroll.- Kim jest ten mnich? - Szanowie nazywają go Błękitnym Mnichem; myślę, że widzi pan dlaczego.Jest osobistym doradcą sawbwy, który nigdzie nie rusza się bez niego.Gdy będziepan grał dziś w nocy, niech pan gra tak, by podbić również serce mnicha.Podano posiłek; była to uczta, jakiej Edgar nie widział jeszcze w stanach Szan -półmisek po półmisku serwowano sosy i curry, kluski z gęstym bulionem, wodneślimaki gotowane z młodymi pędami bambusa, smażoną dynię z cebulą i chili,suszoną wieprzowinę i mango, tatara z mięsa bawołu indyjskiego ze słodką, zielonąoberżyną, sałatki z siekanych kurczaków i mięty.Dużo jedli i niewiele mówili.Odczasu do czasu doktor odwracał się, by powiedzieć coś do sawbwy, ale główniemilczeli, książę zaś chrząkaniem wyrażał swoje uznanie dla potraw.W końcu, poniezliczonych daniach, z których każde mogło stanowić ukoronowanie uczty, przedobecnymi ustawiono talerz z betelem, który Szanowie zaczęli energicznie żuć ispluwać do przyniesionych ze sobą misek.Wreszcie sawbwa opadł do tyłu i trzymającjedną rękę na brzuchu, powiedział coś do doktora.Carroll zaś zwrócił się do stroicielafortepianów:- Nasz książę gotów jest posłuchać muzyki.Może pan wyjść wcześniej niż my,żeby się przygotować.Proszę skłonić się sawbwie, kiedy pan wstanie, a opuszczającpomieszczenie, proszę trzymać głowę nisko pochyloną.Niebo przejaśniało; ścieżkę oświetlał księżyc i rzędy płonących pochodni.Edgar szedł pod górę, czując, jak trema odbiera mu oddech.Przed pokojemmuzycznym stał strażnik, szański chłopiec, którego pamiętał z poranków spędzonychnad Saluin.Edgar skinął mu głową, a młody wartownik skłonił się głęboko; wydawałosię to zbędną uprzejmością, jeśli zważyć, że stroiciel przyszedł sam.W migotliwym świetle pochodni pomieszczenie wydawało się większe, niż jezapamiętał.Fortepian stał z boku, a na podłodze ułożono poduszki.Pokój wygląda jakprawdziwy salon, pomyślał.Okna od strony rzeki były szeroko otwarte, co dawałowrażenie, że wijąca się Saluin zalewa wnętrze.Edgar podszedł do fortepianu.Koczdjęto ze skrzyni instrumentu, więc od razu usiadł na ławce.Wiedział, że nie powiniendotykać klawiszy - nie chciał ujawnić, jaką melodię będzie grał, ani sprawić, by inniuznali, że zaczął bez nich.Siedział więc z zamkniętymi oczami i myślał o tym, jak będąsię poruszały jego palce i jak będzie brzmiała muzyka.Niebawem ze ścieżki poniżej dobiegł go dzwięk rozmów, a potem odgłoskroków.Do pomieszczenia weszli Carroll, książę i Niebieski Mnich, a potem KhinMyo i reszta.Edgar wstał i ukłonił się nisko jak pianista koncertowy i jak Birmańczyk, gdyż, pomyślał, ten gest szacunku ma więcej wspólnego z kulturami Wschodu niżZachodu, których przedstawiciele wolą witać gościa uściskiem dłoni.Stał, dopókiwszyscy nie zajęli miejsc na poduszkach, a potem zasiadł do fortepianu.Zaczął bezwprowadzenia, bez słów, gdyż nazwisko kompozytora nic by nie powiedziało księciuMongnai.A Carroll z pewnością znał utwór, mógł więc wyjaśnić, co znaczył lub cochciał, żeby znaczył.Na początku zabrzmiało Preludium i fuga cis- moll Bacha, czwarty utwór zezbioru Das wohltemperierle Klavier.To była kompozycja dla stroiciela, badaniebrzmienia; ciąg, który Edgar znał dzięki sprawdzaniu poprawności strojeniafortepianów koncertowych.Zwykł ją nazywać testamentem sztuki strojenia.Przedwynalezieniem temperowanego stroju, zrównania wysokości dzwięków enharmonicz-nych, nie dało się grać we wszystkich tonacjach na tym samym instrumencie, ale przyrównomiernie rozłożonych dzwiękach możliwości były nieskończone.Grał preludium, melodia wznosiła się i opadała, a Edgar czuł, że kołysze się wjej takt.Wiele mogę powiedzieć doktorowi na temat tego, dlaczego wybrałem tenutwór, pomyślał.Bo, jak wszystkie fugi, wiążą go ścisłe zasady kontrapunktu, jestniczym więcej, jak przetworzeniem jednej prostej melodii, a kompozycja pozostałejczęści opiera się na regułach ustalonych w pierwszych kilku linijkach zapisunutowego.Dla mnie oznacza to, że piękno tkwi w porządku, w zasadach - Carrollmoże z tym zrobić, co chce, podczas swoich wykładów o prawie i podpisywaniatraktatów.Mógłbym mu powiedzieć, że to utwór pozbawiony dominującego motywu,że w Anglii wielu ludzi uważa kompozycję za zbyt matematyczną i pozbawionąmelodii, którą dałoby się zapamiętać i podśpiewywać pod nosem.Być może on to jużwie.Ale jeśli szański książę nie zna europejskich utworów, to nasza muzyka możewprawić go w zakłopotanie, tak jak ja byłem skonfundowany, słysząc tutejsze pieśni.Wybrałem zatem kompozycję rządzącą się porządkiem matematycznym, gdyż to cośuniwersalnego - każdy potrafi dostrzec jej złożoność i trans ukryty w splociedzwięków.Edgar mógł powiedzieć jeszcze wiele innych rzeczy, wyjaśnić, dlaczego zacząłod czwartego preludium, a nie od pierwszego, pierwsze to melodia o spełnieniu,czwarte zaś jest pieśnią dwuznaczności, a zaloty najlepiej zacząć skromnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •