[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu i ówdzie stały bogato rzezbione stoły, i do nich przystoso-wane sofy i wezgłowia.Meble dalej od ścian stojące odbijały się w lśniącej posadzce niby wczystej wodzie jeziora, wraz z malowaniami ścian i bogatymi rzezbami sufitów.Na środkuznajdował się otwór otoczony wgłębieniami, przez które wpadało światło słoneczne, i błękitnieba dziwnie z tej odległości bliski.Wprost otworu, złocona krata strzegła impluwium.Ko-lumny, podtrzymujące strop w rogach komnaty świeciły w słońcu jak płomienie; odbicie tozdawało się tworzyć nieskończoną świetlaną głębię.Szczególną uwagę Ben-Hura zwróciłymiędzy innymi dziwnie piękne świeczniki wieloramienne, posągi i wazy, tworząc wnętrze takwspaniałe, że można by je przenieść do pałacu na Palatyńskim Wzgórzu, który niegdyś Cyce-ro kupił od Krasusa, a nawet i do jeszcze słynniejszej swą pięknością willi Skaurusa w Tu-skulum.Tak przypatrując się i podziwiając wszystko, chodził Ben-Hur po pustej komnacie; marze-nia czarowne dodawały mu cierpliwości.Nie dziwił się opóznieniu i ani wątpił, że Iras, skorobędzie gotowa, przyśle po niego sługę, lub przyjdzie sama, tym bardziej, że atrium służyło doprzyjęć w każdym dobrze urządzonym domu rzymskim.Chodził więc wzdłuż, wszerz, wkoło ścian, stawał pod otworem w stropie, przypatrując sięniebu i jego lazurowej głębi.To znów opierając się o kolumnę, podziwiał efektowne światło-cienie, co zmniejszały w miarę oddalenia otaczające przedmioty.Nikt jednak nie przychodził.Zaczęło mu się dłużyć, nic więc dziwnego, że rozmyślał, czemu Iras nie przybywa? Nie zna-lazłszy na razie odpowiedzi, wrócił znów do podziwiania czarującego otoczenia, chociaż onocoraz to mniej go zajmowało.Od czasu do czasu wysyłał ucho na zwiady, a gdy żaden ruchani szmer nie dolatywał, niecierpliwość brała górę.Krew krążyła silniej, pulsa biły coraz prę-dzej, nareszcie otaczająca go cichość i milczenie poczęły budzić podejrzenie i nieufność.Niedał się opanować tym uczuciom, odsunął je z uśmiechem, pocieszając się miłą nadzieją: pew-nie bawi w gotowalni, pragnie być piękną  jeszcze jedno pociągnienie pędzla koło powiek, a172 może ujrzę ją.Może.o radości! Może wije wieniec dla mnie!  Tak rozmyślając, usiadł ustóp wspaniałego świecznika, a przypatrywaniem skracał chwilę ciężkiego oczekiwania.Byłto rzeczywiście sprzęt nader piękny.Spiżowa kolumna wznosiła się na podłużnej, równieżspiżowej podstawie, zaopatrzonej kółkami i zdobnej delikatnymi ornamentami po rogach ibokach.U stóp kolumny, na wzniesionym poniżej ołtarzu, niewiasta składała ofiarę; z pal-mowych zaś liści, zdobiących kapitel kolumny, spływały cienkie łańcuszki zakończone lam-pami.Całość była arcydziełem w swoim rodzaju.Ben-Hur podziwiał świecznik i inne piękno-ści atrium; lecz cisza nużyła go coraz bardziej  nasłuchiwał, wstawał, zawsze na próżno, niesłychać żadnego głosu, pałac głuchy jak grób.Czyżby się pomylił? Nie  to niepodobna!Posłaniec przyszedł od Egipcjanki, a to pałac Iderne! W tejże chwili przypomniał sobie nie bezobawy, jak dziwnie i tajemniczo otworzyły się podwoje!  To dziwne, trzeba wrócić i obejrzeć!Poszedł, a odgłos jego kroków, chociaż stąpał lekko, odbijał się głośnym echem i wzbu-dzał w nim samym lęk.Cóż to, miałby się obawiać?  Postąpił, doszedł do drzwi, niestety,sztuczna rzymska klamka odmówiła za pierwszym dotknięciem posłuszeństwa.Próbuje razdrugi, na próżno; krew zastygła mu w żyłach z gniewu i oburzenia.Uderza z całej siły, po-dwoje ani drgnęły!  Uczucie niebezpieczeństwa owładnęło młodzieńcem, stoi niepewny ipyta sam siebie: Kto w Antiochii mógł chcieć wyrządzić mu krzywdę?  Messala!.A ten pałac Iderne? W przedsionku widział wprawdzie Egipt, w portyku Ateny, ale tu, tu watrium? Tu Rzym, wszystko wokoło zdradzało rzymskiego właściciela.Miejsce to było nagłównej ulicy miasta, chyba nikt by się nie odważył tak publicznie popełnić gwałt i zbrodnię,czegóż jednak nie można się spodziewać po tak zuchwałym wrogu, jak Messala? Tak, tak, tojego ręka, to jego pomysł, wszak to czyn godny jego zuchwalstwa, a ja  myślał Ben-Hur  jadałem się złapać jak dziecko, boć całe atrium ze swą wytwornością jest tylko złoconą klatkąwięznia!  Nie dziw, że skoro zrozumiał swe położenie, trwoga powlokła wszystko czarnąbarwą.Uczucie to gniewało go i upokarzało  postanowił bądz co bądz bronić się jeszcze.Z airium prowadziło wiele dzrzwi na prawo i lewo, zapewne do sypialnych komnat; spró-bował je Ben-Hur otworzyć.Na próżno, wszystkie szczelnie zamknięte.Stukanie mogłobysprowadzić ludzi, krzyczeć wstyd żołnierzowi.Położył się więc na wezgłowiu i rozmyślał.Coraz jaśniej widział, że jest więzniem, ale czyim? Oczywiście Messali.Na tę myśl obej-rzał się i uśmiechnął niedowierzająco, bo zaprawdę nie był bezbronny, wszak każdy przed-miot może mu posłużyć za broń.To przypuszczenie obaliło poprzednie; nie, to niepodobna, nie myślano z nim walczyć,ptaki tylko giną w złoconych klatkach.Myśl ta podnieciła wściekłość i szaloną chęć obrony.Jak to, on [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •