[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakby trąba powietrzna stanęła nad wysypiskiem rozległym po horyzont i wyrzuciła w niebo jego nieprzystającą do żadnego porządku zawartość, przegniłą i cuchnącą materię, która zawsze służyła uczonym mężom do zgłębiania ducha zaginionych cywilizacji.Wschodzący dzień nieoczekiwanie podważył na chwilę zaklętą skorupę czasu i pozwolił ujrzeć jego prawdziwą treść.„Obrazy, wyłącznie obrazy i nic więcej” - powtarzał Irek zawiedziony.Zachciało mu się rozłożyć ramiona, stać się nagle lekkim i bezcielesnym, tak samo pobiec albo poszybować w tę rozżarzoną otchłań.„Może to rzeczywiście lepiej - móc oświadczyć własnemu losowi: Dziękuję, nie jesteś mi już potrzebny!” zastanawiał się, ponownie czując przypływ senności i pieczenie oczu.Piętro niżej, tuż przed drzwiami gabinetu Sabina Tubiełły doszedł go wyraźny, kręcący w nosie swąd.Kiedy wszedł do środka, zastał doktora pochylonego nad mosiężnie pobłyskującym samowarem.Tubiełło nadymał policzki i nieporadnie usiłował rozżarzyć węgle w okrągłym, sterczącym kominku, z którego za każdym dmuchnięciem wywalały się kłęby szarego dymu.Zobaczywszy Irka, uśmiechnął się tylko cierpko i nie przerywał swojego zajęcia.Samowar stał na wolnym kawałku stelaża podtrzymującego aparaturę.Jego pękata staroświeckość, jakby żywcem przeniesiona z Wujaszka Wani bądź Wiśniowego sadu Czechowa, osobliwie prezentowała się w sąsiedztwie trzech niewygaszonych ekranów, centralnej klawiatury, szeregów zielonych i żółtych diod kontrolnych.- No i co pan tak patrzy, panie Ireneuszu? Co pan patrzy? - doktor zamknął pokrywkę, odwrócił się do lustra i zaczął sobie coś wyciskać spod nosa.- Czy ja już nie mam prawa choć do krzty melancholii? Śmieszy pana i dziwi, tak? - naciągał skórę nad górną wargą, przyglądał się temu miejscu, zbliżając prawe oko do lustrzanej toni, i zrzędził: - Ach, ten mój skincleaner, fuszer przebrzydły, na dodatek kokiet, moja żona go nienawidzi.Żebym ja tak uzdrawiał chorych, jak on mi czyści skórę!Irek czekał cierpliwie.Kiedy Tubiełło wygadał się, wytrzepał, obmył ręce na sucho przez włożenie ich do pojemnika z antyseptycznym nawiewem, znalazł swoją niebieską kulkę i uspokajał się, podrzucając ją w dłoni, wtedy oznajmił mu, że przemyślał sprawę, że przystaje na overleading i jest do dyspozycji.- Tylko logika przeze mnie przemawia - dodał.- Nic więcej.Żadnych sentymentów.Rachunek nie pozostawiał wątpliwości.Tubiełło spojrzał na niego bystro.- A.może pan się herbaty ze mną napije? Na pewno nie zaszkodzi, zaręczam jako lekarz.Niech pan sobie wyobrazi, że węgli drzewnych nigdzie nie mogłem dostać.Dopiero w sportowym sklepie dla kobiet, pojmuje pan? W sportowym!Otworzył szafkę, zaczął wystawiać filiżanki, dzwonić łyżeczkami.W pewnej chwili odepchnął naczynia na boki podbiegł do Irka.Ujął go za ramiona, przybliżył policzki pokryte srebrnoróżowym pudrem i wyszeptał z naciskiem:- Nawet pan nie wie, ile pan dobrego dla siebie zrobił.Za pomocą tych kilku zdań przeszedł pan ze stanu płynnego w określoność i pewność.Tak, to bez wątpienia były najważniejsze zdania w pańskim długim życiu.Nareszcie jest pan człowiekiem z właściwościami.Czas nie zadrwi już z pana, bo uzyskał pan rzecz pozornie niewyobrażalną i nadludzką, a jednak, jak widać, zupełnie ludzką - władzę nad przeznaczeniem.Jakie to jednak piękne, dawać ludziom ład wynikający ze skończoności - westchnął rozmarzony.- Proszę mi wybaczyć, w ważnych chwilach tęsknię do wielkich słów - zmitygował się zaraz.Samowar zasyczał i wypuścił obłoczek pary.Po gabinecie zaczął się rozchodzić cierpki, gorzkawy aromat, przynoszący złudzenie domowego spokoju.Zupełnie taki, jak kiedyś u Kosha w akademiku.Kosh - małomówny, kościsty, długowłosy, studiujący po nocach tłumaczoną z angielskiego Jadżurwedę, brahmany i upaniszady, zamieniał parzenie herbaty w zawiły rytuał, wymagający wielu wtajemniczeń.Dolewaniem i odlewaniem wrzątku, mieszaniem zawartości kilku czajniczków przykrytych czystymi szmatkami, przestrzeganiem co do sekundy czasów nagrzewania i naciągania wyczarowywał z zeschniętych listków pospolitego madrasu, sprzedawanego w szeleszczących, krzywo zlepionych torebkach, niezwykły napój, którego każdy łyk smakował jak haust górskiego powietrza.Piło się go, paląc carmeny, przy sitarze Ravi Shankara zawodzącym z magnetofonu ZK140, zwyczajem epoki - w kucki, na rozłożonych materacach zasłanych akademikowymi kocami.Był gęsty, smolisty, drętwiały od niego dziąsła i język, ale dawał jasność w głowie, poczucie pewności siebie, mądrym ogniem doświadczał całe ciało.Tubiełło rozlał herbatę.Pociągali milcząc, Irkowi trzęsły się ręce, lecz jednocześnie gdzieś na dnie rósł dziwny spokój, nawet wrażenie przyjemności przebywania w tym wnętrzu, chłodnym, białym, jakby ulepionym ze świeżego śniegu.Doktor gniótł swoją kulkę, odbijając ją co jakiś czas od posadzki, i trwał zasępiony, zasłuchany w monotonny szum klimatyzacji oraz ciche odgłosy włączonych urządzeń.Nagle ocknął się jak ukłuty szpilką, zrobił kilka gimnastycznych ruchów rękami i podsunął Irkowi mały czytnik głosu.- Musimy załatwić papierki.Niestety.Ja będę pytał, pan niech odpowiada.Zaczął od dokładnego sprawdzenia numeru modemu, potem padły pytania o życiorys, zawód i przebieg zawodowej kariery, rodzinę, choroby.Irek odpowiadał sucho i rzetelnie, rubryki na ekranie wypełniały się równymi szeregami wyrazów.Niekiedy urządzenie przerywało, migało na czerwono, łączyło się z jakimiś bazami danych, z Urzędem Miejskim, ze sztabem wojskowym, z funduszem emerytalnym, weryfikowało informacje, wprowadzało poprawki.Trwało to długo, było męczące.Tubiełło zapytał o sytuację mieszkaniową.- Do początku sierpnia mam czas - odburknął, zrezygnowany.- Czyli relokacja? A dokąd?Doktor otworzył mapę okolic i, słuchając wyjaśnień, pomarańczowym kursorem wskazał VIII Rejon Socjalny.Zaraz też wyświetlił obraz - długie na kilometr, rozciągnięte prawie po daleką linię lasu rzędy kontenerów, piach, droga z betonowych płyt przez środek, gromadki dzieci.Wszędziepojazdy, poupychane, gdzie się da, sklep, obok duża prowizoryczna budowla, chyba namiot, oznaczony świetlistym trójkątem z mrugającym okiem - znakiem Kościoła Uniwersalnego.- Kaplityny, w stronę Mokin.Tam się teraz wszystkich przenosi.Podobno Rejon IX, w Sząbruku, jest o wiele lepszy, mniejszy, nad jeziorem.Tyle, że przekręty się dzieją i byle kto, ot tak sobie, miejsca nie załatwi - mówiąc to, spojrzał na Irka ze zgorszeniem i smutno pokiwał głową: - Co wyście zrobili temu światu, co wyście zrobili.Irek nerwowo podrapał się po karku i poprawił kołnierz szlafroka.- To nie ja! Ja nic nie robiłem!- Te bloki, co składają się jak domki z kart i zamieniają spokojnie śpiących ludzi w przejechane pomidory, to właśnie wasze dziedzictwo, najwyraźniejszy obraz waszego dorobku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •