[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kupiłam bilet i wsiadłam do pociągu.W Tours były sklepy.W bufecie dworcowym poczekałam na ich otwarcie, po czym ruszyłam dyplomatycznie robić zakupy.Każdą sztukę odzieży kupiłam gdzie indziej, wybierając miejsca albo tłumnie odwiedzane, albo z samoobsługą.Ekspedientki również nie zwracały na mnie uwagi, nie takie dziwolągi jak ja zdarzało im się oglądać.Przebierałam się stopniowo, wykorzystując do tego celu wszystkie napotykane kolejno damskie toalety.Obuwie kupiłam na wyprzedaży, nie zważając na jego jakość ani też wygodę, chodziło mi bowiem tylko o to, żeby przy kupnie właściwych pantofli nie wpadać nikomu w oko przez trampki o trzy numery za duże.Na końcu kupiłam walizkę i już w charakterze normalnie ubranej kobiety wsiadłam do paryskiego pociągu.Z niepojętą, zważywszy przeżycia, bystrością umysłu przemyśliwałam sytuację.To znaczy wydawało mi się, że wykazuję niepojętą bystrość umysłu.Uczciwie mówiąc prezentowałam raczej wybuchy szaleństwa na rozmaitych tłach.Od chwili spojrzenia w lustro zmieniłam plany.Wyłażąc z grobowca przewidywałam natychmiastową wizytę w Interpolu, złożenie zeznań i szybki powrót do Polski.Widok własnej maski pośmiertnej kazał mi się zawahać.Tak zdrowie, jak i wygląd miały jednak dla mnie pewne znaczenie, a straszliwa maszkara, którą ukazało zwierciadło, obudziła we mnie niepokój w kwestii ewentualnych dolegliwości, na razie jeszcze przytłumionych emocją, ale niewątpliwie zaczajonych w organizmie.Reumatyzm czułam wyraźnie w kolanach i w prawym ramieniu i lada chwila oczekiwałam ujawnienia się jakichś dalszych okropności.Pokazywanie się ludziom na oczy w takim stanie budziło we mnie zdecydowaną niechęć.Na domiar złego przewidywałam, że Interpol może mi przeszkodzić w zajęciu się swoją osobą.Nie puszczą mnie nigdzie, będą mnie chcieli mieć pod nosem, każą mi siedzieć w Paryżu.Załóżmy, że zacznę sypać, ujawnię miejsce ukrycia skarbu, gliny zaczną działać, szef się połapie, ze sypnęłam, i dla samej zemsty postara się ukręcić mi łeb.Znajdą mnie bez żadnego trudu.Mogłabym, oczywiście, przebywać w bezpiecznym miejscu, ale jedyne bezpieczne miejsce, jakie umiałam sobie wyobrazić, to cela w kazamatach Interpolu, umieszczona w bunkrze przeciwpancernym, poniżej poziomu terenu.Cel tego rodzaju miałam powyżej dziurek od nosa i za żadne skarby świata nie zgodziłabym się do czegoś takiego nawet zajrzeć.Innymi słowy Interpol mógłby zapewnić mi bezpieczeństwo, ale w sposób całkowicie sprzeczny z wymaganiami mojego zdrowia.Względnie mogliby umieścić mnie w hotelu, pozostawić mi swobodę działania i poustawiać dookoła ze dwie kopy pracowników w charakterze obrony osobistej.Na pewno im brakuje ludzi, dwie kopy to przesada, dwóch albo trzech…Przesuwający się za oknem wagonu jesienny krajobraz znikł mi z oczu i moja upiorna wyobraźnia wystartowała.Ujrzałam siebie, błogo śpiącą w pokoju hotelowym, z wyłysiałym łbem, sztuczną szczęką w porcelanowej miseczce, oblepioną przeciwreumatycznymi plastrami, na dole zaś, w holu, jakiegoś typa, z tępą gębą, w kapeluszu nasuniętym na oczy.Ujrzałam, jak do typa zbliża się drugi typ, z gębą dla odmiany złośliwą, szepcze mu na ucho informację, że przybywa jako druga zmiana, typ z tępą gębą oddala się beztrosko, a typ z gębą złośliwą wchodzi po schodach.Wchodzi ostrożnie, powoli i cicho, pilnując, żeby nic nie zatrzeszczało i żeby go nikt nie zobaczył.Pod drzwiami mojego pokoju nadziewa się na trzeciego typa, siedzącego na krześle ze znudzonym wyrazem twarzy, szepcze mu na ucho to samo i typ ze znudzonym wyrazem twarzy ożywia się i radośnie odbiega.Typ ze złośliwą gębą rozgląda się wokół, jest noc, cisza, wszyscy śpią, w tym ja, znękana ofiara głupich wydarzeń, typ wyciąga z kieszeni wytrych, bezszelestnie otwiera moje drzwi, wślizguje się do pokoju, na palcach skrada się w kierunku łóżka, ja furt śpię, chrypiąc bronchitem, typ wyciąga z drugiej kieszeni narzędzie zbrodni…Dziwne, że nie zerwałam się z miejsca z histerycznym krzykiem.Czułam, jak serce bije mi w gardle, i mgliście pomyślałam, że ostatnio zrobiłam się chyba trochę nerwowa.Wyobraźnia zatrzymała się w rozpędzie zapewne na skutek niezdecydownia, jakiego narzędzia należy użyć do usunięcia mnie z tego padołu.Oglądany oczyma duszy obraz jednakże wystarczył.Zrezygnowałam z ochrony osobistej.Mogłam jeszcze plunąć na wymagania idiotycznego Interpolu i od razu podstępnie uciec do Polski.Złożyć te kretyńskie zeznania i w nogi.I znów zaczęła działać wyobraźnia.Ujrzałam siebie na punkcie granicznym w Kołbaskowie.Ujrzałam, jak wysiadam powoli z samochodu, bo innego sposobu powrotu w ojczyste granice nawet moja wyobraźnia nie potrafiła wymyślić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •