[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I nie mogę źle grać.Justynka myślała gorączkowo.- Wiem! Bądź sobie, jaka chcesz, ale gdybyś mogła przy tym zrobić z siebie garmażeryjną idiotkę? Nie obchodzi cię, co jesz, nie masz pojęcia, jak to się robi, nie wiesz czy to mięso, czy ryba, czy w ogóle marchewka.W życiu niczego nie ugotowałaś! I nie do tych gości tak, kicham na nich, oni niech sobie myślą, że jesteś kucharz doskonały, do wuja! I nie umiesz otworzyć butelki z winem! Błagam cię!- Butelki z szampanem rzeczywiście nie umiem - wyznała Jola, nagle rozumiejąc mnóstwo rzeczy- Idiotka garmażeryjna przyjdzie mi bez trudu, ale pozwolisz, że się zastanowię? Justynka też w mgnieniu oka wszystko zrozumiała- Przecież zawsze, w razie czego, będziesz mogła to odkręcić!- W porządku.Nie obiecuję na bank, ale chyba się postaram.W każdym razie wezmę to pod uwagę- Dziękuję ci bardzo.A już szczególnie, gdybyś rozmawiała z ciotką, co nie jest pewne, ale nie wy kluczone.Nie zawarłszy na razie jeszcze przyjaźni, zrozu­miały się doskonale.Justynka zniknęła za bramą uniwersytetu, Jola pośpieszyła do kolejnego pracodawcy, samej sobie składając gratulacje.Pomysł poznania osobiście siostrzenicy szefa okazał się doskonały i nadspodziewanie owocny!* * *W ciągu dziewięciu dni, pozostałych do wszechstronnie skomplikowanego brydża, Konrad zwiedził połowę kasyn warszawskich.Wolski, nie wiadomo dlaczego, wpadł znienacka w szpony hazardu i był w tych jaskiniach rozpusty prawie codziennie.Szczególnie upodobał sobie Marriotta i Pałac Kultury, Konrada zaś coś tknęło i zaczął wchodzić za nim.Coś w tym musiało być, spotykał się tam może z kimś, na kogo należało zwrócić uwagę, ktoś inny może zwracał uwagę na niego, jakaś specjalna przyczyna namiętności musiała istnieć, bo ogólnie Wolski bywał i grywał, ale nie tak często.A ten cholerny płatny zabójca, wymyślony przez jego kochającą małżonkę, nie chciał Konradowi wyjść z głowy.Kto wie, raz się już w jednym kasynie mordowali.Nie mógł, rzecz jasna, wiedzieć, że Karol znalazł się właśnie w bardzo głupiej sytuacji służbowej.Na­piął wszystko co trzeba, zlecenia i kontrakty ruszy­ły, wszystko szło jak w zegarku, na to ostatnie zaś, upragnione bez racjonalnych powodów, musiał po prostu czekać.Nie miał co robić, za dobrze zorga­nizował swoje przedsiębiorstwo.Z inwestorami był w jak najlepszych stosunkach, swoje pieniądze ulo­kował najkorzystniej w świecie, finansował częścio­wo kurort francuski i nie miał chęci z funduszem rezerwowym schodzić do zera.Zatem nie mógł zaczynać niczego nowego i znalazł się w tak zwanyn przestoju.Mógł sobie pozwalać na rozrywki.Jedną z nich był upadek konkurenta, który porwał się z motyką na słońce, to znaczy z dwoma głupimi milionami na Karola Wolskiego.Niejaki Bawolec, nomen omen, idiota beznadziejny, debil i matoł, bezmyślny chyba, bo cecha tak szlachetna jak optymizm nie mogła tu wchodzić w rachubę.Raz mu coś wyszło i natychmiast zaczął budować osiedle.jakie tam osiedle, osiedlątko! Wszystkiego raptem sześć budynków czterorodzinnych, na ugorze do odrolnienia za potężną łapówę kupił teren, odrolnił, wzniósł prawie całe dwa budynki i stanął.Zabrakło mu pieniędzy na dalszy ciąg.Karol od początku doskonale wiedział, że mu zabraknie.Złośliwie przyglądał się, jak władze gminne kładą kanalizaję, omijając starannie Bawolca, któremu widocznie nie starczyło już na kolejną łapówkę, jak sam sobie rozjeżdża ciężkim sprzętem budowlanym jedyną drogę dojazdową, jak, również sam sobie ucina wszelką możliwość zwrotu zainwestowanych pieniędzy i grzęźnie we własnym bagnie.Nie mógł sprzedać mieszkań, dopóki nie miały kanalizacji, nie mógł położyć kanalizacji, dopóki nie wykończy wszystkich budynków, i