[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No dobrze, pomyślał.No dobrze - humanizm, brak nawyku i takie tam.A jeśli oni mimo wszystko nie pójdą? Ja wydam rozkaz, a oni do mnie: idź, bracie, w cholerę, idź sam, jeśli cię tak swędzi.A gdyby tak, pomyślał, wydać tym kanaliom trochę wody, trochę żarcia na drogę powrotną i niech reperują zepsuty traktor.Idźcie, idźcie, obejdziemy się bez was.Jak by to było cudownie - za jednym zamachem uwolnić się od tego całego gówna! Od razu wyobraził sobie twarz pułkownika słuchającego tej propozycji.Taak, pułkownik tego nie zrozumie.To człowiek innego rodzaju.On jest właśnie z tych.z monarchów.Możliwość nieposłuszeństwa po prostu nie mieści mu się w głowie.A już na pewno nie zastanawiałby się nad takimi problemami.Wojskowa arystokracja.Takiemu to dobrze -jego ojciec był pułkownikiem, dziad był pułkownikiem i pradziad - proszę, jakie imperium sobie sprawili, kupę ludzi pewnie pozabijali.w razie czego niech on strzela.W końcu to jego ludzie.Nie mam zamiaru mieszać się do jego spraw.Boże, jak ja mam już tego dosyć! Co ze mnie za inteligencina kaprawy, gnojowisko pod czaszką.Mają iść i koniec! Wykonuję rozkaz wy też bądźcie łaskawi go wykonać.Nie pogłaszczą mnie po główce, jak go nie wykonam, i wam też, niech was diabli, wam też to na zdrowie nie wyjdzie! I koniec.I do diabła z tym.Już lepiej myśleć o kobietach niż o tym bagnie.Też sobie znalazłem temat - filozofia władzy.Znowu się przekręcił, zwijając pod sobą prześcieradło, i z wysiłkiem wyobraził sobie Selmę.W tym jej lilowym peniuarze -jak schyla się przed łóżkiem i stawia na stoliku tacę z kawą.Dokładnie wyobraził sobie, jak by to było z Selmą, a potem nagle, już bez żadnego wysiłku, znalazł się w pracy, w swoim gabinecie, gdzie w wielkim fotelu siedziała Amalia ze spódnicą podciągniętą do samej brody.Zrozumiał, że posunął się za daleko.Odrzucił prześcieradło, specjalnie usiadł tak, żeby brzeg łóżka wbijał mu się w tyłek, i przez jakiś czas tak siedział, wpatrując się w słabo oświetlony prostokąt okna.Potem spojrzał na zegarek.Było już po dwunastej.Wstanę, pomyślał.Zejdę na parter.gdzie ona tam śpi, w kuchni? Zawsze przedtem ta myśl wywoływała w nim wstręt.Teraz nie.Wyobraził sobie gołe, brudne nogi Wywłoki, ale nie zatrzymał się na nich, poszedł dalej.Nagle poczuł ciekawość, jak ona wygląda nago.W końcu kobieta to kobieta.- Boże! - powiedział głośno.Jednocześnie skrzypnęły drzwi i na progu stanął Niemowa.Czarny cień w ciemnościach.Tylko białka oczu widać.- No i po co przyszedłeś? - zapytał Andrzej z udręką.- Idź spać.Niemowa zniknął.Andrzej nerwowo ziewnął i bokiem padł na połówkę.Obudził się przerażony, cały mokry.-.Stój, kto idzie?! - krzyknął pod oknem wartownik.Głos miał przenikliwy, rozpaczliwy, brzmiało to tak, jakby wołał pomocy.W tym samym momencie Andrzej usłyszał ciężkie, chrzęszczące uderzenia, tak jakby jakiś wielkolud miarowo walił młotem w kruszący się kamień.- Będę strzelać! - zapiszczał przenikliwe wartownik nieludzkim głosem i rozległy się strzały.Andrzej nie pamiętał, jak znalazł się przy oknie.W ciemności, po prawej stronie, konwulsyjnie drgały płomienie wystrzałów.W ognistych odblaskach czerniało coś masywnego, nieruchomego, o niewyraźnych kształtach.Wylatywały z tego snopy zielonkawych iskier.Andrzej nie zdążył nic zrozumieć.Wartownikowi skończył się magazynek, przez chwilę było cicho, potem wartownik w ciemnościach znowu zaczął dziko kwiczeć, zupełnie jak koń.Zatupał butami i nagle znalazł się w kręgu światła tuż pod oknem - wleciał, zakręcił się w miejscu, wymachując automatem, a potem, nie przestając kwiczeć, rzucił się w stronę traktora, wcisnął się w czarny cień pod gąsienicę.Przez cały czas próbował wyszarpnąć zza pasa zapasowy magazynek i nie mógł.I wtedy znowu dały się słyszeć chrzęszczące uderzenia młota o kamień: bumm - bumm - bumm.Gdy Andrzej, w samej kurtce, bez spodni, w butach z majtającymi się sznurowadłami i z pistoletem w ręku, wyskoczył na ulicę, był tam już tłum ludzi.Sierżant Vogel wydzierał się:- Tewosian, Chnojpek! Wprawo! Przygotować się do strzału! Anastasis! Na traktor, za kabinę! Obserwować, przygotować się do strzału! Szybciej! Co się wleczecie jak zdechłe świnie! Wasilienko! W lewo! Padnij.W lewo, ofermo! Padnij, obserwuj!.Palotti! Gdzie, makaroniarzu!Chwycił biegnącego na oślep Włocha za kark, ze straszną siłą kopnął go w tyłek i popchnął w stronę traktora.- Za kabinę, bydlaku! Anastasis, światło na ulicę! Andrzeja szturchali w plecy, w ramiona.Zaciskając zęby starał się utrzymać na nogach.Zupełnie o niczym nie myśląc, walczył z przemożnym pragnieniem wykrzyczenia czegoś bezsensownego.Przywarł do ściany i, wysuwając przed siebie pistolet, rozglądał się lękliwie.Dlaczego oni biegną w tamtą stronę? A jeśli tamci napadną z tyłu? Albo z dachu? Albo z domu naprzeciwko?.- Kierowcy! - wrzeszczał Vogel.- Kierowcy, do traktorów!.Który tam strzela, debile?! Przerwać ogień!.Andrzej powoli odzyskiwał przytomność umysłu.Okazało się, że sytuacja wyglądała lepiej, niż mu się wydawało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •