[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A poza tym nie groziłby im już Oddział Szósty.Oddział Szósty przeznaczony był dla niewidomych jeńców, oślepłych wskutek choroby beri-beri.Nawet niewielka ilość witamin magicznie przeciwdzia­łała temu zagrożeniu, a jajka były przecież wielkim i na ogół jedynym dostępnym ich źródłem.Dlatego też komendant obozu błagał, klął i żądał od Najwyższej Władzy, żeby dostarczano ich więcej.Mimo to co tydzień na głowę przypadało prawie zawsze jedno jajko.Niektó­rzy otrzymywali codziennie po jajku, ale wtedy było już zazwyczaj za późno.Właśnie dlatego kur strzegli dniem i nocą oficerowie.Właśnie dlatego tak ciężkim przestępstwem było tknąć choćby palcem kurę będącą cudzą własnością albo nale­żącą do obozu.Żołnierza, którego kiedyś przyłapano z uduszoną kurą w ręku, zatłuczono na śmierć.Władze uznały to zabójstwo za uzasadnione.Marlowe stał na końcu wybiegu i podziwiał kury Króla.Było ich siedem.Siedem kur, w porównaniu z in­nymi tłustych i olbrzymich.Na wybiegu stał również kogut, duma obozu.Nazywał się Karmazyn.Z jego nasienia wyrastali dorodni synowie i córki i każdy mógł go mieć na rozpłodowca.Za opłatą w postaci jednego, wybranego kurczęcia.Nawet kury Króla były nietykalne i strzeżono ich na równi z innymi.Marlowe obserwował, jak Karmazyn przyciska pazu­rami jedną z kur do piachu i dosiada jej.Kiedy kura podniosła się z piasku, pobiegła z gdakaniem i dziobnęła inną kurę.Marlowe gardził sobą za to, że się temu przy­gląda.Wiedział, że to słabość z jego strony, że będzie potem myślał o N’ai i rozbolą go lędźwie.Wrócił do kojca, sprawdził, czy go dobrze zamknął, i ruszył z powrotem, przez całą drogę uważając na jajka.- No, Peter, mamy dzisiaj szczęście! - przywitał go radośnie Mac.Marlowe odszukał paczkę kooa i podzielił papierosy na trzy kupki.- Dwa będziemy losować - oznajmił.- Weź je sobie, Peter - powiedział Larkin.- Nie, losujemy.Najmłodsza karta przegrywa.Mac przegrał i udawał, że bierze to poważnie.- A niech to wszyscy diabli! - powiedział.Ostrożnie rozerwali papierosy, wsypali tytoń do pude­łek i zmieszali go z całym zapasem spreparowanego jawajskiego ziela.Następnie każdy podzielił swoją porcję na cztery części i z tego trzy odsypał do drugiego pudełka, które oddał pod opiekę Larkinowi.Byłoby zbyt wielką pokusą mieć przy sobie tyle tytoniu naraz.Nagle niebo rozwarło się i lunął deszcz.Marlowe zdjął sarong, złożył go starannie i położył na łóżku Maca.- Peter, uważaj z tym Królem.On może być niebezpie­czny - powiedział z troską w głosie Larkin.- Oczywiście.Proszę się nie martwić - odparł Marlowe i wyszedł na ulewę.Mac i Larkin też rozebrali się prędko i poszli jego śladem, przyłączając się do wielu nagich mężczyzn rozko­szujących się deszczem.Ciała z radością przyjmowały zacinające strugi, płuca wdychały ochłodzone powietrze, w głowach rozjaśniało się.Deszcz spłukiwał fetor obozu Changi.ROZDZIAŁ VGdy minął deszcz, ludzie siadali, rozkoszując się krótko­trwałym chłodem i wyczekując pory posiłku.Ze strzech kapała woda i spływała rowami, zamiast pyłu wszędzie stało błoto, ale na jasnoniebieskim niebie królowało słońce.- Boże, jaka różnica - westchnął Larkin.- Oj, tak - przytaknął Mac.Siedzieli na werandzie, ale Mac był myślami gdzie indziej, na swojej plantacji kauczuku w stanie Kedah, daleko na północy półwyspu.- Naprawdę warto przeżyć upał.żeby móc potem docenić chłód.Tak samo jest z gorączką - powiedział cicho.- Niech szlag trafi te śmierdzące Malaje, ten deszcz, ten upał, malarie, te pchły i te muchy - zaklął Larkin.- Ale w czasie pokoju jest tu zupełnie inaczej.- Mac mrugnął do Marlowe’a.- I na wsi też, mam rację, Peter?Marlowe uśmiechnął się.Opowiedział im prawie wszystko o wiosce, w której mieszkał.Był świadom, że Mac wie, co zataił, bo spędził na Wschodzie pół życia i kochał go równie mocno, jak Larkin niena­widził.- Podobno - rzekł z ironią Larkin i wszyscy trzej uśmiechnęli się.Nie mówili wiele.Wszystko już sobie opowiedzieli raz i drugi, wszystko, o czym chcieli opowiedzieć.Tak więc czekali cierpliwie.Kiedy nastała pora posiłku, rozeszli się do swoich kolejek, a potem wrócili do baraku.Prędko wypili przyniesioną zupę.Marlowe włączył maszynkę elektryczną własnej roboty i usmażył jajko.Wtedy włożyli swoje porcje ryżu do jednej miski, a Mar­lowe położył na ryżu jajko, posolił je i popieprzył.Następnie ubił wszystko tak, żeby równomiernie rozpro­wadzić żółtko i białko, rozdzielił do misek i wszyscy trzej zjedli ze smakiem.Kiedy skończyli, Larkin zebrał naczynia i umył je, ponieważ dziś była jego kolej, a potem znów usiedli na werandzie, oczekując na wieczorny apel.Marlowe przyglądał się leniwie mężczyznom na drodze, rozkoszującym się uczuciem sytości, kiedy nagle spo­strzegł zbliżającego się Greya.- Dobry wieczór, panie pułkowniku - powiedział Grey do Larkina i zgrabnie zasalutował.- Dobry wieczór, Grey - odparł Larkin i westchnął.- O kogo chodzi tym razem?Ilekroć Grey zjawiał się u niego, oznaczało to nieprzy­jemności.Grey spojrzał na siedzącego Marlowe’a.Larkin i Mac wyczuli ich wzajemną wrogość.- Pułkownik Smedly-Taylor prosił mnie, żebym panu o tym zameldował, panie pułkowniku - rzekł Grey.- Dwaj pańscy ludzie bili się.Kapral Townsend i szeregowy Gurble.Obu osadziłem w areszcie.- Dobrze, poruczniku - powiedział zimno Larkin.-Może ich pan wypuścić.Proszę powiedzieć im, żeby się u mnie zameldowali po apelu.Już ja im dam! - Urwał.-Czy wie pan, o co poszło?- Nie, panie pułkowniku.Ale wydaje mi się, że grali w monety.Idiotyczna gra, pomyślał Grey.Umieszcza się na patyku dwie drobne monety, podrzuca do góry i zakłada o to, czy będą dwie reszki, dwa orły, czy orzeł i reszka.- Chyba ma pan rację - mruknął Larkin.- Czy nie mógłby pan zabronić tej gry? Zawsze są kło­poty, kiedy.- Zabronić? Gry w monety?! - przerwał mu ostro Larkin.- Gdybym to zrobił, pomyśleliby, że oszalałem.Nie zwróciliby najmniejszej uwagi na tak idiotyczny zakaz, i całkiem słusznie.Powinien pan był się do tej pory nauczyć, że Australijczycy to urodzeni hazardziści.Dzięki tej grze chłopcy mają zajęcie, a jeśli nawet czasem wezmą się za łby, to na pewno im to nie zaszkodzi.- Wstał i przeciągnął ramiona odrętwiałe od malarii.- Australijczycy nie potrafią żyć bez hazardu.A skoro już o tym mowa, to u nas każdy stawia choć parę szylingów na loterii.Ja sam lubię od czasu do czasu pograć w monety -dodał uszczypliwie.- Tak jest, panie pułkowniku - odparł Grey [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •