[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na to ja:— Widzę, że mówisz z doświadczenia…Spąsowiał Zygmunt, obrócił się na pięcie i odszedł powoli! to mi się nie podobało, byłbym bowiem wolał wybuch, w tym zaś jego spokoju kryło się coś strasznego, dlatego też oczekiwałem niespokojnie końca tej sprawy.Nie czekałem długo — wyzwał mnie nazajutrz.Och, cośmy wtedy przeżyli!Przyszło do mnie dwóch sekundantów z trzeciej klasy i wszyscy razem ukryliśmy się w starej szopie na podwórzu.Tam zaczęliśmy mówić bardzo cicho i tajemniczo; jeden z nich zwrócił się do mnie bardzo uroczyście i rzekł:— Daj słowo, że nikomu nie powiesz!— Daję słowo!Pomyśleli chwilę, potem mi drugi powiada:— To mało: daj słowo honoru!— Daję słowo honoru…Odeszli na bok, naradzali się bardzo długo, potem bardzo uprzejmie, lecz bardzo również stanowczo, mówią:— Słowo honoru jest mało, daj najświętsze słowo honoru.— Daję najświętsze słowo honoru!— Powiedz: jak Boga kochasz…— Jak Boga kocham!Uspokoiwszy się w ten sposób, wyjaśnili mi sprawę: otóż Zygmunt, uznawszy, że walka między nim a mną jest na śmierć i życie, wyzywa mnie na pojedynek.— Trzeciego stopnia! — rzekł jeden z nich.Nie wiedziałem, co to jest pojedynek „trzeciego stopnia” i czy w ogóle jest taki, nie mogłem się jednak z tym zdradzić, czułem tylko, że w tym „trzecim stopniu” jest coś strasznego.— Dobrze! — odrzekłem — nie uznaję wprawdzie pojedynków trzeciego stopnia, ale mnie jest wszystko jedno!Uważałem, że spojrzeli na mnie z szacunkiem i trącili się znacząco łokciami, ja jednak udawałem, że tego nie dostrzegam, i dla tym większego efektu zacząłem nawet pogwizdywać.Niech wiedzą, z kim mają do czynienia…Zrobiło mi się nieco niedobrze, kiedy odeszli i kiedy ja z kolei musiałem pójść szukać sekundantów; znalazłem ich sobie siedmiu i wszyscy dali mi słowo honoru, że mi nic nie pozwolą zrobić i nie pozwolą mnie obić przed pojedynkiem, który naznaczyliśmy na najbliższe święto.Całe niższe gimnazjum patrzyło na mnie i na Zygmunta z niekłamanym podziwem; to nic, ale zauważyłem, że cały pensjonat oglądał mnie wczoraj bardzo ciekawie na ulicy, i usłyszałem za sobą szept:— Uważasz, jaki jest blady?Tak! Obca osoba to spostrzegła, a ona nie umiała tego spostrzec.To tak zawsze…— — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —Dzień był ponury, jak zwykle w chwilach strasznych; szedłem w otoczeniu moich sekundantów, do których przyłączyła się prawie połowa drugiej i połowa trzeciej klasy, gdyż reszta była po stronie Zygmunta i miała przyjść z nim; szliśmy za rzekę i za most kolejowy, gdzie w niewielkiej olszynce miał się rozegrać ostatni akt krwawego dramatu.Zygmunt ze swoim „sztabem” (!) nadszedł za chwilę i skłoniliśmy się sobie z daleka.Wszyscy patrzyli na nas z niesłychanym uwielbieniem, w którym jednak najwięcej było zazdrości; szumiało mi w głowie, słyszałem jednak, jak mi ktoś mówił za uchem:— Ty… nic się nie bój, on się więcej boi…Wcale się nie bałem, tylko mi tak nieznośnie szumiało w głowie.Kilku sekundantów z mojej strony i kilku z jego zaczęło obliczać kroki, gdyż mieliśmy się strzelać na odległość czterdziestu kroków, ale tylko pod warunkiem utraty życia z jednej albo z drugiej strony, albo też z obydwóch stron.Tak się długo miało strzelać, aż ktoś zginie.Przy obliczaniu kroków krzyknął nagle mój sekundant:— Stój, on szachruje!…Pokazało się, że sekundant Zygmunta, największy dryblas z całej trzeciej klasy, robi strasznie wielkie kroki, aby jak najbardziej oddalić śmierć od Zygmunta.Przy tej sposobności pobili się sekundanci bardzo dotkliwie, jak zwyczajna hołota, bez uwagi na powagę chwili i śmierci; ponieważ zaś już żadnemu wierzyć nie było można, odmierzyliśmy dystans kijem i kwestia ta została załatwiona.Trzeba było nabić broń, której dostarczył Witek z trzeciej klasy, gdyż jego ojciec miał zakład zastawniczy, i niedawno właśnie zastawili u niego jeden rewolwer i jeden pistolet, oba bardzo stare i bardzo zardzewiałe, ale do pojedynku jeszcze wcale dobre.Ściągnął je po cichu i przyniósł, teraz zaś kierował nabijaniem, gdyż się najlepiej na tym rozumiał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]