[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział, że jest zbyt zmęczony, by pracować,ale mimo wszystko uparcie i ze złością próbował coś usłyszeć i zapisać.Przez pół go-dziny siedział w bezruchu, nie poruszając ręką.Po drugiej stronie stołu jego żona na-prawiała sukienkę Toni, słuchając jakiejś audycji dobiegającej z radia babki.Zatkał rę-koma uszy.Powiedziała coś o muzyce, ale on tego nie słuchał.Całkowita niemożnośćpisania przytłaczała go swoim ciężarem niczym głaz leżący mu na piersi.Pomyślał, żenic się nigdy nie zmieni i w następnej chwili poczuł ulgę, lekkość i pewność, całkowitąpewność.Pomyślał wtedy, że to jego własna pieśń, uniósł głowę i zrozumiał, że napraw-dę słyszy swoją melodię.Nie musi jej zapisywać.Została napisana już dawno temu, niktjuż nie musi cierpieć z jej powodu.Zpiewała ją Lehmann:Du holde Kunst, ich danke dir.Przez dłuższy czas siedział w bezruchu.Otto Egorin powiedział, że muzyka ich niezbawi.Ani jego, ani jej, dużej, złotogłosej kobiety, która nie ma własnych dzieci i wcaleich nie chce mieć; ani Lehmann, która śpiewała tę pieśń; ani Schuberta, który ją napi-sał i nie żył już od stu lat.Na co się zda muzyka? Na nic, pomyślał Gaye, i o to właśniechodzi.Zwiatu, jego państwom, armiom, fabrykom i przywódcom muzyka mówi:  Niemacie żadnego znaczenia , arogancka i łagodna niczym jakiś bóg, a cierpiącemu czło-121 wiekowi mówi jedynie:  Słuchaj.Nie chodzi bowiem o zbawienie.Muzyka niczego niezbawia.Miłosierna, obojętna, niszczy wszelkie schronienia, domy, które wybudowali dlasiebie ludzie, aby móc zobaczyć niebo.Gaye odłożył zapisane, poliniowane kartki papieru, tomik poezji, pióro i atrament.Przeciągnął się i ziewnął. Dobranoc  rzekł swoim cichym głosem i poszedł spać. domPazdziernikowe słońce kładło się złotem na drodze, a pod jej stopami szeleściły setkisuchych, gorących popołudni.Przez całe kwartały ścigały ją znajome cienie, cegły i bal-kony.Fontanny przemawiały do niej tak, jakby wcale stąd nie wyjeżdżała.Nie było jejosiem lat, a to głupie miasto nawet nie zauważyło jej nieobecności; słońce i szmer licz-nych wód wisiały wokół niczym ściany jej własnego domu.Zmieszana i urażona, mi-nęła dom przy ulicy Reyn 18 bez jednego spojrzenia na jego drzwi czy mur otaczają-cy ogród, chociaż coś  lecz nie jej oczy  dostrzegło, że te drzwi i furtka są zamknię-te.Potem miasto zostawiło ją w spokoju.Po kilku kwartałach już jej nie rozpoznawa-ło.Fontanny mówiły do innych.Teraz była zdezorientowana w nieco odmienny spo-sób, nie rozpoznawała żadnego skrzyżowania, żadnego progu czy okna mijanych skle-pów i domów.Musiała ze wstydem pytać o drogę tabliczki z nazwami ulic i numeramidomów, a kiedy znalazła miejsce, którego szukała, budynek mieszkalny z kilkoma wej-ściami, musiała wejść do środka i pytać u otwartych drzwi.Nie posłane łóżka, rodzinnekłótnie i nie dopięte szlafroki wysłały ją na trzecie piętro, gdzie na jej pukanie zareago-wała jedynie przypięta do drzwi karteczka, na której napisano ołówkiem: F.L.PANIN.Zajrzała do środka.Pokój na mansardzie, zapchany solidnymi kanapami i stołami zli-kwidowanego domu; obcy pokój, słoneczny, duszny, bezbronny.Naprzeciwko niej znajdowały się drzwi zawieszone zasłoną. Jest tu kto?  zapytała, a zza zasłony odpowiedział jej zaspany głos: Chwileczkę.Zaczekała.Przeszedł przez pokój, on sam, tak całkowicie będący sobą samym, jak kamieniei słońce miasta po tych ośmiu latach; rzeczywistość jej smutnych snów, w których obo-je zatrzymywali się w gospodach przysiadłych przy drogach wiodących w szare góryi chodząc po zimnych korytarzach, nie mogli znalezć nawzajem swoich pokoi; oryginałtych wszystkich imitacji, które w zimowe wieczory w Krasnoy przechodziły przez ulicęjego krokiem albo rozglądały się, poruszając głową jak on: on sam.123  Przepraszam, spałem. Jestem Mariya.Stał nieruchomo, marynarka wisiała na nim jak na wieszaku.Dostrzegłszy to, zoba-czyła też, że włosy mu jakoś poszarzały.Był chudy, szary, zmieniony.Nie poznałaby gona ulicy.Podali sobie ręce. Usiądz, Mariyo  powiedział i oboje usiedli w dużych, wytartych fotelach.Nadzielącej ich nagiej podłodze leżał pas czystego, niezrównanego, jesiennego słońcaAisnar. Mam alkowę, ale Paninowie pozwalają mi korzystać z tego pokoju pod ich nie-obecność.Oboje pracują na dziennej zmianie w GPR. Ty też tam pracujesz  na wieczornej zmianie? Chciałam ci zostawić kartkę. Zwykle o tej porze wybierałbym się do pracy.Mam kilka dni wolnego.Grypa.Powinna była się spodziewać, że o nic jej nie zapyta.Nie lubił odpowiadać na pyta-nia i sam rzadko je zdawał.Nie pozwalał mu na to szacunek do samego siebie, szacu-nek tak głęboki, że ogarniał nim wszystkich innych, uznawał ich za odpowiedzialnych,zwalniał od pytań.Jak mu się udało tak długo przeżyć w tym świecie publicznych spo-wiedzi? Mam dwa tygodnie urlopu  powiedziała. Pracuję w Krasnoy, uczę w szko-łach podstawowych.Widok uśmiechu na twarzy mężczyzny, którego nie znała, zdezorientował ją. Rozwiodłam się z Givanem.Wpatrywał się w pas słońca na podłodze.Odpowiedziała na następne pytanie, któ-rego nie zadał: Cztery lata temu. Następnie wyjęła w samoobronie papierosy.Zanim jednakpostawiła zasłonę dymną, zebrała się na odwagę i spytała, sięgając ku niemu poprzezsłoneczny blask:  Zapalisz? Tak, dzięki. Spojrzał na papierosa, powąchał go i z zadowoleniem pochylił siędo płomyka zapałki.Zaciągnął się dymem i rozkaszlał ostrym, suchym kaszlem, jak-by eksplodowały ciężkie pociski artyleryjskie.Nigdy nie słyszała, żeby robił tyle hałasu.Przez cały czas nie wypuszczał papierosa z palców i kiedy wyrównał oddech, znów po-ciągnął, nie połknął jednak dymu. Nie powinieneś palić  rzekła bezradnie. Nie palę  odparł.Na czoło wystąpił mu pot, wilgotne miał nawet włosy, które,jak teraz zauważyła, były tylko trochę siwe.Wkrótce starannie zgasił papierosa i scho-wał niedopałek do kieszeni koszuli.Zrobił to z wdziękiem i swobodą, ale potem spoj-rzał na nią przepraszająco.Nie było jej przy nim, kiedy nauczył się chować niedopał-ki, mogła się więc poczuć skrępowana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •