[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moja żona ma wrodzone zdolności detektywistyczne niemal jak Sherlock Holmes.Mam dla niej również małą buteleczkę perfum „Ecusson”.Zanim wyjechaliśmy z Paryża, poprosiłem przyjaciela, by kupił mi je w tanim sklepiku, Lor zapewne domyśla się, że je dostanie.Zawsze na gwiazdkę daję jej te właśnie perfumy.To już nasza mała tradycja.Mogę otworzyć buteleczkę perfum i poczuć zapach Loretty.Tak pachnie kapryfolium, które przypomina mi lato, nawoskowaną podłogę lufa świąteczne pierniczki.Ich zapach zmienia mnie na powrót w małego chłopca czekającego niecierpliwie na prezenty.Nie mam nic dla Mike'a.Mógłbym ofiarować mu elektro­niczną grę w bitwę morską, którą kupiłem dla Bena.Po zainstalowaniu baterii i lampek ta nieskomplikowana gra zmienia się w fantastyczną zabawkę.Wiem, że Ben lubi grać w bitwę morską, lecz i Mike również często grywał w nią.Chociaż to strasznie dziecinna zabawka dla dwudziestopięcio­letniego mężczyzny, a nawet dla piętnastolatka, ale co zrobić.Mike zaskoczył nas swoją wizytą.Co pozostało dla Bena? Mamy dla niego rosyjski karabinek, ale chłopak już go widział.Mógłbym podarować mu mój moto­cykl.Już niedługo będzie mógł jeździć legalnie, ale tutaj i tak nikt nie zwróci uwagi na to, że jeszcze nie skończył szesnastu lat.Szkopuł w tym, że nigdy nie interesowały go motocykle ani nawet rowery.Czasem jeździł ze mną, ale dla niego jazda rowerem to tylko sposób na przemieszczanie się z jednego miejsca na drugie nie powodujący dreszczyku emocji.Opuszczam drzwi zapadowe nad głową.Brr.tutaj jest naprawdę zimno.Jest tu taka wilgoć, że niemal ziębi płuca.Woda, która przeciekła pod drzwiami i tuż nad podłogą, zamarzła.Nie pamiętani, by kiedykolwiek zamarzła tu woda, więc to najzimniejsze Boże Narodzenie, odkąd kupiliśmy ten młyn.Powinienem przenieść na górę wina i nalewki, zanim zamarzną w butelkach, rozsadzając grube szkło.Uświadamiam sobie, że nie wyjrzałem na dwór, by spraw­dzić, czy wciąż jeszcze pada śnieg.Wyglądam więc przez małe okienko w piwnicy wychodzące prosto na drogę.Trudno cokolwiek zobaczyć przez pajęczyny, które pozostały od lata.To jedyne okno, którego zapomniałem umyć w trakcie szalo­nych porządków przedświątecznych.Przecieram kawałek szyby.Na dworze leży niezmierzony, głęboki, czysty śnieg, ale przestało już sypać.Stoję na oblo­dzonej granitowej posadzce, wyglądając przez szybę i drżę z zimna.Przechodzi mnie dziwny dreszcz, w oczach mam mroczki, jakbym miał zaraz umrzeć.Wcale mnie nie przeraża myśl o śmierci.Przez chwilę wydaje mi się, że od świata oddziela mnie to maleńkie okienko.Trudno mi oderwać wzrok od wyczyszczonej z pajęczyn i kurzu szyby.Przechodzę ostrożnie obok kosza młyńskiego, na tyły za gigantyczne zęby koła zębatego, które przed wiekami obracało młyńskie kamienie.Schowałem tu wszystkie prezenty.Leżą nieco przyprószone śniegiem, który wiatr przywiał do środka przez dziurę w ścianie.Przez ten otwór przechodziła kiedyś oś, na której obracało się młyńskie koło.Zabieram paczki.Nie mamy żadnych prezentów dla dziewcząt, no jedynie portrety, które zamówiliśmy u paryskiego malarza.Nic lep­szego nie mogliśmy wymyślić.Lor napisała kilka słów na kartkach świątecznych, pod którymi podpisaliśmy się oboje, i włożyliśmy po dwadzieścia dolarów do każdej koperty.Ban­knoty dwudziestodolarowe pozostały nam po naszej ostatniej wizycie w Stanach dwa lata temu.Na pewno spodobają się im portrety, które namaluje Jo, nasz stary