[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mając dostęp do Corbenicu, nawetidiota potrafiłby się utrzymać w branży i odnosić w niej sukcesy, bawiąc iucząc miliony telewidzów.Naturalnie, Scenarzysta nie był taki głupi, by pozwolić dotykaćswojego sprzętu byle idiocie."- No, i wyobrazcie sobie: wzięła - oznajmiła Ela, powróciwszy doswojego pokoju i upewniwszy się, że dzwiękoszczelne drzwi, wiodąceprzez korytarz do Grupy Ekonomicznej pozostają szczelnie zamknięte.- Proszę, proszę.Jak ci się udało tę wiedzmę przekonać?- Schmoozing, kochana, schmoozing - skorzystała doprzypomnienia koleżankom o swym stażu w Ameryce.-To trzeba umieć.- E, żaden sukces.Dwa tygodnie temu odesłałaby cię do diabła ijeszcze zrobiła awanturę Wolfiemu.Nie zauważyłyście, jaka chodziskwaszona? Ja wam mówię, coś jej się tego.- Chłop, a co by innego - rzuciła domyślnie pani Marzenka spodokna.- Chłop po czterdziestce to jak bomba zegarowa w łóżku.Musi muodbić, to taki wiek.- No pewnie.U starego trupa szaleje dupa - popisała się ludowąmądrością pani Małgosia.- Jesteś trywialna, moja droga.To coś więcej, kryzys wiekudojrzałego, potrzeba szaleństwa.Jacąues Breł potrafił pewnego dnia rzucićrodzinę i dochodową firmę, wziąć gitarę i pojechać do Paryża śpiewać pokabaretach.A dlaczego? Bo to było niespełnione marzenie jego młodości.Mężczyzna uświadamia sobie, że to już ostatnia chwila.- pani Marzenkazaledwie tydzień temu przycinała do numeru artykuł poświęconykryzysowi wieku dojrzałego.- A o czym jej mąż może marzyć? Wiecie, co Wolfie mówił, że onize sobą dwadzieścia lat.Rozumiecie?- To musi być wyjątkowa dupa, ten jej mąż, jak przez tyle lat jejnie puścił w trąbę.- Czas najwyższy nadrobić.- A jeszcze to kataryniarz.- Oj, głupia jesteś, a co to ma do rzeczy?- A to ma, mądralo, że wiesz, ile oni zarabiają? Taki to sobie możeco wieczór szaleć w Imperialu z najdroższymi kociakami, a nie marnowaćżycie przy starej babie.- No i co, wyszaleje się i wróci.Nie ma co chodzić ze skwaszonaminą i psuć ludziom nastrój.- A nawet gdyby nie wrócił, to co? Dzieci nie mają, nic ich niezmusza się męczyć - zawyrokowała pani Marzenka."Podczas kiedy sprzętowcy odprawiali niezrozumiałe dla Wyższego iGrubszego obrzędy nad wnętrznościami komputerów, oddzielony od nichkilkoma ścianami siwa-wy oficer wgłębiał się w życiorys i profilpsychologiczny człowieka, którego miał, jak to się u nich mawiało,naszykować.Kilkakrotnie był odrywany od lektury, ponieważ pojawiał sięktóryś z pracowników InterDaty i trzeba go było rutynowo przesłuchać,spisać i odesłać do domu.Za każdym razem wzbudzało to w nim corazwiększą irytację, aż zaczął sobie niejasno uświadamiać, że poznawanietego życiorysu sprawia mu trudną do wyjaśnienia przyjemność.Może poprostu przypominało mu dawne, dobre czasy, gdy Firma nie była jeszczeoperetką, a on naprawdę coś w niej znaczył.Jeśli ktoś chciałby twierdzić, że w służbach specjalnych nie zdarzająsię nieudacznicy, to Siwawy byłby najlepszym dowodem na obalenie takiejtezy.Wprawdzie jako oficer operacyjny nigdy nie naraził się naniezadowolenie przełożonych, ale na rok przed emeryturą naglezorientował się, że bodaj jako jedyny ze swego rocznika pozostał nikim.Nie miał żadnej firmy, żadnych akcji ani żadnego dobrze ustawionegopodopiecznego.Uświadomił też sobie, że zadecydował o tym fakt, zktórego dawniej był dumny: że przez długie lata naprawdę wierzył wsocjalizm, walkę klasową i nieuchronne zwycięstwo siłinternacjonalistycznego postępu nad pazernym i egoistycznymkapitalizmem.Siwawy nie przyznawał się kolegom, dlaczego zgłosił się do Firmy.Udawał, że tak jak oni nie zamierzał być w życiu byle kim.Oczywiście, toteż.Ale w istocie na jego życiowej decyzji zaważyły uczucia.Wmiasteczku, gdzie się urodził i wychowywał, pewnego dnia ludzie niewytrzymali kolejnej podwyżki i wybebeszyli komitet.Wstydził się, że jegomiejscowość stała się na całą Polskę symbolem warcholstwa.Kilka dnipózniej zgłosił się do miejscowej komendy, bo nie potrafił wymyślićlepszego sposobu odkupienia przed ludową ojczyzną krzywdy, jaką jejwyrządzono.O dziwo, został zaakceptowany, choć zasadniczo to Firmazwykła dobierać sobie nowych pracowników, wedle własnego uznaniaskładając propozycje upatrzonym i z dawna obserwowanym osobom.Mimo wszystko, kiedy teraz o tym myślał, nie był to zły życiorys.Firma była miejscem dla prawdziwych mężczyzn i z niego również uczyniłaprawdziwego mężczyznę.Trzeba tu było sprytu, trzeba było lojalności itrzeba było być twardym.Umiał to.Wiedział, że w świecie pełnymmięczaków, głupców i zdrajców on należy do arystokracji.Lubił topoczucie nie mniej, niż świadomość, że lata ćwiczeń utrzymały go wzupełnie niezłej jak na jego wiek sprawności.Jedna po drugiej wywoływał na ekran kolejne karty z teczkikataryniarza.Nie pracował nigdy na zagadnieniu studentów.Nie mieli okazji sięzetknąć.Zresztą tamten był za nisko, zwykła mrówka, kolportującafabrykowane przez amerykańskich speców brednie.Młody dureń, niktwięcej - jeden z tych młodych durniów, którzy dali się opętać starymcwaniakom i ich pieniądzom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]