[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie wasz interes, dla kogo pracuję.Gdyby nie pan, to nadal miałabym tę pracę w supermarkecie.– Mogłaś o tym pomyśleć wcześniej, przed swoim „nieszczęśliwym wypadkiem” z sześcioma tuzinami paczek płatków mydlanych.Zawsze dbałaś o czystość domu i to cię zgubiło.To już u ciebie jak nałóg, nieprawdaż? Widzę, że znowu w to wpadasz.– spojrzał na pustą podłogę i zamyślił się.Rzucił okiem na pokryte żylakami nogi Ruby, ubrane w cienkie, czarne pończochy.Jej przestraszona twarz zaintrygowała go.Zwrócił się do Draytona.– Ona jest niezwykła.Niewiele pracujących kobiet znalazłoby czas na pranie dużego dywanu.Najwyżej przetarłyby go mokrą ścierką.Tak to przynajmniej robi moja żona.Przejdźmy się na zewnątrz i popatrzmy, jak też to jej wyszło.Na dworze jest całkiem przyjemnie i sądzę, że przyda się nam łyk świeżego powietrza.Ruby Branch wyszła razem z nimi.Chwiała się lekko idąc w swoich butach na wysokich obcasach i Drayton odniósł wrażenie, że jest oniemiała z przerażenia.Kuchnia, przez którą przechodzili, była wyjątkowo czysta i świeża, a stopień wychodzący do ogrodu tak przesadnie wypucowany, iż wydawało się, że nieobłocony but Burdena zostawił na nim ciemny ślad.Po człowieku widzianym w oknie – mężu czy też lokatorze – nie było ani śladu.Drayton zdziwił się, że sznurek był wystarczająco silny, aby utrzymać ciężki dywan, który ociekał wodą i wyglądał tak, jakby został poddany kąpieli w wannie.– Nie ważcie się tego dotykać – prawie krzyknęła – zwalicie go tylko!Burden nie zwrócił na nią uwagi.Szarpnął gwałtownie i tak, jak to kobieta przepowiedziała, linka puściła.Dywan chlapiąc zleciał na dół, wydzielając ze swoich przemoczonych fałdów zwierzęcą woń nasyconej wilgocią wełny.– No i co pan zrobił? Po co tu przychodzicie i wtykacie nos w nie swoje sprawy? Będę teraz musiała to zrobić wszystko od początku!– Nie, nie będziesz – powiedział stanowczo Burden – teraz zajmą się tym eksperci naukowi.– Więc to pani nazywa wietrzeniem? – zapytał Drayton.– Och, mój Boże – twarz Ruby stała się żołtawo-biała, a jej drżące, czerwone usta wyglądały na tym tle jak długa i głęboka, cięta rana.– Nie chciałam nic złego.Byłam wystraszona.Myślałam, że zwalicie to na mnie i wsadzicie mnie za.za.– Za współudział? To dobry pomysł.Może rzeczywiście powinniśmy tak zrobić?– Och, mój Boże!Będąc z powrotem w pokoju usiadła na krześle i nie odzywając się rozglądała się dookoła.Przygryzając usta ścierała z nich resztki szminki i nerwowo poruszała dłońmi wykrzywiając i wyłamując palce.– To nie tak, jak sobie myślicie – rzekła.– To nie była krew.Właśnie zaprawiałam maliny i.– W kwietniu? Zrób mi przysługę – powiedział Burden – i nie spiesz się.Spojrzał na zegarek.– Mamy dzisiaj wyjątkowo wolny i nudny ranek, nieprawdaż, Drayton? Jeśli o mnie chodzi możemy tu siedzieć aż do obiadu, a nawet do jutra.Nie odezwała się i w tej zalegającej ciszy usłyszeli zbliżające się kroki.Drzwi otworzyły się ostrożnie i Drayton zobaczył niskiego mężczyznę z rzadkimi, siwymi włosami.Była to twarz człowieka widzianego wcześniej w oknie.Z wysuniętą szczęką, wieloma bruzdami na ciemnej, brązowej skórze, bulwiastym nosem i szerokimi ustami.Taka fizjonomia raczej nie mogła budzić sympatii.Przerażenie znikło z jego twarzy i na widok Draytona zmieniło się w wyraz zgrozy i obrzydzenia, podobnego do tego, kiedy człowiekowi pokazuje się pięcionożną owcę albo brodatą kobietę.Burden wstał i zamknął drzwi za nowo przybyłym, jako że tamten wyglądał tak, jakby chciał uciec.– Cóż to za miłe spotkanie! – powiedział.– Czyż to nie nasz stary znajomy, pan Matthews?Człowiek, do którego się zwrócił, odpowiedział drżącym głosem:– Dzień dobry, panie Burden – po czym automatycznie, tak jak inni ludzie mówią „co słychać” albo „ładna pogoda”, dodał: – Nie zrobiłem niczego.– Kiedy byłem w szkole, uczono mnie, że podwójna negacja równa jest twierdzeniu.Widzę, że jesteśmy w komplecie.Siadaj i przyłącz się do zebrania.Oprócz was nie ma już w domu nikogo więcej, nieprawdaż?Monkey Matthews rozejrzał się bacznie po pokoju siadając w końcu na krześle, możliwie jak najdalej od Draytona.Przez chwilę nikt się nie odzywał.Matthews spojrzawszy na Ruby i na Burdena, jak gdyby bezwolnie znowu zwrócił wzrok na Draytona.– Czy to jest Geoff Smith? – spytał w końcu.– Otóż – mówiła Ruby Branch – on ich nigdy nie widział.Mówiąc szczerze, ja też nigdy nie widziałam tej dziewczyny.Wexford rozgoryczony pokiwał głową.Trząsł się cały ze złości usłyszawszy sprawozdanie Burdena.Jego złość zaczynała już teraz słabnąć pozostawiając uczucie niedowierzania i niesmaku.Minęły cztery dni od wtorku, cztery dni pełne wątpliwości.Sześć osób traciło czas pracując po omacku i zadając najprawdopodobniej złe pytania nieodpowiednim osobom.A wszystko to z powodu głupiej baby bojącej zgłosić się na komisariat z obawy, że policja zlikwiduje jej „intratny” interes.Teraz siedziała w jego biurze płacząc i ocierając twarz koronkową chusteczką pobrudzoną od rozpuszczonego przez łzy makijażu.– Kiedy widziałaś po raz pierwszy tego Geoffa Smitha?Ruby zmięła chusteczkę w rękach i głęboko westchnęła.– W zeszłą sobotę, trzeciego kwietnia.Dzień po tym, jak zamieściłam to ogłoszenie.To było rano, przed dwunastą.Usłyszałam pukanie do drzwi, no i to był ten facet.Młody, miał ciemne włosy i wyglądał naprawdę ładnie.Chciał wynająć pokój we wtorek wieczorem, a skąd ja mogłam wiedzieć, że to morderca? – usadowiła się wygodniej w żółtym krześle Wexforda, zakładając nogę na nogę.– „Nazywam się Geoff Smith”, powiedział.Strasznie był z tego dumny.Ja się go o nazwisko nie pytałam.Powiedział, że będzie od ósmej do jedenastej, a ja mu na to, że to go będzie kosztowało pięć funtów.Jemu te warunki odpowiadały, więc odprowadziłam go do drzwi i widziałam, jak wsiadł do czarnego samochodu.Przyszedł we wtorek, tak jak się umawialiśmy, dokładnie o ósmej.Ale nie widziałam tym razem ani samochodu, ani dziewczyny.Wręczył mi te pięć funtów i umówiliśmy się, że wyjdzie przed jedenastą.No i jak przyszłam, to już nikogo nie było.Tylko, że wychodząc zostawiłam ten pokój wysprzątany na medal, czyściutki jak w najlepszym hotelu.– Wątpię, czy sąd uzna to za okoliczności łagodzące – chłodno wtrącił Wexford.– No więc dobrze – westchnęła – zrobili tam straszny bałagan, przesuwali meble i w ogóle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •