[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zespół Lewistonu wygląda podobnie, choć ktoś przynajmniej dał im jednakowe buty i getry.W po-równaniu z nimi zawodnicy Bangor, wystrojeni w różnorakie, grube skarpety i znoszone trampki, prezentują się dość ekscentrycznie.Na tle innych drużyn przypominają ubogich krewnych.Nikt, z wyjątkiem własnych trenerów, nie traktuje ich zbyt poważnie.W artykułach lokalnej prasy więcej miejsca zajmują Sturgis i Belfast niż cały Bangor.Dave, Neil i Święty, dziwny, ale zdumiewająco efektywny trust mózgów, który dowiózł drużynę tak wysoko, w milczeniu obserwuje trening chłopców z Belfastu.Dzieciaki wyglądają buńczucznie w nowych, czerwonobiałych dresach - dopiero dziś brudzonych piaskiem pokrywającym wewnętrzne pole gry.W końcu Dave mówi:- Dotarliśmy aż tutaj.To dużo.I nikt nam tego nie odbierze.Bangor West jako zespół z tego samego regionu co tegoroczny gospodarz turnieju nie bierze udziału w rozgrywkach, póki dwie najsłabsze drużyny nie wrócą do domu.To tak zwana “runda pierwszych pożegnań", a dla graczy z Bangor największa, może jedyna szansa na osiągnięcie lepszego miejsca.We własnej grupie spisywali się bez zarzutu (z wyjątkiem słabego meczu w Hampden), lecz Dave, Neil i Święty mają wystarczająco wiele rozsądku, by wiedzieć, iż tym razem patrzą na całkiem inny baseball.Potwierdza to ich milczenie, gdy stoją za siatką, przypatrując się trenującym zawodnikom z Belfastu.Dla kontrastu York już od razu zamówił komplet odznak z symbolem grupy czwartej.Wymiana proporczyków, breloczków i znaczków należy do tradycji mistrzostw okręgu, więc decyzja trenerów Yorku wyraźnie zdradza ich oczekiwania.Są pewni, że ich drużyna zagra w Bristolu wśród najlepszych zespołów Wschodniego Wybrzeża.Są pewni, że nie powstrzyma ich Yarmouth ani Belfast z cudownym mańkutem, ani Lewiston, który zwyciężył w drugiej grupie po wyjściu z dołka, w jaki wpadł w pierwszym meczu przegranym 15-12.A najmniej obawiają się czternastu przebierańców z zachodniej części Bangor.- Przynajmniej mamy szansę zagrać - mówi Dave.- Zrobimy wszystko, by zapamiętali, że tu byliśmy.Lecz najpierw Belfast i Lewiston mają swoją szansę.Boston Pops wyśpiewują z płyty słowa hymnu, miejscowy pisarz o pewnej sławie rzuca obowiązkową pierwszą piłkę (która po długim i nierównym locie grzęźnie w siatce) i mecz może się zacząć.Dziennikarze sportowi lokalnych gazet zużyli beczkę atramentu na rozważania o możliwościach Stanleya Sturgisa, lecz nie wolno im wejść na boisko po rozpoczęciu spotkania (wielu nadal uważa, że to niedopatrzenie wynika z błędu w przepisach).Z chwilą gdy sędzia główny wzywa drużyny do gry, Sturgis jest zdany wyłącznie na siebie.Fachowcy, uczeni w piśmie i cała rozgrzana do czerwoności liga Belfastu zostaje po drugiej stronie ogrodzenia.Baseball należy do gier zespołowych, lecz w środku każdego boiska staje samotny zawodnik z piłką, a przed nim - rywal z pałką.Ten z pałką co chwila się zmienia, lecz miotacz musi wytrwać do końca - chyba, że już nie ma siły rzucać.Dziś Stan Sturgis odkrywa gorzką prawdę każdego turnieju: nawet “cudowne dziecko" wcześniej czy później musi znaleźć pogromcę.Sturgis w ostatnich dwóch meczach wystrajkował trzydziestu pałkarzy, lecz to miało miejsce w grupie drugiej.Teraz przychodzi mu stawić czoło twardzielom z okolic Lewistońskiej Elliot Avenue, a to całkiem odmienny gatunek graczy.Nie tak wysocy jak chłopcy z Yorku i mniej wyszkoleni technicznie od Yarmouth, ale waleczni i uparci.Już pierwszy pałkarz, Carlton Gagnon, odzwierciedla zadziorność drużyny.Odbija na środek, zdobywa pierwszą bazę, kradnie drugą, po skróconym odbiciu kolejnego pałkarza dobija do trzeciej i na hasło rzucone z ławki kradnie domową.W trzeciej zmianie, gdy wynik brzmi l-O, Gagnon znów jest na pierwszej, tym razem po błędzie obrońców.Na pałkę wchodzi Randy Gervais, spada wystrajkowany, lecz przedtem, gdy łapacz nie chwyta piłki, Gagnon biegnie do drugiej i kradnie trzecią.Zdobywa kolejny punkt po krótkim, autowanym odbiciu Billa Paradisa.Belfast na krótko budzi się w czwartej zmianie, zalicza punkt, lecz końcówka należy do graczy Lewistonu, którzy w piątej mają dwa pełne obiegi, a w szóstej - cztery.Wynik ostateczny - 9-1.Sturgis wystrajkował jedenastu, lecz także pozwolił pałkarzom siedem razy odbijać, a miotacz Lewistonu, Carlton Gagnon, wystrajkował ośmiu przy trzech odbiciach.Sturgis schodzi z boiska smutny, choć odprężony.Koniec związanej z nim histerycznej euforii.Może spokojnie porzucić łamy gazet i stać się ponownie dzieckiem.Z jego miny wyraźnie widać, że zna dobrą stronę tej sytuacji.Później, w prawdziwym starciu gigantów, mocno faworyzowany York wygrywa z Yarmouth.Wszyscy wracają do domów (a w przypadku przyjezdnych drużyn do moteli i zaprzyjaźnionych rodzin).Bangor West gra jutro, w piątek, a zwycięzca meczu spotka się z Yorkiem.Piątek jest upalny, zamglony i zachmurzony.Deszcz wisi w powietrzu od świtu, a na godzinę przed zaplanowanym początkiem spotkania drużyn z Bangor i Lewistonu rzeczywiście zaczyna padać.Strugi wody walą o ziemię.Gdy coś takiego zdarzyło się w Machias, mecz został natychmiast odwołany.Tu nie.Odmienne boisko - wewnętrzne pole gry pokrywa trawa, nie piasek - lecz prawdziwy powód jest całkiem inny.Chodzi o telewizję.W tym roku, po raz pierwszy w historii rozgrywek, dwie stacje chcą wspólnymi siłami nadać obszerną relację z turnieju w sobotnich wiadomościach sportowych transmitowanych na obszar całego stanu.Jeśli półfinał między Bangor i Lewistonem uległby przesunięciu, zepsułoby to cały harmonogram, a nawet w Maine i w najbardziej amatorskim sporcie nikt nie neguje potęgi mediów.Gracze obu drużyn gromadzą się pod stadionem.Siedzą w samochodach lub chodzą w małych grupach po obszernym pasiastym namiocie, gdzie mieści się centrum informacyjne.Czekają na zmianę pogody.Czekają.Czekają.Rzecz jasna, nie potrafią opanować niecierpliwości.Niektórzy, nim przejdą na sportową emeryturę, zdążą zagrać w wielu ważniejszych meczach, lecz teraz są u szczytu dotychczasowej kariery; na-pompowani do maksimum
[ Pobierz całość w formacie PDF ]