[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Historia ta, niedawno obrabiana w gazetach, jest cudowna dla szwaczek, panienek sprzedających serdelki i dla hrabin od magla.Historia ósmaŻebrak milioneremTemat pierwszorzędny, bardzo często używany.Teren: najlepiej Nowy Jork (nigdy Nowy Targ!).Znany żebrak znika jednego dnia z posterunku.Okazuje się, że umarł na barłogu, w którym znaleziono dwieście trzynaście tysięcy dolarów, polisę ubezpieczeniową na dwa miliony i dowód własności drapacza chmur, mającego 35 pięter.Cyfrę dolarów i pięter należy zwiększyć lub pomniejszyć, zależnie od pojemności czytelników.Historia dziewiąta Podwójne życie kasjeraBiedny kasjer we dnie jest nieszczęsnym łapserdakiem, a w nocy szaleje.Bywa u Ritza, w Operze.W krawacie czarna perła.Kochanka z najkosztowniejszej sorty jada ananasy.W domu żona suchotnica i dziatki, nieświadome, że tata taki drań.Zdemaskowany przez dyrektora instytucji, z którym spotkał się u modnej kokoty (Maria Antonina Dubonet — Chausee d’Antin 247), zażywa cyjankali.Ginie marnie.Stop.Na Londyn zmienia się adresy i nazwiska.Historia dziesiątaMąż własnej córkiJest to opowieść najstraszliwsza, ale bardzo znana i powtarzana w niedzielnych numerach.Najczęściej dzieje się w Łodzi, rzadziej w małym miasteczku węgierskim.Przed wielu laty wyjechał do Ameryki młody golec, pozostawiwszy w miejscu tragicznej akcji żonę i córkę.Wraca po latach, nikogo nie zna, zresztą wszyscy pomarli.Poznaje panienkę, miłą i uroczą sierotę, wskutek tego żeni się z nią stante pede.Podczas nocy poślubnej ona opowiada mu o ojcu z Ameryki, o nieszczęsnej matuchnie i o tym, że ją przygarnęli obcy ludzie, którzy jej dali nazwisko.Amerykaniec wyskakuje z łoża w bieliźnie i w pomieszaniu zmysłów, córka zaś jego — bo to ona była — topi się, a jeżeli rzecz dzieje się w paskudnej Łodzi, skacze z czwartego piętra.Już dalej nie mogę… Gdybym opowiedział następna historię., o Okręcie bez załogi, o Wiewiórce, wykarmionej przez krową, o Szafie, przepowiadającej zgon jej właściciela, o Matce, poznającej wśród tysiąca dzieci nieprawego syna jej męża, o włamywaczu, który okradł sam siebie i jeszcze kilka takich wybornych historyj — jako ów nieszczęsny małżonek — wyskoczyłbym przez okno w bieliźnie.Po pociechę uciekam tedy do innej gazety, w której od razu spotykam znajomego psa, obdarzonego ludzkim głosem, starego przyjaciela Turka, co ma sto osiemdziesiąt łat i tysiąc czterdziestu wnuków, albo niebieski diament, co przynosi nieszczęście i zabił kolejno: francuskiego ambasadora, lorda Pinkstona, złodzieja, który go ukradł, trzy kokoty i dwóch bankierów, a teraz jeszcze śmiało dybie na baronową Orangutang, która naśmiewa się z przesądów.Kronikarz dodaje jednak: „Zobaczymy!” Baronowa skapieje w dalszym ciągu opowieści, bo inaczej być nie może.Bardzo lubię starego, z capią bródką faraona Tutankhamena.który od kilku lat we wszystkich gazetach świata morduje na prawo i lewo każdego, co brał udział w znalezieniu jego grobu.Pomysły i środki mordowania poddają mu dziennikarze, a on sam urządza jedynie akt zejścia, stale w sezonie letnim, kiedy żywi ludzie przestają mordować się na czas wakacyj.Miłe to są historyjki i wielce zabawne, te stare bowiem wygi dziennikarskie, co je wymyślają, mają wyborne poczucie humoru.Łapserdakiem wobec nich jest ten paryski andrus ze swoją opowieścią!Znamienite łgarstwa mają swoje sezony, jak raki i ostrygi.Był czas na ponure awantury ze straszącymi duchami.Ludzie bledli, czytając o złośliwości duchów, które miały zawsze dość pospolite maniery i które szczególnie bawiło łamanie krzeseł i otwieranie szaf z wielkim trzaskiem.Kiedy ojciec tych duchów, wesoły dziennikarz nie dostał zaliczki, wprawiał swoją menażerię w szał i podjudzał demony do gwałtownego działania.Duchy robiły wtedy nieznośne awantury i dochodziło do tego, że wydawały groźne pomruki i ciskały przedmiotami ciężkiej wagi w lekkomyślnego lokatora przeklętego domu.Ta seria łgarstw miała wygląd poczciwy, który zmienił się na groźny od czasu ich zmechanizowania i motoryzacji.Nowe łgarstwa, operujące parą i elektrycznością, telefonem i telegrafem, straciły wdzięk, jakim się odznaczał wąż morski, leczący się na falach.Dlatego skwapliwie słuchamy łgarstw nieśmiertelnych, które produkują myśliwi i rybacy.Są to opowieści śliczne i skończą się wtedy dopiero, kiedy zdechnie ostatni zając, a ostatni pstrąg, uczyniwszy olbrzymi skok, padnie na drogę, gdzie zostanie przejechany przez auto.Nie wiadomo jeszcze, kto świetniej łgać potrafi, dobry dziennikarz czy kiepski myśliwy.Połączenie dziennikarza z myśliwym tworzy arcydzieła.Mój przyjaciel, redaktor strzelający, opowiadał mi, że w ubiegłym roku zakatrupił zająca.Podnosi zwłoki zajęcze i zdumiony wykrzyka.Oto zając ma u tylnej nogi dyndającą na sznurku kartkę z adresem naszego wspólnego znajomego.Pokazało się bowiem, że ten łajdak zając, raz już zakatrupiony, został wysłany pociągiem, w którym odżył i z którego wyskoczył, oczywiście, na nową śmierć.To się nazywa mieć pecha.Opowiada ten sam myśliwy, że mierzył raz do zająca, który nagle przysiada i robi łbem takie ruchy, jakby mu dawał znaki.Co się pokazało? Oto za zającem przemykał się lis, przeto mądry zając wszedł w porozumienie z człowiekiem, któremu powiedział na migi:— Co ci po zającu, kiedy możesz ustrzelić lisa? Myśliwy przyznał mu rację i mrugnął tylko:— Uciekaj i udawaj, żem cię nie zauważył!Zwykle myśliwskie psy są takie genialne, widać jednak, że trafia się i zając, wielki spryciarz.Pies mojego przyjaciela dlatego tylko nie mówi, że mu się nie chce, poza tym jednak wszystko umie i wszystko wie, godziny odczytuje doskonale i można mu powiedzieć: „Zbudź mnie o czwartej rano!” — a on równo o czwartej cztery razy szczeknie i nie pozwoli spać swojemu panu.Ten sam pies jest takim skrupulatem, że za najgrubsze pieniądze nie wyjdzie na pole tego dnia, w którym zaczyna się czas ochronny na kuropatwy.Takie łgarstwa opowiadają ludzie o poczciwych psach, nigdy natomiast nie zdarzyło się, aby pies zełgał cokolwiek na temat człowieka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]