[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwilina dach wygramoliła się postać w rozmamłanej koszuli.Krztusząc się od dymu,oparła się ciężko o komin, a potem ślizgając się i zataczając, poczęła bezradniebiegać po grzbiecie dachu od jednego końca do drugiego, coraz bardziej nerwowo,otoczona kłębami pary i sykiem przygasających płomieni. Człowiek na dachu! Człowiek na dachu! rozległy się głosy. To Moroch. Moroch! Moroch!Na dzwięk tego nazwiska jakaś kobieta w chustce, matka czy żona nieszczę-snego, krzyknęła przerazliwie.Chciała biec prosto w ogień, ale zatrzymali jąstrażacy. Co on tam robił? zapytałem zdziwiony Tadzika. Pewnie spał powiedział Tadzik na pewno spał na sianie. Usnął na sianie z papierosem albo rzucił zapałkę na słomę, tliło się, tliło.on nic nie czuł, bo spał, aż się cała szopa zajęła.Dopiero, jak go przypiekło,zerwał się na nogi tłumaczył jakiś strażak. Już mu raz mówiłem, żeby niepalił papierosów w szopie.Ale posłucha to taki. Pewnie pijany był.On lubi do kieliszka zaglądać rzekł dziadek Mysz-ka. Stale z kimś w tej szopie popijał, a po pijanemu najłatwiej ogień zaprószyć.Ludzie mówią, że on po cichu wódką handluje i że ma tam w tej szopie, w słomie,schowany spirytus. Patrzcie przerwał mu nagle Tadek będą go zdejmować.Istotnie, pod szopę podjechał samochód strażacki z ruchomą drabiną.Drabinauniosła się i zawisła nad płonącym dachem, a potem zaczęła się spuszczać aż nasam dach.Wtem na szczeblach drabiny zauważyliśmy człowieka.Poznaliśmy go.To byłsierżant %7łółwik.Wstrzymaliśmy oddech.Sierżant drapał się w górę jak olbrzymi,czarny pająk, zdumiewająco szybko i sprawnie.Już był przy Morochu.Już wiązałgo do siebie liną, gdy nagle rozległy się gwałtowne wybuchy.Jeden, drugi, trze-ci, a potem cała seria, jak z działa przeciwlotniczego.Oślepiające, jasnozłotei białe płomienie wystrzeliły wysoko w górę nad leniwe, czerwone języki dogasa-jącego pożaru, potem kłęby rozgrzanej pary i dymu przesłoniły wszystko.Widaćtylko było, że za tą zasłoną pożar rozhulał się na nowo.173Tłum jęknął.Zdawało się, że nowa ściana ognia pochłonęła obu mężczyzn.Ale po chwili, jakby z morza płomieni, wynurzył się ciemny cień i począł powoli,krok za krokiem, spuszczać się po drabinie. Nie wyratował.Wraca sam rozległy się podniecone głosy. Nie, nie sam prostowali drudzy on go niesie!Teraz można było już zupełnie wyraznie widzieć, że sierżant %7łółwik jednąręką podtrzymywał przewieszonego przez ramię jak worek, na pół przytomnegoMorocha.Już był na ziemi.Spuścił swój ciężar w dół.Już oddawał Morocha w ręce je-go roztrzęsionej rodziny.Nieszczęsnego pogorzelca otoczył tłum ciotek, wujkówi dzieci.%7łona rzuciła mu się w ramiona.Sierżant %7łółwik oddalił się w cień, gdzie było chłodniej.Zauważyłem, że z tejradości nawet nikt mu nie podziękował.Ale wątpię, czy sierżant %7łółwik dbał o to.Był zbyt zmęczony.Oparł się o płot, zdjął hełm i otarł czoło.Rozpiął kurtkę.Nagle zmarszczyłem brwi.Zauważyłem, że mój młodszy brat podszedł do niego. Pan ma usmolony policzek powiedział pan pozwoli, że ja go panuwytrę. To nieważne mruknął sierżant. To ważne powiedział mój młodszy brat, wyciągnął chusteczkę ta-cy ludzie jak pan powinni ładnie wyglądać a potem dodał, patrząc na niegoi wycierając mu zamaszyście policzek: Chciałbym być strażakiem, takim jakpan.* * *Pożar u Morocha zrobił wielkie wrażenie w miasteczku.Natychmiast zarzą-dzono generalne porządki na strychach, prelekcje w szkołach, biurach i zakładachpracy.Sprawdzono stan gotowości przeciwpożarowej, zakładano gaśnice, usta-wiano skrzynie z piaskiem.Najbardziej, rzecz jasna, dotknęły nas porządki na strychach.Groziły one bo-wiem ruiną tak świetnie prosperujących gabinetów.Zdawało się, że już nic niemoże nam pomóc i że koniec epoki przytulnych poddaszy zbliża się nieubłaganie.Z tym większym wstrętem patrzyłem na Emeryka.Dla mojego młodszegobrata nastały teraz wielkie dni.Zaraz po lekcjach biegł do strażaków, a potem wi-działem go, jak uszczęśliwiony nosił za starym Myszką kubełek z klejem, tudzieżwielki pędzel, i pomagał brodatemu weteranowi straży rozklejać na mieście afiszeprzeciwpożarowe, obwieszczenia strażackie i instrukcje dla ludności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]