nikt mu nie chciał zrobić utwardzonej drogi, dopóki nie położy kanalizacji.Na wykończenie budynków mu zabrakło.Błędne koło.Było z Wolskim nie zadzierać.Na osiedlu Karola inwestycyjce ubocznej, głupi Bawolec ukradł transformator i myślał, że już jest w niebie.Karol takich rzeczy nie lubił, transformator odkupił bez problemu za nędzne piętnaście tysięcy łapówki, ale Bawolca sobie zapamiętał.Rzecz jasna, oba transformato­ry, i ten rąbnięty, i ten odkupiony, były własnościąZakładu Energetycznego, ale Zakład Energetyczny też człowiek i z próżnego nie naleje.Albo trzeba go wspomóc, albo czeka się do uśmiechniętej śmierci, tak jak Bawolec na cud.Właśnie ten cud Karol z zaciekawieniem obserwo­wał, bo Bawolec z rozpaczy poszedł grać.Co on mógł wygrać, ten idiota, milion? Niech nawet trafia w ruletkę obstawiony numer najwyższą stawką dziesięć razy z rzędu, niech ogra wszystkie automaty, ile uzyska? Trzysta tysięcy góra, musiałby mieć ślepy fart przez dziesięć dni bez przerwy, żeby zdobyć trzy miliony, no dobrze, trzy miliony go uratują, ale jaki gracz od zarania dziejów miał taki fart przez dziesięć dni?! I to jeszcze gracz w potrzebie, nie, takiego wypadku, jak ludzkość ludzkością, nie było.Ponadto Karol wiedział, że Bawolec ma wroga.Śmiertelnego.Na samym początku swojej budowlanej działalności, kiedy już jeden budynek stał pod dachem i trwały w nim roboty wykończeniowe, sprzedał jedno mieszkanie, najpiękniejsze, łatwowiernemu kliento­wi, który wyobrażał sobie, że zamieszka tam za trzy miesiące.Nie mógł zamieszkać do tej pory, co sprawi­ło, że razem z całą rodziną znalazł się na bruku.Swoje poprzednie mieszkanie też sprzedał, od razu, żeby mieć pieniądze dla Bawolca, i teraz z żoną w ciąży i dwojgiem dzieci gniótł się kątem u teściów.Łatwo zgadnąć, że Bawolca znienawidził żywiołowo, pienię­dzy wydrzeć mu z powrotem nie mógł, bo Bawolec ich nie miał, a wszelką wiarę w jego obietnice stracił bezpowrotnie.Bawolec unikał go wszelkimi siłami, Karol zaś obserwował kontredans między nimi i bawił się świetnie.Wciąż jeszcze Konrad nie rozumiał, dlaczego ten cholerny Wolski nie umie się zdecydować, które kasyno wybiera.Podjeżdżał i wchodził od razu.Podjeżdżał, czekał chwilę i jechał gdzie indziej.Czasami stopował dopiero przy czwartym z rzędu, bez względu na miejsca parkingowe, zresztą to go najwyraźniej nie obchodziło, parkowała mu obsługa.Co nim do licha, kierowało? Przeczucia.?Karolem zaś, najzwyczajniej w świecie, kierował widok samochodu Bawolca.Dla wyjaśnienia zagadki zaintrygowany do ostateczności Konrad zaczął wchodzić za nim.Nie pożałował wysiłku dodatkowego.Nie był hazardzistą, nie opętała go ta zgubna namiętność, ale też żadna gra, jako taka, nie budziła w nim wstrętu.Był już z Karolem także na wyścigach, zmuszony okolicznościami wygrał nawet osiemdziesiąt osiem złotych netto, ale szału nie dostał.Proszę bardzo, mógł zagrać także i w kasynie, spisał na straty sto złotych i uparł się wykryć tajemnicę.Gdyby Justynka wiedziała o jego skłonności do tego rodzaju uporu, uparłaby się z kolei spędzić z nim całe życie.Sto złotych wcale nie poszło na marne.Nie odrywając niemal oczu od Karola i śledząc kierunek jego spojrzenia, Konrad już za drugą bytnością w jaskini kosztownej rozpusty zorientował się, iż większe zainteresowanie budzi w obiekcie gruby facet średniego wzrostu, o sprytnych oczkach z rodzaju świńskich niż efekt jego własnej gry.Przez chwilę nawet zastanawiał się, dlaczego akurat ten rodzaj oczek określany jest mianem świńskich, bo w końcu więcej sprytu przejawia, na przykład, lis niż świnia, dzięki czemu zostawił swoją wygraną na czerwonym i zyskał netto sto pięćdziesiąt złotych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •