[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I to właśnie im powiem to, co powiedziałem wtedy.Cokolwiek dzieje się na tej skale,cokolwiek rozgrywa się między nami, zostaje tutaj.Na tej wyspie.Będzie w naszych głowach,ale nigdy nie wydostanie się z naszych ust.I jeśli ktokolwiek z obecnych szepnie o tym choćsłowo innemu człowiekowi, to odpowie przede mną, nim uczyni to przed Stwórcą.%7ładen z ludzi siedzących wokół ognia nie wątpił, że to prawda.Płomienie pochłaniały torf, a cienie mężczyzn tańczyły na ścianach jak niemi świadkowieprzysięgi milczenia; mrok poza kręgiem światła zdawał się ograniczać przestrzeń czarnegodomu, który zamykał się wokół jego mieszkańców.Oczy znów zwróciły się ku Finowi i wszyscyzobaczyli człowieka w transie, drżącego w ciemności; jego twarz, z której odpłynęła krew,przypominała zbielałą kość. To był diabeł wcielony.Ten człowiek.Fin zmarszczył czoło. Kto? Macinnes, ojciec Artaira.Robił z wami niewyobrażalne rzeczy.W swoim gabinecie.Przez te wszystkie lata, kiedy was uczył, za szczelnie zamkniętymi drzwiami.Najpierwz Artairem, potem z tobą.Robił to, przez co żadne dziecko nie powinno nigdy przechodzić.Urwał, by odetchnąć.Cisza wydawała się niemal dusząca. To właśnie powiedziałeś mi tamtejnocy, Fin.Nigdy o tym nie mówiliście, ty i Artair.Nigdy tego nie zdradziliście.Ale obajzdawaliście sobie sprawę, co się dzieje, wiedzieliście, jak cierpi ten drugi.Była między wamiwięz milczenia.Dlatego czułeś się tamtego lata taki szczęśliwy.Bo to się skończyło.Opuszczałeśwyspę.Nie miałeś żadnego powodu spotykać się kiedykolwiek z Macinnesem.Skończyło się razna zawsze.Nigdy nikomu nie powiedziałeś.Jak mógłbyś zmierzyć się z hańbą, którą było to, coz tobą robił? Z poniżeniem? Ale wtedy już nie musiałeś.Mogłeś zostawić to za sobą.Zapomniećna zawsze. I wtedy powiedział nam, że płyniemy na skałę. Głos Fina był ledwie słyszalnymszeptem.Twarz Gigsa przypominała posępny rzezbiony cień. Nagle, kiedy już odczuwałeś ogromną ulgę, okazało się, że musisz z nim spędzić dwatygodnie na An Sgeir.Przebywać dzień i noc z człowiekiem, który zniszczył twoje młode życie.A Bóg wie, że nie rozstajemy się tu ani na chwilę.Nie ma ucieczki.Nawet gdyby nie mógł tknąćcię palcem, to i tak musiałbyś znosić jego obecność przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.Nie mogłeś sobie tego wyobrazić.Nie winiłem cię wtedy i nie winię teraz.Za to, co czułeś.Choć Fin mocno zaciskał powieki, jego oczy były szeroko otwarte po raz pierwszy odosiemnastu lat.Poczucie, które towarzyszyło mu przez całe dorosłe życie, poczucie czegoś,czego nie może dostrzec, czegoś, co kryje się poza zasięgiem wzroku, zniknęło.Szok wywołanytą świadomością sprawiał mu niemal fizyczny ból.Miał mięśnie sztywne z napięcia.Jak mógł niepamiętać? A jednak teraz w jego głowie roiły się wspomnienia wyrazistych obrazów z koszmaruw chwili przebudzenia.Czuł, jak jego wewnętrzną pustkę wypełnia żółć, gdy po siatkówkachoczu przesuwały się sceny niczym rodzinny film na wideo z kiepską synchronizacją.Czuł zapachkurzu pokrywającego książki w gabinecie pana Macinnesa, stęchłą woń tytoniu i alkoholu w jegogorącym oddechu, który wionął mu prosto w twarz.Czuł dotyk jego zimnych suchych dłonii nawet teraz cofnął się przed nimi odruchowo.I ujrzał znowu postać tego dziwnego człowiekaz nieprawdopodobnie długimi nogami, który nawiedzał jego sny od chwili śmierci Robbiego,niczym zwiastun powracającej pamięci.Ta milcząca postać, która stała w kącie jego gabinetu,z głową schyloną pod zbyt niskim sufitem, z dłońmi wysuwającymi się z