[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Żyje, żyje - wyjaśnił Tex.- Ale tak czy owak umarł.Marlowe spojrzał na niego badawczo, potem dostrzegł miny innych i zrobiło mu się nagle bardzo przykro.- Czy, waszym zdaniem, trochę nie za nagle? - spytał.- Jakie tam nagle - rzekł Max i splunął.- Umarł, i tyle.Robiliśmy na skurwysyna, a teraz koniec.Umarł, i już.- Tak, tylko że kiedy było źle, żywił was, dawał wam pieniądze.- Tyraliśmy na to! - wrzasnął Max z taką siłą, że na szyi wystąpiły mu ścięgna.- Dość się nasłuchałem tego drania! - Jego wzrok spoczął na oficerskiej opasce na ramieniu Marlowe’a.- I ciebie też, angielski wypierdku! Chcesz mnie pocałować w dupę, tak jak jego całowałeś?- Zamknij dziób, Max - ostrzegł go Tex.- Spadaj, ty teksaski pomywaczu!Max plunął na Texa.Na drewnianej podłodze pojawiła się strużka śliny.Tex poczerwieniał.Rzucił się na Maxa i uderzył go na odlew w twarz.Max wyrżnął w ścianę, zachwiał się i spadł z pryczy, ale natychmiast poderwał się na nogi, chwycił z półki nóż i zamachnął się nim na Marlowe’a.Nóż zadrasnął tylko skórę na brzuchu Anglika, bo Texowi udało się w porę złapać Maxa za rękę.Dino schwycił Maxa za gardło i cisnął go na pryczę.Max uniósł głowę.Twarz mu drgała, a oczy miał wlepione w Marlowe’a.Nagle wrzasnął i zerwał się z pryczy z wyszczerzonymi zębami i rozcapierzonymi palcami, miotając się nieprzytomnie i młócąc rękami powietrze.Marlowe złapał go za jedną rękę, a potem wszyscy razem doskoczyli do niego i zaciągnęli z powrotem na pryczę.Kiedy kopał, wrzeszczał, wyrywał się i gryzł, musiało go trzymać aż trzech ludzi.- Odbiło mu! - krzyknął Tex.- Dołóż mu który!- Dajcie sznur! - wrzasnął Marlowe, przytrzymując Maxa i wciskając mu przedramię pod podbródek, tak żeby nie dosięgły go zgrzytające zęby.Dino oswobodził jedną rękę i walnął Maxa w szczękę, pozbawiając go przytomności.- Chryste - powiedział do Marlowe’a, kiedy obaj wstali.- Mało brakowało, a by cię zabił!- Prędzej - ponaglał Marlowe.- Włóżcie mu coś między zęby, bo sobie język odgryzie.Dino znalazł gdzieś kawałek drewna i wcisnęli go Maxowi między zęby.Potem związali mu ręce.Kiedy go unieruchomili, Marlowe odetchnął z ulgą.- Dziękuję, Tex - powiedział.- Gdybyś nie zatrzymał tego noża, byłoby po mnie.- Drobiazg.Działałem instynktownie.Co z nim zrobimy?- Trzeba wezwać lekarza.Powiemy, że miał atak, i to wszystko.Żadnego noża nie było - rzekł Marlowe i przyglądając się podrygującemu konwulsyjnie Maxowi, potarł zadraśnięte miejsce.- Szkoda biedaka!- Całe szczęście, że go przytrzymałeś, Tex - powiedział Dino.- Gorąco mi się robi, jak o tym pomyślę.Marlowe spojrzał w kąt zajmowany przez Króla.Sprawiał wrażenie opustoszałego.Bezwiednie zgiął w łokciu wyleczoną rękę, ciesząc się, że jest zdrowa i silna.- Jak twoja ręka, Peter? - spytał Tex.Marlowe długo szukał odpowiednich słów.- Po prostu żyje, żyje, nie jest martwa - odparł, po czym obrócił się i wyszedł na słońce.Gdy wreszcie odszukał Króla, zapadał już zmierzch.Król siedział na rozwalonym palmowym pniaku w północnym ogrodzie warzywnym, na wpół widoczny spoza winorośli.Wpatrywał się smętnie gdzieś ponad ogrodzenie, udając, że nie usłyszał zbliżającego się Marlowe’a.- Cześć, stary - przywitał go wesoło Marlowe, ale jedno spojrzenie w oczy Króla odebrało mu całą radość ze spotkania.- O co chodzi, panie kapitanie? - spytał Król obraźliwym tonem.- Chciałem się z tobą zobaczyć.To wszystko - odparł Marlowe.Przejrzał na wskroś przyjaciela i było mu go żal.- No więc zobaczyłeś mnie.I co? - spytał Król i odwrócił się do niego plecami.- Zjeżdżaj!- Jestem twoim przyjacielem, przypominasz sobie?- Ja nie mam przyjaciół.Zjeżdżaj!Marlowe przykucnął obok pieńka i wydobył z kieszeni dwa papierosy, które mu jeszcze pozostały.- Zapal - powiedział.- Wyobraź sobie, że dostałem je od Shagaty.- Sam sobie zapal.Kapitanie!Marlowe żałował przez chwilę, że go odnalazł.Ale nie odszedł.Z uwagą przypalił oba papierosy i podał jednego Królowi.Ten nawet nie drgnął.- Weź, bardzo cię proszę.Król wytrącił mu papierosa z ręki.- Mam w dupie ciebie i twoje papierosy - powiedział.- Chcesz tu zostać? Proszę bardzo!Wstał i ruszył przed siebie.Marlowe przytrzymał go za rękę.- Zaczekaj! Przecież to jest najwspanialszy dzień w naszym życiu! Nie psuj go tylko dlatego, że twoi kumple trochę się zapomnieli.- Zabierz tę rękę, bo ci ją wyrwę! - wycedził Król przez zęby.- Nie przejmuj się nimi - powiedział Marlowe i słowa same potoczyły mu się z ust.- Wojna się skończyła i tylko to się liczy.Skończyła się, a myśmy przeżyli.Pamiętasz, jak stale wbijałeś mi do głowy, żeby dbać o siebie? No i miałeś rację! Udało się! Czy to ważne, co oni mówią?- Mam ich gdzieś! To wcale nie o nich chodzi.I ciebie też mam gdzieś!Król wyrwał rękę z uścisku Marlowe’a.Marlowe patrzył na niego bezradnie.- Do diabła, przecież jestem twoim przyjacielem! Pozwól sobie pomóc - zawołał.- Nie potrzebuję twojej pomocy!- Wiem.Ale chciałbym, żebyśmy pozostali przyjaciółmi.Posłuchaj - ciągnął z trudem.- Wrócisz niedługo do domu.- Akurat - przerwał mu Król, w uszach szumiała mu krew.- Ja nie mam żadnego domu!W liściach szeleścił wiatr.Monotonnie zgrzytały świerszcze.Wokół roiło się od komarów.W barakach zapalano światła, które rzucały ostre, nierówne cienie, a po aksamitnym niebie żeglował księżyc.- Nie martw się, bracie.Wszystko się ułoży - powiedział ze współczuciem Marlowe.Widział czający się w oczach Króla lęk, ale tego po sobie nie okazał.- Ułoży? - spytał Król, dręczony niepokojem.- Tak.- Marlowe zawahał się.- Żałujesz, że to już koniec, prawda?- Odczep się.Odczep się, do cholery! - krzyknął Król i usiadł na pniu tyłem do Marlowe’a.- Wszystko będzie dobrze - powtórzył Marlowe.- I pamiętaj, że zawsze masz we mnie przyjaciela.- Wyciągnął lewą rękę i położył ją na ramieniu Króla.Poczuł, jak ramię usuwa się gwałtownie.- Dobranoc, bracie.Do jutra - pożegnał go cicho i odszedł przygnębiony, obiecując sobie w duchu, że jutro, jutro zdoła mu pomóc.Król poruszył się na palmowym pniu, zadowolony, że jest sam, a zarazem przerażony swoją samotnością.Pułkownicy Smedly-Taylor, Jones i Sellars z zapałem kończyli ucztę.- Wyborne - rzekł Sellars oblizując się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]