[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Bawiliśmy się w bitwę — wyjaśnił Jim.— To są kałuże zakrzepłej krwi.Czasem wieczorem sznur dzikich gęsi przelatywał po niebie, na którym widniała czerwona tarcza księżyca.Jim, przyglądając im się, skrycie żałował, że nie może się do nich przyłączyć i polecieć do dalekich krajów, by przywieźć egzotyczne zwierzęta: małpy, gepardy, papugi.Złoty Brzeg rozbrzmiewał śmiechem od świtu do zmierzchu.Nawet gdy starsze dzieci szły do szkoły, Shirley i Rilla dbali o to, żeby w domu było wesoło.Gilbert też śmiał się częściej niż zazwyczaj.„Cieszę się, że mój tata umie się śmiać — myślał Jim.— Doktor Bronson z Mowbray nigdy się nie śmieje”.Mówiono, że wszystkich swych pacjentów uzyskał dzięki wyglądowi pełnemu mądrości i powagi.Za to mieszkańcy Glen uwielbiali doktora Blythe i jeśli ktoś nie rozumiał jego żartów, był niepocieszony, że nie dorównuje mu poczuciem humoru.Ania każdy ciepły dzień spędzała w ogrodzie.Zachwyconymi oczami chłonęła przepych barw, gdy promienie słońca padały na mieniące się—wszystkimi odcieniami czerwieni liście klonów, i rozkoszowała się łagodnym smutkiem ostatnich dni jesieni.Pewnego szarozłotego, zamglonego wieczoru zasadziła z Jimem cebulki tulipanów.Cieszyła j; myśl, że na wiosnę wychylą z ziemi swoje purpurowe, fioletowe i złociste główki.— Jim, prawda, że przyjemnie jest czynić przygotowania do wiosny chociaż się wie, że przedtem trzeba będzie stawić czoło zimie?— Tak, upiększanie świata to coś wspaniałego — odparł Jim.— Zuzanna powiada, że to Bóg czyni wszystko pięknym, ale my możemy Mu pomagać, prawda, mamusiu?— Tak, Jim.Bóg pozwala, byśmy dzielili z Nim tę radość.Niestety, nic nie może być zupełnie doskonałe.Mieszkańcy Złotego Brzegu bardzo martwili się o drozda Cocka.Obawiali się, że gdy drozdy zaczną odlatywać do ciepłych krajów, Cock zechce im towarzyszyć.— Zamknijcie go, aż wszystkie ptaki odlecą i spadnie śnieg — radził kapitan Malachi.— Wtedy zapomni i przezimuje tutaj.Tak więc drozd stał się kimś w rodzaju więźnia.Zachowywał się bardzo niespokojnie.Latał bez celu po domu lub siadał na parapecie, patrząc przez okno na swoich pierzastych pobratymców, którzy szykowali się do lotu na południe.Stracił apetyt.Nie kusiły go najtłustsze robaki ani najpiękniejsze orzechy, podtykane przez Zuzannę.Dzieci wyjaśniały mu, jakie niebezpieczeństwa mogą nań czyhać podczas długiej podróży: koty, głód, mróz, burze, czarne noce.Lecz drozd słyszał w; łącznie odwieczny zew natury i całą swoją istotą rwał się, by pójść za tym wołaniem.Zuzanna najdłużej nie chciała się poddać.Przez kilka dni chodziła bardzo ponura.Lecz w końcu powiedziała:— Niech leci.Zatrzymywanie go byłoby przeciwne naturze.Dzieci wypuściły go w ostatnim dniu października.Ze łzami w oczach całowały go na pożegnanie.Wyfrunął z radością, by następnego ranka wrócić na parapet w pokoju Zuzanny po okruszynki.Następnie rozpostarł skrzydła, przygotowując się do długiego lotu.— Być może wróci do nas na wiosnę, kochanie — powiedziała Ania do zapłakanej Rilli.Ale jej słowa nie pocieszyły dziewczynki.— To jesce strasnie dużo casu — szlochała.Ania uśmiechnęła się i westchnęła.Pory roku, które małej Rilli wydawały się tak długie, dla niej mijały zbyt szybko.Skończyło się kolejne lato, ustępując miejsca złocistopurpurowej jesieni.Wkrótce już, za kilka lat dzieci ze Złotego Brzegu przestaną być dziećmi.Ale na razie jeszcze należały do niej, gdy witała je, kiedy wracały do domu, gdy je pocieszała lub czasem karciła.Stanowiły radość i rozkosz życia.Niekiedy bywały też niegrzeczne, choć na pewno nie zasługiwały na miano „bandy diabląt ze Złotego Brzegu”, jak określiła je pani Aleksandrowa Davies, usłyszawszy, że podczas zabawy w Indian w Dolinie Tęczy Bertie Szekspir Drew trochę się poparzył.Odwiązanie go od pala zabrało Jimowi i Walterowi więcej czasu, niż przypuszczali.Oni, co prawda, poparzyli sobie ręce, ale ich nikt nie żałował.Listopad był tego roku wyjątkowo posępny.Gęsta mgła wisiała nad morzem i przystanią.Drżące topole gubiły swoje ostatnie liście, a ogród zszarzał i zamarł, jego piękno przeminęło.Jedynie asparagus złocił się jeszcze gęsto na grządkach.Walter musiał porzucić swój „gabinet” na gałęzi jabłoni i zacząć odrabiać lekcje w domu.Deszcz padał bezustannie.— Czy świat w ogóle będzie jeszcze kiedyś suchy? — pytała zrozpaczona Nan.Wreszcie słońce wyjrzało zza chmur i nastąpiło kilka pogodnych dni.W zimne wieczory Ania pozwalała dzieciom rozpalać ogień na kominku, a Zuzanna piekła ziemniaki na kolację.Czasem panna Kornelia wpadała na ploteczki, podczas gdy jej mąż w sklepie pana Flagga wymieniał poglądy polityczne z innymi panami.Maluchy nastawiały wtedy uszu, gdyż panna Kornelia wiedziała Wszystko o wszystkich i właśnie od niej dowiadywały się niezwykle interesujących rzeczy o różnych ludziach.Jakaż to potem była zabawa patrzeć podczas niedzielnego nabożeństwa na tych dostojnych panów i pełne godności panie i przypominać sobie zasłyszane o nich rzeczy.— Ależ u was przytulnie, Aniu.Wieczór dziś okropny i chyba zanosi się na śnieżycę.Doktor pewnie wyszedł?— Tak.Bardzo było mi go żal, ale z portu telefonowano, że pani Shaw koniecznie chce, żeby do niej przyszedł — odparła Ania.Zuzanna dyskretnie uprzątnęła leżący przy kominku szkielet ryby, przywleczony przez Odrobinka.Miała nadzieję, że panna Kornelia go nie zauważyła.— Nie jest bardziej chora niż ja — rzekła Zuzanna z sarkazmem.Słyszałam, że dostała nową koronkową koszulę nocną i bez wątpienia chce się w niej pokazać doktorowi.Też mi coś, koronkowa koszulą nocna!— Córka pani Shaw, Leona, przywiozła ją matce z Bostonu.Przyjechała w piątek wieczorem z czterema walizami! — powiedziała panna Kornelia.— Pamiętam, jak osiem lat temu wyjeżdżała do Stanów z jedną dziurawą torbą.Jakże wtedy bolała nad zdradą Filipa Turnera.Udawała, że ją to niewiele obchodzi, ale wszyscy i tak wiedzieli, jak cierpi.Wróciła, aby, jak powiada, pielęgnować matkę.Ostrzegam cię Aniu, że z pewnością będzie próbowała flirtować z doktorem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]