rękawów kurtki.Rozpoznał go teraz po raz pierwszy.To był pan Macinnes.Długie szare włosy opadające nauszy, martwe zastraszone oczy.Dlaczego nie zorientował się wcześniej?Uniósł teraz powieki i poczuł na policzkach łzy palące niczym kwas.Dzwignął się nanogi i ruszył chwiejnie ku wyjściu; odsunął płachtę i zwymiotował w sztormową noc.Osunął sięna kolana, a potem wstrząsały nim torsje, aż w końcu mięśnie żołądka zacisnęły się bezlitośnie,a on nie mógł złapać tchu.Jakieś dłonie uniosły go łagodnie i wprowadziły z powrotem do ciepłego wnętrza.Otulono go kocem i posadzono szlochającego przy ogniu.Nie mógł zapanować nad drżeniem,jakby miał gorączkę.Czoło okrywała mu lśniąca warstewka potu.Usłyszał głos Gigsa. Nie wiem, ile z tego teraz pamiętasz, Fin, ale tamtej nocy, kiedy mi powiedziałeś,byłem tak wściekły, że chciałem go zabić.Nie mieściło mi się w głowie, że człowiek może cośtakiego robić dzieciom! Własnemu synowi! Odetchnął głęboko, ze świstem. A potemchciałem pójść na policję.Wnieść oskarżenie.Błagałeś mnie, żebym tego nie robił.Nie chciałeś,by ktokolwiek się dowiedział.Nigdy.Wtedy uświadomiłem sobie, że można to załatwić tylkow jeden sposób.Tu, na skale.Między nami.Tak żeby nikt inny nigdy nie poznał prawdy.Fin skinął głową.Nie trzeba było niczego dopowiadać.Pamiętał to tak dokładnie, jakbywydarzyło się wczoraj, jakby z każdego roku, który upłynął od tamtej pory, opadała mgła.Pamiętał mężczyzn zgromadzonych pierwszej nocy wokół ognia i Gigsa, który odłożył Biblię nabok i zaszokował wszystkich, konfrontując ojca Artaira z jego przestępstwami.Upiorna cisza,zaprzeczenie.I Gigs, nieustępliwy i grozny niczym rzecznik wysokiego sądu, emanującyfizyczną siłą, wywołujący gniew boży, przypominający oskarżonemu to, co usłyszał od Fina, ażw końcu tamten się załamał.I wszystko wylało się z niego jak trucizna.Pod wpływem strachu,pod wpływem wstydu.Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego to robił.Nigdy nie chciał, by tak się stało.Było mu bardzo przykro.Obiecywał, że to się więcej nie powtórzy.Wynagrodzi to chłopcom,obu.Pan Macinnes dosłownie rozpadł się na ich oczach.Fin pamiętał też spojrzenie, które Artair posłał mu ponad ogniem, oczy, które wyrażałyból i poczucie zdrady.Fin naruszył ich więz milczenia.Zniszczył jedyną rzecz, która pozwalałarodzinie Macinnesów trwać.Zaprzeczenie.Jeśli się temu zaprzeczało, to nigdy się to niewydarzyło.I Fin uświadomił sobie teraz, być może po raz pierwszy, że matka Artaira też musiaławiedzieć i że ona też zaprzeczała.Lecz wyznanie, które Fin uczynił w obecności Gigsa,oznaczało, że o zaprzeczaniu nie może być już mowy.Gigs powiódł spojrzeniem po twarzach ludzi siedzących wokół ognia; w blasku płomieniwidać było grozę malującą się w ich oczach. Osądziliśmy go tamtej nocy.My, ława przysięgłych złożona z ludzi, którzy byli murówni.I uznaliśmy go za winnego.I wykluczyliśmy z czarnego domu.Jego karą było to, żemusiał żyć sam na skale przez te dwa tygodnie, pod gołym niebem.Zostawiliśmy mu jedzenieprzy kopcach i mieliśmy go zabrać ze sobą w drogę powrotną, ale nigdy więcej nie wolno mubyło wrócić na An Sgeir ani tknąć żadnego z tych chłopców.Fin uświadomił sobie, dlaczego pan Macinnes nigdy nie pojawiał się w jegowspomnieniach z tych dwóch tygodni na skale.Teraz jednak przed jego oczami znowu mignęłyprzelotne obrazy widmowej sylwetki ojca Artaira wspinającej się od strony jaskiń, by wziąćpożywienie zostawione przy kopcach.Powłócząca nogami postać, dzwigająca na zgarbionychbarkach brzemię wstydu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]