[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chyba żebym ruszył na poszukiwanie tej pół pinty piwa, którą zostawiłem raptownie i wbrew mej woli w gospodzie w Putney.- A ja owszem, szukam czegoś - zgodził się ostrożnie Elryk.Miast metafizycznych rozważań, wolałby usłyszeć nieco o fizycznym ukształtowaniu tej krainy.- Jestem Elryk z Melniboné.Jego imię zdawało się nic nie mówić obcemu.- Ja jestem Gaynor, niegdyś Książę Wszelkich Światów, obecnie zwany Przeklętym.Może być, że spotkaliśmy się już kiedyś.Pod innymi imionami, inne nosząc oblicza, w innych wcieleniach.- Wspominanie innych żywotów zostało mi szczęśliwie oszczędzone, sir - odparł spokojnie Elryk, poruszony domysłami Gaynora.- Zresztą, obawiam się, że nie do końca rozumiem twoje słowa.Jestem zaledwie zaciężnym żołnierzem, aktualnie w podróży z nadzieją na znalezienie nowego patrona.Sprawy nadprzyrodzone są mi niemal zupełnie obce.Wdzięczny był w tej chwili Whedrake’owi, głównie za to, że poeta siedział za plecami Gaynora i zdumione uniesienie brwi umknęło uwadze obcego.Sam Elryk jednak nie widział, czemu właściwie zdecydował się na takie oszustwo, przecież wszystko przemawiało za Gaynorem, bratnim sługą Chaosu.Ale jednak w głębi duszy albinosa czaił się niesprecyzowany lęk.Owszem, obcy nie miał żadnego powodu, by szkodzić Elrykowi, nie gustował też najpewniej w zabijaniu czy próżnych utarczkach, coś jednak kazało Elrykowi pohamować język.Zupełnie, jakby i on został przez Równowagę zobowiązany do zachowania milczenia w kwestii własnych losów.Ostatecznie wszyscy trzej ułożyli się do snu, trzy drobne postaci w nieskończoności pól.Wczesnym rankiem Gaynor obudził się i od razu wdrapał na siodło.- Miło mi było was poznać, panowie.Jeśli podążycie dalej w stronę, z której przybyłem, napotkacie uroczą osadę kupiecką, której mieszkańcy życzliwie witają obcych.Mnie potraktowali z niezwykłym zaiste szacunkiem.Ja zaś ruszam dalej swoją drogą.Poinformowano mnie, że trzy siostry zmierzają ku miejscu określonemu jako Państwo Cygańskie.Słyszeliście o tym może kiedykolwiek?- Przykro mi, sir - odparł Wheldrake, wycierając dłonie w groteskowych rozmiarów, bawełnianą chustkę.- Nasza wiedza o tym świecie prezentuje się dokładnie dziewiczo.Nieoświeceni jesteśmy w tej kwestii i niewinni jako noworodki.Niedawno tu przybyliśmy, pojęcia nie mając, kto tu zamieszkuje ani jakich czci bogów.Zresztą, niewiele brakowało, bym i ciebie, panie, uznał za tutejszego bożka, a przynajmniej herosa.Gaynor roześmiał się w odpowiedzi, od czego echo poszło takie, jakby wnętrze jego hełmu było o wiele obszerniejsze, niż na to wyglądał, jakby przejściem było do jakiejś otchłani.- Powiedziałem ci już, mistrzu Wheldrake, że byłem niegdyś księciem Równowagi, ale już nim nie jestem.Obecnie, zapewniam cię, nie ma nic boskiego w postaci Gaynora Przeklętego.Mrucząc wciąż pod nosem, że za diabła nie da się zrozumieć, co ten przydomek ma właściwie oznaczać, Wheldrake dał spokój dochodzeniu.- Jeśli możemy być waści jakoś pomocni.- Kim są te kobiety, których szukasz? - spytał Elryk.- Trzy siostry, podobne i wyglądem, i prędkim usposobieniem.Domyślam się, że poszukują zaginionego rodaka, a może nawet i brata, bowiem wszędzie rozpytują o Państwo Cygańskie.Gdy ludzie słyszą, o co chodzi, odmawiają dalszej rozmowy, chociaż w podróży im nie przeszkadzają.Osobiście uważam, że lepiej się od obiektu ich poszukiwań trzymać z daleka, przynajmniej dopóki one same nań nie trafią.Coś mi podpowiada, że kto raz zetknie się z tą bandą nomadów, małe ma szansę wyjść ze spotkania bez szwanku.- Wdzięczny ci jestem za radę, książę - stwierdził Elryk.- A nie wiesz przypadkiem, czemu wszędzie rośnie tu tak wiele pszenicy? I kto ją uprawia?- Nazywa się ich szalonymi dzierżawcami.Też zadałem im to pytanie, a wówczas, przy wtórze ponurego śmiechu, usłyszałem, że to po to, aby wykarmić szarańczę.Zetknąłem się już z dziwniejszymi praktykami.Poza tym mam wrażenie, że tutejsi rolnicy mają czemuś na pieńku z Cyganami.Nie chcą za bardzo o tym mówić, ale temat wyraźnie napełnia ich niepokojem.Ten świat zwą Salish-Kwoonn, co jest nazwą, jak pamiętacie zapewne, miasta opisywanego w Księdze z Kości Słoniowej.Dziwna w tym tkwi ironia.Po czym skierował konia i oddalił się, pogrążony w rozmyślaniach, ku odległej bruździe śmieciowiska, której obecność zdradzały krążące nad nią chmary wron i kani, jak i ciemna chmura wiecznie niespokojnych much.- Uczony -mruknął Wheldrake.- Tyle że trochę tajemniczy.Waść rozumiesz go lepiej niż ja.Szkoda, że nie dotrzyma nam towarzystwa po drodze.Co o nim sadzisz, książę Elryku?Elryk długo szukał właściwych słów, w zamyśleniu gładząc palcami klamrę pasa.- Boję się go.Boję się go, jak jeszcze nie obawiałem się żadnej istoty ludzkiej, śmiertelnej czy nieśmiertelnej.Okrutna kara go spotkała, szczególnie skoro poznał niegdyś sanktuarium Równowagi, a potem je utracił.I za nim teraz tęskni.- No nie, sir, przesadzasz waść, jak dwa razy dwa.Owszem, to cudak, bez dwóch zdań, ale raczej przyjazny, biorąc zaś pod uwagę wszystkie okoliczności.Elryk wzdrygnął się rad, że książę Gaynor już ich opuścił.- Niemniej boję się go bardziej niż czegokolwiek do tej pory.- Tak jak lękasz się siebie samego, co? - Wheldrake zaraz pożałował swych słów.- Przepraszam, sir.Chyba przesadziłem ze śmiałością języka.- Nie dorównuję waści inteligencją, mistrzu Wheldrake.Poza tym jako poeta widzisz o wiele więcej, niżbym pragnął ci ukazać.- Rzadki to talent, zapewniam waści.Niczego nie rozumiem, niczego nie mówiłem.To moje przekleństwo, sir! Nie tak dotkliwe, jak to innym się zdarza, na pewno nie tak straszne, ale na równi wpędza mnie czasem w kłopoty.Wypowiedziawszy to, mistrz Wheldrake upewnił się, czy ognisko zostało należycie wygaszone, splunął w popiół i zagrzebał ślad.Potem schował sidła do tej samej kieszeni, w której trzymał pozbawiony jakimś zrządzeniem losu okładek tomik o kartach z marmurkowanego papieru.Ostatecznie przerzucił surdut przez ramię i śladem Elryka ruszył przez zboże.- Czy słyszałeś już może ode mnie mą opowieść epicką o miłości i śmierci sir Tancreda i lady Mary? Ma ona postać ballady typowej dla Northumberland, pierwszego skrawka poezji, który dane było mi poznać.Dobra me rodzinne daleko są stamtąd, ale nigdy nie bywałem tam samotny.Głosem niepewnym i jakby nieco sztucznym, ruszył w pojedynek z kadencjami prymitywnej zaiste pieśni pogrzebowej, mocno przy tym wyciągając nogi, by nadążyć za wysokim albinosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •