[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Trzeba być gotowym.Przyjdą dzisiaj.Jest.–.noc i mgła – dopowiedział Angus.* * *Mgła nie gęstniała już.Match zobaczył swoich zbrojnych, wybranych starannie, najlepszych.Żaden nie odmówił wyruszenia tutaj, mimo iż on powiedział im wszystko, co sam wiedział.Rozejrzał się dokoła.Byli jego zbrojni, Angus z synami, czterech pozostałych mężczyzn z wioski i kilku niedorostków, którzy zapewniali, że mogą stawać w walce na równi z dojrzałymi mężami.Angus potwierdził ich przechwałki.Były jeszcze kobiety.Nawet ładne, ale dziś o spojrzeniach wilczyc, broniących dzieci.Wszystkie uzbrojone.Był też problem.Wioska nie miała umocnień.Ale choćby otoczyć ją częstokołem, nic by to nie dało.Poprzednie ataki wykrwawiły klan, nawet z ludźmi Matcha obrona będzie rozpaczliwie słaba.Jeszcze raz popatrzył na swoich ludzi, stojących zwartą grupą w milczeniu jak zwykle przed walką.Oni nie mieli wątpliwości, że coś dzisiaj się stanie.Stary żołnierz czuje takie rzeczy.Match pomyślał, że dokonał dobrego wyboru.Najlepsi szermierze, jakich mógł znaleźć.Dwóch łuczników.O nich pomyślał jeszcze przed wyruszeniem.We mgle ważna jest szybkostrzelność, nie donośność, jaką dają kusze.Teraz z zadowoleniem uznał, że nie zawiodła go intuicja.Tu strzelać się będzie z kilku kroków.Angus stanął opodal, zanurzył dłoń w kamiennym naczyniu, podanym przez syna.Przeciągnął palcami po jego twarzy, malując ją w granatowe smugi.Potem podszedł następny, po chwili najmłodszy.Ten, gdy stary zakończył już swój rytuał, sam nabrał barwnika na palce, z szacunkiem dotknął twarzy ojca.Góral pytająco spojrzał na Matcha.Ten przymknął oczy i poczuł na twarzy tłuste dotknięcie.Było w tym coś symbolicznego.– Teraz jesteś jednym z nas – usłyszał.Pochylił głowę.– Żebyś tak jeszcze nosił leine, zamiast tych głupich spodni.– Angus roześmiał się, rozładowując napięcie.Match poczuł, że też się uśmiecha.Popatrzył na krótką szafranową tunikę, która nie okrywała nawet kolan, na muskularne łydki górala.– Niezwyczajnym – mruknął.– Za zimno w jaja.Odwrócił się, ścigany przez zgodny rechot Agnusa i zarośniętych synów, potwierdzających swym wyglądem najgorsze opinie o góralach.,Jesteś jednym z nas”, powracała uparta myśl.W tym cały problem, Match, powiedział wewnętrzny głos.Wypełniłeś misję.Masz już dowody, że górale nie kłamią.Reszta to nie twoja sprawa.A ty zostajesz.Nie zostawisz starego Angusa i jego dzikich synalków.Nie zostawisz tych kobiet, o spokojnych ruchach i zimnym spojrzeniu, gotowych na wszystko.Nie zdradzisz ludzi, których znasz od.No właśnie, od miesiąca.Zdradziłeś już w życiu wystarczająco dużo razy.* * *Hrabia wyłonił się z chaty.Gdy zobaczył twarz Matcha, oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia.– Coś ty zrobił z pyskiem? – spytał z nagłym rozbawieniem.Powiódł wzrokiem po innych, spoważniał.Zrozumiał.Jeden z synów Angusa wciąż trzymał w rękach kamienne naczynie z barwnikiem.Gisbourne zrobił ruch, jakby chciał podejść.Syn Angusa spojrzał na ojca.Ten nawet nie drgnął, stał z nieprzeniknioną twarzą.Oblicze hrabiego skurczyło się ze złości.Odwrócił się na pięcie.– Co robimy? – rzucił ostro.Match nie odwrócił się, próbował przebić wzrokiem ciemniejącą mgłę.– Nie wiem – podjął gniewnie.– Zupełnie nie wiem.Jeśli tu zostaniemy, nie mamy szans.Za mało nas, żeby osadzić cały obwód wioski.A tu jesteśmy jak barany w zagrodzie.Wyrżną nas po kolei.– Splunął ostentacyjnie.– Oni podobno widzą we mgle – dodał niepotrzebnie.* * *Angus nie zamierzał bronić wioski na zewnątrz.Wszyscy skupili się w największej z chat, pustej teraz, choć należącej niegdyś do najliczniejszej rodziny w wiosce.Zgodnie z miejscowym zwyczajem część chaty przeznaczona była dla jagniąt.W drugiej, tej o grubych, pozbawionych otworów murach skupiły się dzieci i kobiety.Zmieścili się wszyscy, klan był wykrwawiony poprzednimi najazdami.Dopiero teraz było widać, jak niewielu pozostało.Mężczyźni legli w kręgu dokoła paleniska.Synowie Angusa zgodnie pochrapywali, on sam też wydawał się senny.Match tymczasem nie mógł się zdobyć na zamknięcie oczu.Leżał, wpatrując się w jaśniejszy otwór dymnika.Torf przygasł już, pokrył się szarym popiołem, spod którego błyskały nieliczne iskry żaru.Gisbourne poruszył się, brzęknęły klamry oporządzenia.Match położył uspokajająco dłoń na ramieniu hrabiego.– To głupota – usłyszał ciche słowa Gisbourne’a.– Jak w mogile.Przyjdą i nas spalą.Spalą.– Nie – zaprzeczył szeptem Match.– To darń i kamienie, nie spalą się za nic.Dobiegło ich ciche syknięcie.Angus jednak nie spał.* * *Czas znowu zwolnił.Matcha zaczęły opadać ulotne sny, w jednej chwili widział jaśniejszy kontur dymnika, w drugiej dawno zapomniane twarze umarłych ludzi.Pojawiał się w nich Elijah z uśmiechem na perlącej się potem twarzy i z mokrymi włosami, przewiązanymi zieloną opaską, a także Marion, jej rude włosy, odrzucane niezapomnianym gestem z twarzy.Nie wiedział, co usłyszał wcześniej – cichy zgrzyt wysuwanego z pochwy miecza, czy ledwie słyszalny trzask żerdzi, podtrzymujących kryty darnią dach.Poderwał się, jednocześnie ostrożnie dobywając broni i zobaczył błyszczące odblaskiem żaru oczy.– Sst! – dobiegł go cichy syk.Usłyszał lekki szelest podnoszących się ludzi, pojedyncze dźwięknięcia klamer i obnażanych kling.Poniewczasie przypomniał sobie o Gisbournie.Sięgnął na oślep, chcąc uspokoić hrabiego, żeby przedwcześnie nie narobił wrzasku.Spóźnił się.Ten siedział już, wodząc dokoła całkiem przytomnym spojrzeniem.– Stajemy plecami do siebie, w kręgu.– Cisza sprawiła, że szept Angusa zabrzmiał bardzo donośnie.Dach załamał się z głośnym trzaskiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]