[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapomniał przy tym o fartuchu, który powiewał za nim jak wielkie skrzydło.Diana w ukryciu dusiła się ze śmiechu.Zapewnił, że sam upiecze ciasto, gdyż nieraz to robił.Przy pożegnaniu poprosił o listę składek i zapisał się na cztery dolary.Zostałyśmy więc wynagrodzone, ale gdyby nawet nie dał ani centa, czułabym się zadowolona, że spełniłam prawdziwie chrześcijański uczynek.Następnym miejscem postoju był dom Teodora White’a.Ania i Diana nie były tam dotąd nigdy, a panią Teodorową, która nie słynęła z gościnności, znały tylko z widzenia.Czy należało wejść frontem, czy kuchnią? Gdy naradzały się szeptem, w drzwiach frontowych ukazała się pani domu z paczką gazet w ręce.Rozpościerała je uważnie jedną za drugą na ganku i na schodkach, a następnie wzdłuż dróżki, aż do samych stóp osłupiałych gości.— Zechciejcie, proszę, wytrzeć trzewiki o murawę i iść po papierze — prosiła z niepokojem w głosie.— Tylko co zrobiłam gruntowne porządki i lękam się zabłocenia podłóg.Dróżka jest bardzo błotnista po wczorajszym deszczu.— Nie waż się roześmiać — szepnęła Ania maszerując po rozłożonych gazetach.— I błagam cię, Diano, nie patrz na mnie, cokolwiek ona będzie mówiła, bo nie zdołam zachować powagi.Gazety rozciągały się również wzdłuż przedsionka i w idealnie czystej bawialni.Dziewczęta usiadły na brzeżku najbliższych krzeseł i wyłożyły cel swych odwiedzin.Pani White słuchała uprzejmie.Przerwała im dwukrotnie: raz, by wygnać natrętną muchę, a drugi raz, by podnieść źdźbło trawy, które spadło z sukni Ani na dywan.Ania poczuła się strasznie winna wobec gospodyni.Ta jednakże zapisała się na dwa dolary i wpłaciła je natychmiast, „aby uniknąć powtórnych odwiedzin” — jak zauważyła Diana wychodząc.Nie zdążyły jeszcze odwiązać konia, a pani White pozbierała już gazety, gdy zaś wyjeżdżały z podwórza, widziały, jak zapalczywie wymachiwała w hallu szczotką do zamiatania.— Pani White ma opinię najlepszej z gospodyń i okazuje się, że zasłużoną — mówiła Diana wybuchając śmiechem, gdy się znalazły na drodze.— Cieszę się bardzo, że nie ma dzieci — wygłosiła Ania uroczyście.— Cóż to byłoby za nieszczęście wychowywać się w takim domu.U Spencerów pani domu sprawiła dziewczętom dużą przykrość, prawiąc złośliwości o wszystkich niemal mieszkańcach Avonlea.Pan Tomasz Boulter odmówił kategorycznie, bo kiedy przed dwudziestu laty budowano Dom Ludowy, nie usłuchano jego rady w sprawie wyboru miejsca.Pani Beli — uosobienie zdrowia — po półgodzinnym wyliczaniu wszystkich swych bólów i dolegliwości, smętnie ofiarowała pięćdziesiąt centów, bo w przyszłym roku nie będzie jej już tutaj, o, nie — będzie spoczywała w grobie.Najgorszego przyjęcia doznały wszakże u Szymona Fletchera.Wjeżdżając w podwórze dostrzegły dwie pary oczu śledzące je z okien sieni; lecz mimo że stukały wytrwale i czekały cierpliwie, nikt się nie zjawił.Oburzone dziewczęta opuściły niegościnne progi i nawet optymistka Ania przyznała, że jest zniechęcona.Ale karta odwróciła się znowu.Odwiedziły kilka siedzib Sloane’ów, gdzie datki płynęły hojnie, i odtąd powodzenie towarzyszyło im stale z jednym tylko wyjątkiem.Ostatnie odwiedziny wypadły u Roberta Dicksona.Pomimo że dziewczęta były już blisko domu, musiały pozostać tu na podwieczorku, ażeby nie dotknąć odmową bardzo obraźliwej pani Dickson.Były tam jeszcze, gdy nadeszła Jakubowa Wbite.— Wracam właśnie od Wawrzyńców — zawiadomiła — on jest w tej chwili najszczęśliwszym człowiekiem w Avonlea.Bo wyobraźcie sobie, żona obdarzyła go synem, co po siedmiu córkach jest niespodzianką nie lada.Ania nadstawiła uszu, a gdy odjeżdżały, rzekła:— Jedziemy natychmiast do Wawrzyńca White’a.— Ależ on mieszka na gościńcu do Białych Piasków; jest to nam zupełnie z drogi — zaprotestowała Diana — zresztą Gilbert i Alfred kwestują w tamtych stronach.— Oni nie zgłoszą się tam przed sobotą, a to już będzie za późno — objaśniła Ania.— Pierwsze upojenie radością minie: pan White jest bardzo skąpy, ale w tej chwili da na każdy cel.Nie wolno nam zaniedbać takiej wyjątkowej sposobności.Wynik odwiedzin potwierdził przewidywania Ani.Pan White przywitał je na podwórzu promienny jak wiosenne słońce.Z zapałem przychylił się do prośby o składkę.— Naturalnie, naturalnie.Zapisuję dolara więcej niż najhojniejszy ofiarodawca.— To znaczy pięć dolarów… pan Blaire bowiem dał cztery — powiedziała w osłupieniu Ania.Ale pan White nie wycofał się.— A więc pięć.Oto pieniądze.Lecz teraz pozwólcie do mieszkania: jest tam coś godnego zobaczenia, coś, co dotychczas bardzo mało osób oglądało.Wejdźcie, proszę, i wypowiedzcie wasze zdanie.— Cóż powiemy, jeżeli bobas jest brzydki? — szepnęła Diana niespokojnie, gdy podążały za rozradowanym ojcem.— O, zawsze da się coś miłego powiedzieć o takim niemowlęciu — zapewniała Ania.Na szczęście bobas był ładny i pan White czuł, że warto było dać pięć dolarów, by usłyszeć słowa szczerego zachwytu nad pulchnym, małym przybyszem.Zdarzyło się to po raz pierwszy i ostatni, że Wawrzyniec White dał składkę na jakiś cel.Pomimo zmęczenia Ania podjęła tego wieczora jeszcze jeden wysiłek dla dobra ogółu.Podążyła do pana Harrisona, który, jak zwykle, z fajką w zębach siedział na ganku w towarzystwie Imbirka.Właściwie mieszkał on już przy drodze do Carmody, lecz Janka i Berta, znające go tylko z krążących o nim plotek, uprosiły Anię, by je zastąpiła.Pan Harrison z miejsca odmówił — na nic się nie zdały wszelkie podstępy.— Zdawało mi się, że pan pochwala nasze stowarzyszenie — żaliła się Ania.— Pochwalam, pochwalam.Ale moja pochwała nie sięga kieszeni.— Jeszcze parę takich doświadczeń jak w dniu dzisiejszym, a stanę się pesymistką nie mniejszą niż Eliza Andrews — zwierzała się Ania swemu odbiciu, czesząc się na noc przed lustrem w pokoiku na facjatce.VII.Poczucie obowiązkuPrzy stole, założonym książkami i zeszytami, siedziała Ania.Był to łagodny wieczór wrześniowy.Drobno zapisane arkusze, nad którymi pochylała głowę, nie miały jednak nic wspólnego ani z jej studiami, ani z ćwiczeniami jej uczniów.— Cóż się stało? — zapytał Gilbert, który stanąwszy niespodzianie w drzwiach kuchni, usłyszał westchnienie dziewczęcia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]