[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Tadzio uważa to za wojenny okrzyk jakiegoś szczepu Indian — objaśniała Diana.— Pastuch pana Harrisona nauczył go tego okrzyku i Tadzio ćwiczył się przez cały tydzień, żeby cię godnie powitać.Pani Linde twierdzi, że te okrzyki zszarpały jej doszczętnie nerwy, bo Tadzio wdrapywał jej się na plecy i wrzeszczał tak przeraźliwie, że biedna pani Małgorzata po prostu truchlała.Postanowił także rozpalić dla ciebie ognisko.Od dwóch tygodni znosił z lasu gałęzie i zamęczał Marylę, żeby mu pozwoliła nalać trochę nafty przed rozpaleniem drzewa.Widocznie zgodziła się wreszcie na to, chociaż pani Linde pragnęła temu zapobiec twierdząc, że Tadzio swymi figlami gotów jeszcze wysadzić kiedyś wszystko w powietrze.Ania wyskoczyła z powoziku i w tej samej chwili Tadzio zawisł już na jej szyi.Nawet Tola przywarła do jej ręki.— Aniu, czyż nie bajeczne ognisko? Zaraz ci pokażę, jak się roznieca.Spójrz na te iskry.Rozpaliłem ten ogień tylko dla ciebie, żeby ci pokazać, jak się cieszę z twego powrotu!Drzwi się uchyliły i na progu ukazała się postać Maryli, znacząca się ciemną plamą w kręgu światła, którego blask padał z kuchni.Wolała powitać Anię na mrocznym podwórzu, bo lękała się bardzo, że gotowa się jeszcze rozpłakać z radości — ona, ta surowa Maryla, która wszelki sentyment uważała za rzecz niedopuszczalną.Tuż za nią stała pani Linde, jak zwykle miła, dobra i godna.Istotnie, miłość, o której Ania wspominała Izie, czekała tu na nią z niecierpliwością i teraz otaczała ją powoli swymi stęsknionymi ramionami.Czy cokolwiek na świecie można było porównać z atmosferą panującą na Zielonym Wzgórzu? Gdy Ania wraz ze wszystkimi zasiadła do kolacji, oczy jej były promienne, policzki zaróżowione, a beztroski uśmiech gościł na jej twarzy.Diana miała tym razem zostać u niej na noc.Ta perspektywa niosła ze sobą wspomnienia dawnych czasów wiośnianego dzieciństwa.A na stole stał uroczyście staroświecki serwis z pąkami róż! To Maryla starała się zadokumentować swą szczerą radość.— Jestem pewna, że przegadacie całą noc — uśmiechnęła się Maryla, gdy dziewczęta zamierzały się już udać do pokoju na facjatce.— Chyba masz słuszność — przyznała Ania wesoło — ale najpierw ułożę Tadzia.Bardzo mnie o to prosił.— Zupełnie zrozumiałe — rzekł Tadzio idąc z Anią na facjatkę.— Muszę Przecież przed kimś zmówić pacierz.Nie lubię się modlić w samotności.— Odmawiając pacierz, nigdy nie jesteś samotny, Tadziu, bo Pan Bóg jest zawsze przy tobie i słucha uważnie tego, co mówisz.— Ale Pana Boga nie widzę — zaprotestował Tadzio.— Zawsze lepiej modlić się przy kimś, kogo się widzi.Strasznie nie lubię odmawiać pacierza w obecności Maryli albo pani Linde.Jednakże, ubrany już w swój nocny strój z miękkiej flaneli, nie śpieszył się teraz z rozpoczęciem pacierza.Stał przed Anią przestępując z nogi na nogę i patrzył na nią jakoś niepewnie.— No, kochanie, uklęknij — rzekła Ania.Chłopiec zbliżył się i ukrył głowę na jej kolanach.— Aniu — zawołał drżącym głosem — nie będę się mógł teraz modlić! Zresztą już prawie od tygodnia nie mogę się na to zdobyć.Ani wczoraj nie odmawiałem pacierza, ani przedwczoraj…— Dlaczegoż to, Tadziu? — zapytała Ania łagodnie.— Ale nie będziesz się gniewała, jak ci powiem? — zapytał Tadzio błagalnie.Ania posadziła go na kolanach i przytuliła małą główkę do swej piersi.— Czyż ja się kiedy gniewałam, jak mi coś opowiadałeś, Tadziu?— Nie, nigdy się nie gniewasz, ale ci jest przykro i to jest jeszcze gorsze.Będzie ci teraz bardzo przykro, jak ci o tym powiem, i będziesz się za mnie wstydziła.Jestem pewny.— Czy uczyniłeś coś złego i dlatego nie masz odwagi odmówić pacierza?— Nie, nic złego nie zrobiłem, ale muszę to zrobić.— A cóż to takiego, Tadziu?— Muszę powiedzieć brzydkie słowo, Aniu! — wybuchnął nagle Tadzio rozpaczliwie.— W zeszłym tygodniu słyszałem, jak je mówił pastuch pana Harrisona, i od tego czasu mam ochotę także powiedzieć to słowo — nawet podczas pacierza!— Więc już powiedz nareszcie.Tadzio ze zmieszaniem podniósł w górę zarumienioną twarzyczkę.— Aniu, ale to jest bardzo brzydkie słowo!— No, powiedz je!Tadzio raz jeszcze spojrzał niedowierzająco na swą opiekunkę, po czym przyciszonym głosem wyrzekł to straszne słowo.Zaraz potem zawstydzony ukrył znowu twarzyczkę na piersi Ani.— Och, Aniu, ja już tego nigdy nie zrobię, nigdy! Nawet nigdy nie będę miał do tego ochoty.Wiedziałem, że to brzydkie słowo, ale nie przypuszczałem, że jest aż takie brzydkie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •