[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I poszli dostojnym krokiem, nie spiesząc się, aby nikt nie sądził, że ich w pośpiechu gna obawa przed zemstą azisową.Niewolnik patrzył za nimi długo, a kiedy się rozpływać poczęły ich postaci w rozblasku wieczornym, obejrzał się bacznie, a nikogo nie dojrzawszy wpobliżu, podniósł szybko ręce w górę i oczy podniósł ku niebu, szepcąc:— Żyjcie szczęśliwi!Potem zniknął szybko, albowiem hałas się podniósł w miejscu, gdzie za zasłoną ukryty był król Azis.— — — —Słońce, zjeżdżając w morze po pochyłej drodze nieba, na której pokładły się cielska chmurne, żywe i leniwe, nie mogło snąć utrzymać swoich oszalałych koni, przerażonych widokiem morskiej przepaści; pędził tedy wóz słoneczny, jak kwadryga bohatera, tumany złotego kur/u podnosząc w powietrze i purpurowego pyłu, który, wzbiwszy się, opadał potem powoli, ważąc się, na morze i ziemię, na cyprysy i marmury.Albo też kiedy słoneczna kwadryga pędziła po lazurowem jeziorze, napotkanem na drodze, rozpryskiwały się na boki fale i wzburzona ich piana skłębionej wełnie owczej podobna, rozlewała się na obie strony, rodząc chmurki śnieżyste, podobne gromadzie owiec, które, zwyczajem swoim, przeraziwszy się, w stado zbite, pobiegły.Straszna się jednak rzecz stała po chwili, na którą niebo całe patrzyło, zaparłszy oddech w szerokiej, wspaniałej piersi, zadzwoniwszy przez chwilę zdumiała znagła cisza przedwieczorną.Leciał wóz słoneczny wprost przed siebie, krzycząc piorunowem, śmiercią zabijającem światłem, ażeby mu zeszło z drogi wszystko, co żywe, albowiem nie będzie żył, kto stanął przeciwko boskiej twarzy słońca.Ohe! Patrzcie! Patrzcie!Olbrzymi, straszliwy smok, urobiony z chmury, ten sam, który rankiem pełzał nisko na południowej stronie nieba i, głowę zanurzywszy w morzu, żłopał zeń wodę, on to teraz, strasznej potęgi słońca niepomny, położył się na jego drodze, dysząc ciężko, albowiem był senny, pożarłszy ogromne stado chmur małych i rozpierzchłych w swawoli, które mu wiatr, liżący się pochlebca, w paszczę napędził; on też pożarł o południu dwugarbnego wielbłąda z szarej chmury, na którym mała, cudna, biała chmurka wędrowała, w stronę, gdzie miał wzejść księżyc, albowiem urodzona wczoraj, a mająca umrzeć jutro, chciała ujrzeć srebrne dziwo miesiąca i jego odwieczne ruiny; on ci to olbrzymim ogonem rozbił biała łódź, ze śnieżystym żaglem chmurę, żeglującą ku wieczornej gwieździe, rozmiłowanej w morzu; on to teraz legł w pysze i dosycie, leniwy i senny, zły i ogromny i połowę nieba zajął swojem plugawem cielskiem, na którem wiatr usłużny gładził mu skłębiona grzywę.Ohe! patrzcie!… patrzcie!,.Z hukiem tysiąca piorunów zadudnił wóz słoneczny, pędzać w szalonym biegu ku przepaści.— Z drogi — krzyknęło słońce, głosem tak jasnym jak kryształ, a tak potężnym, że posiniało niebo całe w nagłym lęku.Dźwignął smok swój łeb leniwie, a usłużny wichr, silniej zadawszy, paszczę mu rozwarł po też nie własnemi rękoma.— Z drogi! — krzyknęło słońce, a niebo i ziemia zamilkły z lęku.Nie dźwignął się straszliwy smok, ciężki i zły.Wtedy, nic wstrzymując koni, runął na potworne cielsko stłoczę słoneczny wóz i o zgrozo! napoły je przeciął dwojgiem złotych kół; w tejże chwili potop krwi, z pod kół trysnąwszy, polał się po pochyłości nieba, obryzgał świetne szaty słońca i białe rumaki i rozlewać się począł powoli po niebie, aż się zakrwawiło całe, a strugi krwi sączyć się poczęły na morze, i zakrwawiło się morze.— — — —W tym to czasie zgiełk się uczynił w miejscu, w którem się znajdował król Azis.Czarny niewolnik, wieczyście strzegący króla, stał opodal zasłony i czekał, aż go klaśnieciem w ręce król Azis do siebie przywoła; czekał długo, wreszcie się zaniepokoił, nie śmiał jednakże wejść poza purpurowe sukno, lecz kiedy zbyt długo trwała cisza, czołgać się począł na klęczkach ku zasłonie, oddech wstrzymując w piersi.Potem zawołał cichutko:— Królu Azisie!Na wiele się ważył ten człowiek.Odpowiedziała mu cisza, więc powtórzył wołanie:— Królu Azisie!Jeśli słyszał król Azis, ten człowiek wołał własną śmierć po imieniu.Nikt jednakże nie odpowiedział.Wtedy niewolnik, nagle powstawszy z klęczek, pobiegł jak wichr w te strony marmurowego pałacu, gdzie mieszkała księżniczka Minoe i rozkazał kobietom, aby jej powiedziały, że król Azis co prędzej widzieć ją pożąda.Ukazała się Minoe, brwi groźnie podniósłszy, albowiem właśnie grała na harfie pieśń przedwieczorna na cześć umarłych.— Czy mnie pragnie widzieć król Azis? Niewolnik przyklęknął.— Rzekłaś!— Gdzie jest? Niewolnik odrzekł:— Albo na ziemi, albo też rozmawia z ojcem.Minoe ściągnęła brwi groźniej jeszcze.— Czy rozum ci się pomieszał? Dawno już umarł ojciec królewski.Gdzie jest król?Niewolnik odpowiedział dziwnie:— Jeśli jest, jest tam, gdzie był, za purpurową zasłona, za którą przyjmował ludzi z miasta, aby złemi oczyma nie dostrzegli jego majestatu.— Ohe! — szepnęła Minoe — idź przedemną! Szli szybko i długo, zanim doszli do zasłony.— Precz! — rozkazała księżniczka Minoe, potem weszła poza purpurowy błam.Król Azis leżał na marmurowej podłodze, jakgdyby nieżywy; wiele piany popłynęło mu z ust, które były sine.Żył jednak król Azis, albowiem oczy jego żyły; spojrzał dziwnym, strasznym wzrokiem i drżał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]