[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Raczek zszedł do ogrodu zamienionego na zielony salon i na obszerną salę, w której miała odbyć się uczta.Pomysł był wyborny, niecierpliwy gość bowiem mógł sobie wyrwać z grządki rzodkiewkę lub pochyliwszy się nad rodzącą ziemią skubać bladozielone listki sałaty.Nikt jednak takiej niewytwornej łapczywości nie okazał, któż zresztą pożerałby zielska ujrzawszy stół bogato zastawiony jadłem i napojem? Znać było pracę żony ogrodnika przy fundamentach uczty, solidnych i pożywnych, natomiast smakołyki przedziwne, a wśród nich tort wielkości piastowego koła, pochodziły od przyjaciół z miasta.Ignaś objaśniał zdyszanym głosem, że niebywały ten dar pochodzi od córki pana Lepajłły, który w imieniu własnym przysłał kilka butelek wina.Stół był przybrany i zastawiony tak pięknie, że słońce — zdawało się — zatrzymało się na dłuższą chwilę, aby go obejrzeć, a promienie jak złote pszczoły łaziły po słodkim torcie.Około dwunastej godziny zaczęli zjawiać się goście w tej ziemi chananejskiej.Lepajłło podniósł wrzask już z daleka; przyszli niedawni sekundanci: Dorski i wyjątkowo ogolony Kasiński.Zjawili się —wszyscy mieszkańcy domku, a szybkooki Michałek, gwałt zadając swojemu spojrzeniu, utkwił oko lewe i prawe, po raz pierwszy chyba w życiu równocześnie, w torcie.Na koniec przybył sierżant—pilot Szczęsny, który przywiódł ze sobą przyjaciela, mechanika Wrońskiego, przedziwnego człowieka, który przy każdej okazji wybuchał zdrowym, rozgłośnym śmiechem.To nie był człowiek, lecz petarda naładowana radością.Radowało go bez wyjątku wszystko, a kiedy nastawał jakiś moment martwy, kiedy stanowczo nie było powodu do głośnej radości, mechanik Wroński wybuchał wtedy najgłośniejszym śmiechem.Zdawało się, że w tej chwili wystrzela z własnej pilności zapomniana na pobojowisku armata.Chłop był roztropny i wcale do rzeczy, tylko musiał się śmiać.Przyjęty z wielką serdecznością, jako przyjaciel przyjaciela, który odwiedza przyjaciół, zarżał z tego powodu wielkim śmiechem i wodził uczciwymi oczami dokoła, jak gdyby szukał tego, co się tak donośnie śmieje.Spojrzeli na niego raz i drugi z nieukrywanym podziwem, co jemu znowu wydało się okropnie śmieszne.Napełnił tym swoim zaraźliwym śmiechem najpierw cały ogródek, a potem wszystkich uczestników zebrania, a jego przyjaciel, sierżant—pilot Szczęsny, tak wyjaśniał Raczkowi tajemnicę tego głośnego, rżącego ducha:— On, proszę pana, umie pracować za dziesięciu, a śmieje się za stu.Zawsze coś znajdzie do śmiechu i dlatego nigdy nie można go brać ze sobą na pogrzeb, bo gotów by rozśmieszyć całe towarzystwo.Powiada, że się śmieje tak „ze zdrowia”.Naprawdę, to on nigdy nie jest zmęczony, chociaż wszyscy lecą z nóg.Czasem pot zalewa mu czoło, a ten bęcwał śmieje się, a inni z nim.Bardzo go za to kochają, chociaż można i za co innego, bo koszulę ściągnąłby z grzbietu, aby poratować przyjaciela.Nikt by tam bardzo o koszulę nie walczył, bo zawsze jest posmarowana oliwą, każdy jednak wie, że Wroński to sama zacność.Z czego on się teraz tak śmieje?… Aha! Zobaczył tego Michałka, co to ma zwariowane oczy…Bardzo dziękuję, ze go panowie tak mile przyjęli, bo to złoto, nie dusza.— Wyborny chłopak! — rzekł Raczek z uznaniem.— Czy u was wszyscy są tacy?— Małpa wszędzie się znajdzie — odrzekł Szczęsny sentencjonalnie.— U nas jednak najrzadziej.Żołnierze są zawsze kochającą się rodziną, a lotnicy to mała rodzina, ale kochająca się tym więcej.Bo, widzi pan, za innymi chodzi śmierć tylko czasu wojny, a za nami… A temu co się znowu stało?Wroński wpadł w radosny szał i w rozmowie z dowcipnym poetą Dorskim znalazł łup obfity.Poeta był zachwycony tą bujnością życia i zdrowym poglądem na zawiłe jego sprawy.Zmartwienie, ciężka choroba, nie miało dostępu do tego radosnego chłopaka, a smutek uciekał precz na sam widok wesołej gęby.Właśnie tłumaczył Dorskiemu, że bigos, uczyniony przez ogrodnikową, jest boską potrawą, bo Bóg jeden wie, z czego został przyrządzony, Dorski zaś, zrobiwszy bigos z wesołych słów, opowiadał mu o „trzydziestoletniej wojnie” Raczka z Lepajłłą, więc podawali sobie śmiech jak piłkę.Dlatego to Raczek nie usłyszał ostatnich, smutnych słów Szczęsnego.Nie myślał jednak o tym, bo uczta stała się gwarna.Najbujniejszą rośliną w mizernym ogródku stała się radość.Wniebowzięty Ignaś wiercił się jak w ukropie i służył znamienitym gościom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]