[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choroba pewnikiem wróciła.Ravaughan rzucił się w tamtą stronę, roztrącając bywalców Gate 403 i wreszcie zobaczył starego.Siedział przy małym, okrągłym stole i rozkładał na blacie swoje leki.Nie miał nic do picia ani jedzenia.Patrzył okrągłymi oczami w zasłonięte okno.W workowatym swetrze na szpiczastych ramionach, ale już bez wojskowej kurtki, którą niedbale zrzucił na krzesło.Jego końska twarz nie wyrażała emocji.Ravaughan sięgnął do kieszeni.Obok swoich kropli namacał podłużny kształt laserowo ostrzonej strzykawki wypełnionej centymetrem sześciennym alienryny.Wyjął ją z kieszeni i zerwał z ostrza plastykowy pancerz.Zalśniła w świetle barowych lamp.- To nasza szansa, Speedo - cienie wirowały wokół.Wiatr wył za oknami.Światło żarówek zachybotało w oczekiwaniu.- Obcy obawia się tej konfrontacji.Wie, że nie wygra z twoimi światami.Wie, że ani my nie mogliśmy tego uleczyć, ani on nie da temu rady.Może to jest właśnie twój dzień.Może taka twoja rola na tym świecie.Schizofrenik gwałtownie wciągnął szyję w sweter.Podrapał się po nieogolonym policzku i przesunął swoje tabletki na drugą stronę stołu.Osiem minut do trzeciej.Osiem minut do ataku AXeR- No to wal pan, doktorze - odezwał się w końcu Speedo.- Ostatecznie, taki pański zawód.Cokolwiek to będzie.Bywało, że nastrzykiwaliście mnie gorszymi świństwami.Głos podróbki małej Ammy:- Nie rób tego, człowieku.Nie wiesz, co czynisz.Był już przy prawej ręce starego Speedo.Laserowe ostrze bez wahania znalazło żyłę w zgięciu łokciowym.Nie trzeba było szukac staży.Powoli wstrzyknął strzęp Obcego w naczynie krwionośne zgarbionego schizofrenika.Kosmos w ziemski padół.Bezkresną przestrzeń w pokurczone życiem, wymęczone chorobą ciało.- W żyłę? - zdziwił się Speedo.- Nieczęsto bywało.Podejrzewałem, że zaatakuje pan raczej mięśnie dupy.Ravaughan szybkim ruchem wyjął strzykawkę.Ranka schizofrenika nie krwawiła.Laser działał bezbłędnie.- Po co pan tu w ogóle przychodził? - odezwał się Ted.- Miałem nadzieję, że od pana zacznie się nowa era Gate 403 Hotel, ale teraz widzę, że to jej właściwy koniec.Koniec nas wszystkich.To nie pan Styper pana napisał.Pan jest z zewnątrz.Od innego autora.Pięć minut.Nic się nie działo.- Nie poznasz, co mógłbyś poznać, człowieku.- Fantom Ammy zamachał rękami.- Nie zrozumiesz, że jesteście tylko.- Odejdź - wycharczał, krzywiąc się z bólu.Oczy ciekły łzami.Nawet panoramiczne kontakty nie mogły temu sprostać.- Odejdź stąd.-Jesteście tylko liśćmi.Wasz Bóg jest taki jak my.Tylko że byt pierwszy.Nie dajesz szansy nowemu.Odpychasz jego ciało, człowieku.Nie chciał tego słuchać.Kątem oka widział, jak postać Ammy zmienia dziecięce kształty.Coś mrocznego pełzało po dywanie baru.Światło bezradnie próbowało przedrzeć się do ich stołu.Czuł gorzki posmak w ustach.Zapach pomarańczy drażnił wysuszone nozdrza.Ból kąsał oszalałe receptory.Trzy minuty.Speedo kiwał się na krześle.Przez łzy Ravaughan widział, że stary trzęsie się ze śmiechu.Wolał nie myśleć, co go tak rozbawiło.- Pomóż nam, Speedo.- Oparł się o stół i ramię Speedofritza.- Odpędź to.Dwie minuty.Jedna.Sekundy.- Dobrze.- Speedo pokonał w końcu śmiech.- Gdyby pan wiedział, co oni chcieli tu zrobić, doktorze.Ale jaja.Są jeszcze śmieszniejsi od was.Ale chyba groźniejsi.Jestem waszą strefą buforową, można by rzec.Nie mam wyboru.Jestem z wami.Hej, no pidibap.Hej, no huuu.Hej no, pidibap, hej mała, chonotu.Schizofrenik skinął w stronę, gdzie siedziała wcześniej długonoga Florence, a potem raz jeszcze skubnął swój wyblakły policzek i zwymiotował prosto na stół.Ravaughan zacisnął powieki.Niebo poruszyło się.Jedna po drugiej, niczym wysuszone gąbki, odpadały chmury.Ultramaryna ściekała po horyzoncie, uderzały w nią dopełniające kolory pomarańczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •