[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powinni się zetknąć.Linia ludzi z pociągiem.Dennis wiedział to in-tuicyjnie, a jego intuicję wzmacniał duch na niebie.Olbrzymia sylwetka wy-syłała fale wściekłości i niezadowolenia, lecz również informację, że dwieprzeciwstawne siły - ludzie i pociąg - powinny się połączyć.A mógł to zrobić jedynie Chińczyk.Współdziałało tu wiele czynników, mnóstwo indywidualnych działań,ogniwa łańcucha, które razem stanowiły zjednoczony nich, stawiający opórsiłom przeszłości.Dennis spojrzał w niebo na postać i poczuł się jak pionekna szachownicy.Teraz zrozumiał, że to nie Indianie stworzyli tego monstru-alnego ducha, lecz to on ich tu przyprowadził, podobnie jak wezwał jego,Dennisa.Puścił dłoń przysadzistego Indianina i przyciągnął do niego Malcolma, łą-cząc ręce obu mężczyzn.%7ładen z nich nie zaprotestował, nie przerwali śpie-wu, a Dennis cały czas recytował dziecięce wierszyki.Pobiegł do długowłosego chłopaka, lewą ręką ujął jego prawą dłoń.Prawe ramię wyciągnął w bok i dotknął wagonu.Efekt był natychmiastowy.Dennis poczuł, że przechodzi go jakby prądelektryczny, choć nie wiedział, czy biegnie on od pociągu do ludzi, czy odludzi do pociągu.Wiedział tylko, że energia, którą przewodził, była potężna iw innych okolicznościach niewątpliwie zostałaby z niego tylko kupka popiołu.Trzy inne pociągi ruszyły, zaczęły się wycofywać, próbując ucieczki.Gdybyudało im się rozpędzić, rozerwałyby łańcuch, ale już na starcie zamierały izatrzymały się.Najbliższy tracił swoją fizyczność, stawał się cieniem, wreszcierozpłynął się w mroku.Jego lokomotywa i wagony pasażerskie roztopiły sięjak lody, czarna pleśń, stanowiąca spoiwo tej kolei, wyciekała na szyny i pod-kłady.Pociąg zbudowany z ciał - jak Dennis przypuszczał, był to ten szczególnypociąg, ojciec wszystkich pozostałych pociągów - odjechał nieco dalej, ale po-staci, które go tworzyły, wyły z bólu, zagryzały zęby, wiły się w męczarniach.259Najpierw odpadły te ciała, które stanowiły koła - spadły na tory, a wtedy resz-ta konstrukcji wyżej rozpadła się, ciała wracały do normalnych kształtów,setki ciał spadały dokoła i staczały się w dół wzgórza.One również pokrytebyły pleśnią i pleśń spływała z nich, wsiąkając w ziemię.Pod warstwą czarnejgrzybni kryły się zwłoki w łachmanach, które w ciągu kilku sekund rozpadałysię, jakby tylko pleśń nadawała im formę, tak jak wcześniej zlepiała ich razemw kształt pociągu.Nagle wszędzie wokół pojawiły się kości i Dennis zobaczył,jak chudy Indianin, uśmiechając się i śpiewając, kopie czaszkę, jakby to byłapiłka.To wszystko działo się równocześnie.Jego pociąg zachował swój kształtnieco dłużej, może dlatego, że Dennis go dotykał - albo wyciągał z niego moc,albo ją tam tłoczył - ale w końcu i ta maszyna poddała się, rozpadła na kawał-ki, jakby łączące ją sworznie wszystkie naraz zniknęły.Panel, którego Dennissię trzymał, rozpłynął się w jego dłoni, zmieniając się w proszek.Dennis czułgo palcami, miał wrażenie, że to krucha grudka ziemi, i wytarł dłonie ospodnie.Teraz inni ludzie kopali kości i w Dennisie zawrzał chwilowy gniew.To niebyło w porządku.Spojrzał w górę - postać na niebie wydawała się bardziejsolidna, jakby unicestwienie pociągów dodało jej sił.Uśmiechała się do niegoi gniew w nim ustąpił.Twarz postaci była wciąż brzydka i przerażająca, ale,do diabła, pojawił się na niej zarazliwy uśmiech i choć ktoś obserwujący to zboku mógłby dostać dreszczy, Dennis wpatrywał się w ducha i równieżuśmiechał się do niego.Jako strażnik parku narodowego Henry dużo wiedział o wierzeniach In-dian, zwłaszcza tych plemion, które zasiedlały południowy zachód i zostawiłypo sobie ruiny miast, puebla, rysunki i rzezby.Choć znał pogłoski na tematwłasnego pochodzenia, nigdy przedtem nie czuł więzi z tymi wierzeniami.Teraz też ich nie czuł.Był tu obcy, ale potrafił rozpoznać moc i skuteczność tego, co się wyda-rzyło.Ten zlot, to trzymanie się za ręce i szamańskie śpiewy nie tylko prze-gnały cienie, które ich dręczyły, ale również w jakiś sposób spowodowały, żepociągi zniknęły albo się rozpadły.Nie wątpił, że gdyby lokomotywy miaływięcej czasu, wessałyby każdego człowieka i kontynuowały swój morderczypochód przez wiele lat - chińscy zmarli torowaliby sobie trasę przez cały krajw poszukiwaniu zemsty.Czy biała Ameryka wiedziałaby, jak opanować takąsytuację? Czy policja i inne instytucje prawa potrafiłyby zrozumieć, że w tychwydarzeniach jest coś nadnaturalnego, czy nadal uparcie traktowałyby je w260sposób dosłowny, nie chcąc dostrzec związku pomiędzy różnymi zjawiskami izakładając, że wszystkie wypadki śmierci są przypadkowe i niezwiązane zesobą? Trudno było to ocenić, ale nie było to już istotne.Pociągi nie zdążyłyzrealizować swoich planów.Zostały wysłane do piekła czy gdzieś, gdzie ich miejsce.Henry spojrzał w dół.Pod jego stopami świeciły szyny - nie biało, żółto,niebiesko czy zielono, tylko czarno.Szare stalowe szyny promieniowały czer-nią gagatu ciemniejszą od koloru obsydianu i intensywniejszą od każdegoinnego odcienia.Henry zastanawiał się, czy oglądane z góry tory tworzą jakiśwzorzec.Spojrzał w niebo.Zobaczył twarz.Straszne oblicze, patrzące na to, co się rozgrywało w dole, z wyrazemaprobaty i niesmaku.Duch kraju, pomyślał, ale wydało mu się to tak głupim, oklepanym bana-łem, że natychmiast wyrzucił go z umysłu.Pod butem poczuł gorąco, jakby podkład toru był z lawy.Odskoczył nabok, na piaszczysty grunt, starając się nie dotykać szyn.Inni ludzie też wy-czuli stopami żar i niektórzy krzyknęli z bólu.Tory zniknęły w taki sam sposób, w jaki się pojawiły - z powrotem zatopiłysię w podłożu, ale tym razem Henry zauważył, że się rozpadają, nie zanurzająsię w ziemię, lecz stają się jej częścią, jakby wcześniej zostały uformowane zmiejscowych pierwiastków i teraz powracały do naturalnego stanu.Henry znów spojrzał w niebo i teraz zobaczył, że jest tam nie tylko twarz,ale całe ciało, którego wcześniej nie dostrzegł, ponieważ składało się z ele-mentów krajobrazu.To było jakiegoś rodzaju stworzenie.Chciałby po-wiedzieć potwór , ale to określenie nie wydawało się słuszne.Henry czuł z tąistotą pewien związek i przypomniał sobie duchy i bogów pustynnych, czczo-nych przez dawne plemiona, które zwracały się do nich po pomoc w potrze-bie.Zawsze uważał, że te opowieści prymitywnych ludzi to ich sposób nawyjaśnienie niezrozumiałych zjawisk przyrody.Teraz po raz pierwszy docho-dził do wniosku, że może więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie*.* Tłumaczenie J.Paszkowskiego (trawestacja cytatu z Hamleta Williama Szekspira).Wes klepnął go po ramieniu.- To koniec, człowieku.- Uśmiechnął się.- Po wszystkim.- Ja też tak myślę - odparł Henry.Wskazał na niebo, na górującą nadrówniną postać.Chciał go zapytać, czy wie, co to jest, czy to jakieś indiańskie261bóstwo, czy duch ziemi, wywołany śpiewem Indian.Miał wrażenie, że to cośzupełnie innego, że Indianie nie wyczarowali jej, lecz istota wezwała ich w tomiejsce.- Jak myślisz, co.? - zaczął.Ale postać zniknęła.Gdy Rossiter przybył na miejsce, wydarzenia dobiegały końca.Zdążył tyl-ko zobaczyć postać na niebie i czarne tory kolejowe zanurzające się w ziemi.Omal nie zawrócił i nie uciekł jak tchórz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]