[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ocknął się dopiero, kiedy stanęliśmy przy bramie przedszkola Canonbury Cubs.— Nie chcę iść — mruknął.— Chcę zostać w domu.— Ale nie możesz zostać w domu, dziecko — powiedziałem.Miałem ochotę użyć nieśmiertelnego rodzicielskiego argumentu i oświadczyć, że tatuś musi iść do pracy.Ale oczywiście tatuś nie miał już żadnej pracy.Tatuś mógł wylegiwać się w łóżku przez cały dzień i nie groziło mu, że spóźni się do biura.Jedna z przedszkolanek wyszła po Pata i biorąc go za rękę, posłała mi znaczące spojrzenie.Nie po raz pierwszy mały nie chciał się ze mną rozstać.W pierwszym tygodniu po wyjeździe Giny bał się spuścić mnie choć na chwilę z oczu.Na odchodnym ojciec obiecał mu niewyobrażalne gry i zabawy pod koniec dnia, a potem patrzyliśmy, jak trzymany za rękę przez przedszkolankę Pat oddala się z oczyma mokrymi od łez i dolną wargą, która zaczynała już drżeć.Wiedziałem, że prawdopodobnie nie rozpłacze się przed wejściem do swojej małej sali.Może nawet zdążą rozebrać go z kurtki.Ale kiedy rozdana zostanie plastelina, straci wreszcie nad sobą panowanie i niepocieszony wybuchnie spazmatycznym szlochem, podczas gdy inne dzieci będą się na niego gapić albo beznamiętnie zajmą tym, czym zajmują się czterolatki.My nie musieliśmy na to patrzeć.— Pamiętam, że jak byłeś w jego wieku — powiedział ojciec, kiedy wracaliśmy do samochodu — zabrałem cię do parku w tygodniu między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem.Był cholerny mróz.Wziąłeś ze sobą swoje małe saneczki.Musiałem cię na nich ciągnąć przez całą drogę z domu.A w parku patrzyliśmy, jak kaczki lądują na zamarzniętym stawie.Podfruwały nisko i bum! Ślizgały się na kuprach po lodzie.Zaśmiewałeś się do łez.Śmiałeś się i śmiałeś.Oglądaliśmy je chyba przez parę godzin.Pamiętasz to?— Tato?— Co?— Nie wiem, czy dam sobie radę, tato.— Radę z czym?— Nie wiem, czy potrafię sam opiekować się Patem.Nie wiem, czy jestem do tego zdolny.Powiedziałem Ginie, że potrafię.Ale teraz nie jestem tego taki pewien.Odwrócił się do mnie z płonącymi z gniewu oczyma i przez chwilę myślałem, że mnie uderzy.Nigdy w życiu nie tknął mnie palcem.Ale kiedyś zawsze jest ten pierwszy raz.— Nie wiesz, czy dasz sobie radę? — powtórzył.— Nie wiesz, czy dasz sobie radę? Musisz dać sobie radę.Łatwo mu było mówić.Może i miał zmarnowaną młodość, ponieważ niemiecka armia uwzięła się, by go zabić, lecz przynajmniej w jego czasach rola ojca była niewzruszona.Mój tato był wspaniałym ojcem, ale — i na tym polega cały dowcip — nie musiał nawet przy mnie być, żeby odegrać tę rolę.Wystarczyło powiedzieć: „Poczekaj tylko, aż wróci do domu ojciec”, i zachowywałem się jak trzeba.Matka przypominała mi o jego istnieniu i od razu rozumiałem, że muszę być grzeczny.„Poczekaj tylko, aż wróci do domu ojciec”, mówiła.Sama wzmianka o ojcu wystarczała, że wszechświat wracał na swoje miejsce.Dzisiaj nie słyszy się tak często tej groźby.Ile kobiet mówi obecnie dziecku: „Poczekaj tylko, aż wróci do domu ojciec”? Niewiele.Ponieważ w dzisiejszych czasach niektórzy ojcowie w ogóle nie wracają do domu.A inni siedzą w nim bez przerwy.Ale wiedziałem, że ma rację.Być może nie poradzę sobie tak dobrze jak on — nie wyobrażałem sobie, żeby Pat patrzył na mnie w podobny sposób, w jaki ja patrzyłem na mojego starego — jednak musiałem poradzić sobie, jak potrafiłem najlepiej.I pamiętałem kaczki, które próbowały wylądować na zamarzniętym stawie.Oczywiście, że je pamiętałem.Dobrze pamiętałem.* * *Jeśli pominąć niskie zarobki, późne godziny pracy oraz brak typowych uprawnień pracowniczych w rodzaju ubezpieczenia zdrowotnego, prawdopodobnie najgorszą rzeczą w zawodzie kelnerki jest to, że ma często do czynienia z ćwokami.Kontakt z ćwokami stanowi nieodłączną część tej roboty podobnie jak skąpy fartuszek i notes do zapisywania zamówień.Mężczyźni, którzy chcą z nią pogadać, mężczyźni, którzy pytają o jej numer telefonu, mężczyźni, którzy nie chcą po prostu zostawić jej w spokoju.W większości ćwoki.Ćwoki z placów budowy, ćwoki z biur, ćwoki w garniturach biznesmenów, ćwoki z wystającą z tyłu dżinsów szparą między pośladkami, ćwoki wszelkiej maści — tacy, którzy sądzą, że są zabawni, tacy, którzy uważają się za dar losu, oraz tacy, którzy myślą, że mają u niej szansę tylko dlatego, że przyniosła im zupę dnia.Kiedy zająłem swoje miejsce z tyłu kafejki, obsługiwała właśnie kilku ćwoków.Jeden z nich — raczej ćwok biznesmen aniżeli ćwok z placu budowy — wlepiał w nią gały, podczas gdy jego ćwokowaci koledzy — wszyscy w garniturach w prążki, z komórkami i żelem na włosach — podziwiali, szczerząc zęby, jego tupet.— Jak pani ma na imię?— Dlaczego chce pan znać moje imię? — odparła, potrząsając głową.— Jest na pewno typowo południowe, prawda? Peggy-Sue? Becky-Lou?— Na pewno nie.— Billie-Joe? Mary-Beth?— Zamawia pan czy nie?— O której kończy pani zmianę?— Umawiał się pan kiedyś z kelnerką?— Nie.— Kelnerki kończą późno.— Lubi pani swoją robotę? Lubi pani piastować samodzielne stanowisko średniego szczebla w branży cateringowej?Ta odżywka bardzo spodobała się wszystkim ćwokom, którzy sądzili, że niesamowicie wszystkim imponują, gadając o niczym przez komórki w środku zatłoczonej restauracji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]