[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten po chwili wahania ujął w końcu, z obrzydzeniem, w dwa palce owłosiony kciuk, parsknął buńczucznie, choć ciągle w duchu:- Poufałość mentalna, ostatecznie owszem.Cielesna, nigdy! - i łapsko Owietza padło z łoskotem na blat.Przy stoliku podniosła się wrzawa.Poeci bili brawo, wznosili radosne okrzyki.Nawet Żyduch przestał zerkać w stronę Magdaleny, wstał i wylewnie Siarze gratulował.Zbity z pantałyku krytyk próbował odwrócić uwagę literackiej młodzieży od swojej osoby.Zerkał przez lewe ramię, zaglądał pod krzesło, w końcu, przekrzykując wiwaty, rzucił wyzywająco:- To Starosądecki jest w Krakowie?Zaczepka spotkała się jednak z dość przychylnym przyjęciem.Bo choć Starosądecki był formalnie poetą warszawskim, a co za tym idzie miał nieograniczony wstęp na stołeczne salony i przedpokoje, to przecież cztery razy w roku, jako się rzekło, ściągał do Krakowa.Serce subtelnego autora tomu Z parteru tęskniło do ojczyzny poetów i ci potrafili to docenić.- Ano - odparł rezolutnie Owietz.- Ma tu przyjść.Poczekasz pan z nami?Siara nie odpowiedział.Patrzył bowiem na Syflasa, którym wstrząsały konwulsje obrzydzenia.Syflas nie cierpiał Starosądeckiego.Nie cierpiał go równie mocno, jak swoich krakowskich kolegów po piórze.Prawdę powiedziawszy, już od najwcześniejszego dzieciństwa nie przepadał za poetami.Na jego nieszczęście tak się zawsze składało, że poetami się otaczał i z tego wszystkiego sam poetą został.Była to jednak dla niego nadzwyczaj przykra profesja.Swoją głęboką abominację zamanifestował nawet rozstrzelaniem z dwururki pod Wawelem własnej książki Kartofle na balkonie, co pokazała światu regionalna telewizja.- Właśnie, właśnie, panie Syflas - starał się wykorzystać sytuację Siara.- Pan rozstrzelał swoją książkę, co komentowano szeroko w prasie i innych środkach masowego przekazu.Interpretacje były bardzo różne.Powołując się niezmiennie na pańskie słowa, wygadywano i wypisywano niestworzone rzeczy, same wierutne brednie.Proszę mi powiedzieć, piszę właśnie do „Kwartalnika” pewien artykuł, nie chciałbym zbyt wiele o tym mówić, ale to będzie rzecz o autodestrukcji jako kreacyjnym geście twórcy, fundującym jego autodafe w kontekście.zresztą mniejsza o to, pan i tak niewiele z tego zrozumie.Proszę mi powiedzieć, jak to było z tą dwururką? Co panem kierowało?- Tekieli mu kazał, nie? - za Syflasa odpowiedział Miś Węglorz z głębi swojego wózeczka.Syflas wykrzywił się straszliwie, ale nie zraziło to dociekliwego doktora, który zdecydowanym ruchem, czując, że odzyskuje przewagę, sięgnął po notesik.- Tak, to się nawet zgadza z moimi spostrzeżeniami.Domyślam się, że Robert Tekieli jest dla panów jak Andrzej Towiański, albo może nawet jest kimś w rodzaju Jakuba Franka.Nie rozumiem jednak dlaczego?- Bo tak - odpowiedział zwięźle Owietz.- Tak się złożyło - uzupełnił odpowiedź Owietza Miś Węglorz.Syflas też coś powiedział.- Słucham? - uprzejmie pochylił się w jego stronę Siara.Syflas jął więc wyrzucać z siebie potok dźwięków, które jednak przy najlepszej nawet wierze trudno było wziąć za artykułowane.Marian Siara uprzejmie udawał, że zapisuje słowo w słowo.Gdyby jednak odczytać te notatki, śmiechu byłoby co niemiara.Poeci rozdziawili gęby.Zżerała ich zawiść.Syflas bełkocze, a poważny doktor i ceniony krytyk notuje! A oni to co? Też wiersze piszą.Nie jakieś tam abecedariu-sze i rebusy, jak ten wywrotowiec, ale porządne wiersze, ze wszystkim co trzeba, że każdy krytyk w lot chwyci!Złość w nich buzowała i frustracja.A najmocniej w Owietzu.- Pozwól, że wpadnę ci w słowo - warknął w kierunku Syflasa i z błogim uśmiechem zwrócił się do Siary:- Nie pojawiliśmy się w próżni.- zaczął wywodzić pośpiesznie.Lubił opowiadać.Pracował w radio.Grześ Żyduch przysłuchiwał się i gwałtownie przytakiwał, usiłując zabrać głos, jednak Owietz, pijany jak książe pomorski, mówił, mówił i mówił, i nie pozwalał sobie przerwać.- W każdym pokoleniu jest jeden poeta, jeden sprawiedliwy.Roztaczał pejzaże.Piana bryzgała, szalały kamienne lawiny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]