przyjaciel z Paryża.Dziewczęta znają go dobrze, a sądzę, że również lubią.Z pewnością to będzie interesujące przeżycie dla nich, kiedy usiądą w jego przytulnej pracowni i Jo zabawi je wyszukaną rozmową podczas pozowania.Z Jo na­prawdę świetnie się gawędzi.Zdumiewa mnie sposób, w jaki Jo kocha ludzi.Ten świetny malarz kocha ludzi jak nikt inny, kocha ich takimi, jacy są.Zarazem w jakiś dziwny sposób, paradoksalnie, kocha ludzi takimi, jacy mogliby być! Patrzy z miłością na wszystko i wierzy w to, co widzi.To może być cokolwiek, niekoniecznie ludzie, on potrafi wierzyć w pejzaż, w ciche spokojne życie lub w stary gazomierz w paryskim mieszkaniu.Całym sobą stara się uwierzyć w każdy obraz, na który patrzy, i nagle staje się on na jego płótnie prawdziwszy niż w rzeczywistości.Kiedy oglądam obrazy Jo, wydaje mi się, że na chwilę zatrzymała się karuzela życia i mogę zobaczyć, co się zmieniło.Biorę prezenty pod pachę i pędzę do góry.Kiedy otwieram drzwi zapadowe, bucha mi w twarz ciepło z rozgrzanej izby.Zapach płonącego drewna miesza się z wonią rozgrzanego kamienia.Zmieniam na „bitwie morskiej” imię „Ben” na „Mike”.Mam nadzieję, że Loretta przygotowała coś ekstra dla Bena, przecież zawsze kupuje mu jakąś niespodziankę.Rokrocznie sprawia nam wszystkim małe niespodzianki pod choinkę.Mnie sprawia niespodziankę codziennie.To zupełnie nieobliczalna kobieta.Co najdziwniejsze, nikt poza mną nie wydaje się dostrzegać tej oczywistej prawdy.Ogrzewani ręce przy buzującym ogniu.Używam kijka narciarskiego, który służy jako pogrzebacz, by odsunąć płoną­ce polano, aby nie zasłaniało wielkiej kłody Yul.Ku mojemu ogromnemu zdumieniu widzę rozwieszone na kominku poń­czochy.Jak mogłem nie zauważyć ich wcześniej? A może wcale ich tutaj nie było? Nie mogę uwierzyć własnym oczom! Na całym obramowaniu kominka wiszą pończochy, po­łyskując rubinową czerwienią w migotliwym świetle ognia! Wspaniałe, duże pończochy, zrobione na drutach! Spostrze­gam, że na każdej wyhaftowano imię osoby, dla której święty Mikołaj przyniesie prezenty.Nie brak nawet pończoch dla Mike'a i Genevieve! Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co widzę przed sobą.Wydaje mi się, że kolorowe pończochy wyłoniły się nagle znikąd!Cieszę się jak dziecko.To będzie prawdziwe Boże Narodze­nie.Te wspaniałe pończochy wynagrodzą nam wszystko.Stoję przed kominkiem i promienieję wewnętrzną radością.Blask ognia, migotanie czerwonych pończoch w ciemności każe mi zachowywać się szczególnie cicho.Odwracam się i patrzę na zegar na kredensie.Jest siedem minut po siódmej.Poranek Bożego Narodzenia.Wiem, że nie zasnę, ale wślizguję się z powrotem do łóżka i czekam na świt.Poślubiłem właściwą kobietę.Jak to się stało, że dokonałem mądrego wyboru, chociaż byłem tak młody? Zastanawiam się, w jaki sposób Lor zdołała zrobić na drutach pończochy, pomimo że ma tak wiele zajęć.Może nie ona je zrobiła? Może wysłała pończochy z Paryża pocztą do madame Calvet i zabrała je teraz od niej niepostrzeżenie, może nawet w czasie wigilijnej biesiady? I zastanawiam się, kto zrobił je na drutach? Czy madame Sybella - Włoszka, która mieszka w Paryżu piętro wyżej? Kiedyś Lor poprosiła ją, by zrobiła grube, ciepłe skarpety dla niej i rajtuzki dla Setha.Rany, to był wspaniały pomysł.Ciekawe, co włożyła do pończoch.Czuję się naprawdę jak dziecko, które czeka na poranek Bożego Naro­dzenia.Jestem tak podniecony.Już nie zasnę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •