[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Złapał babę przypadkowo w kuchni, gdzie nie było krzyża okiennego, i tam wy­rzucił ją przez okno - trup na miejscu! Potem zobaczył w klozecie, że połowa dodatku nie była jeszcze zuży­ta, a za połowę dodatku satyrycznego nigdy by jej nie pozbawił życia.Wtedy krzyże okienne robiono jesz­cze z dębowego drzewa.Było tego jeszcze dosyć.Dziś można być zadowolonym, jeśli się kawał dębiny do­stanie.- Kiedy Pan Bóg sięga po kwitnące życie - po­wiedział raz proboszcz Kozioł na kazaniu - wtedy, siostry i bracia, najpierw powołuje do siebie tych, których kocha najbardziej.- A że Starościkową ko­chał najwięcej, nie dziwota, bo placki kartoflane jej roboty były pierwsza klasa.Kalif aktor, rodem z Gli­wic, z więzienia, gdzie Starościk odsiadywał swoje dożywocie, przyniósł wiadomość, że więzień w celi przez cały dzień marzy tylko o swojej starej.Jaka to z niej była dobra kobieta i że przysyłałaby mu z pew­nością, gdyby jeszcze była przy życiu, codziennie paczkę tytoniu.Michcia próbowała już oznajmić, jakie imię dziecka sprawiłoby jej przyjemność: „Deheetlev”.Gdy to wy­szeptała jednym tchem, zrobiła się cała czerwona.Świętkowa natychmiast zamieniła się w bryłę lodu, usta jej się zwęziły jak brzytwa i pobiegła na dwór, widocznie, by wynieść wiadro popiołu na śmietnik.Ze też dzioucha z czymś takim wylazła! Ślepy by zo­baczył, co się święci, że zapatrzyła się we własnego szwagra! Jeden z największych grzechów przed Bo­giem, i Świętkowa usiadła na dziesięć minut na kiblu w komorze, nabawiła się mokrej rzyci, mogła się na­wet zaziębić, ale musiała teraz być sama, żeby zdu­sić w sobie wściekłość.Kto ją dobrze znał, wiedział, w czym rzecz.Trzy dni nie odezwała się do nikogo.Na­wet własny szwagier nie stanowi dla dzisiejszych dziewczyn przeszkody! - myślała.Co to za czasy! Za cesarza tego nie było.Kiedy Świętek co cztery lub sześć tygodni miał swoje pijackie dni, brał wypłatę i szedł od razu w pią­tek w cug, kupując gorzałkę.Po trzech dniach znaj­dowali go na łące lub przy drodze, ktoś ładował go na furmankę i zwalał pod drzwiami jak worek.A Święt­kowa wstydziła się przed całą ulicą.- Że też ten przeklęty gizd musi nam zawsze tyle wstydu narobić, człowiek nie może się już, w ogóle na ulicy pokazać.- I zaraz na dole pod drzwiami kontrolowała mu kie­szenie, by sprawdzić, ile jeszcze pieniędzy z wypłaty zostało, i zawsze wszystko poszło, bo czego nie przepił, za to kupił bonbonów i rozdał je dzieciom.Wtedy Świętkowa demonstrowała siłę przynajmniej trzech chłopów.Miała to po matce.Chwytała swojego stare­go za kragiel i przerzucała go przez balustradę do łóżka w izdebce, a on zaczynał chrapać jeszcze w lo­cie jak dziecko.Człowiek gada i gada, myśli i myśli, ale nawet Świętkowej nie przychodziło do głowy żadne imię dla dziecka.Ona też byłaby za Detlevem, bo to było ta­kie modne imię, i jak przy tym brzmiało! Z drugiej strony nie wiedziała, czy to uchodzi, czy nie będzie się wydawało zbyt natrętne wobec pana Hübnera.Nie był on jeszcze tak na dobre zaręczony z Teklą.Mich­cia ze swej strony też sobie łamała głowę przez cały dzień.Imię powinno być piękne, wyszukane, modne i powinno też odpowiednio brzmieć.Powinno później pasować do wszystkiego, co może się kiedyś zdarzyć.Załóżmy, że Zarah Leander nie nazywałby się Zarah Leander, lecz Stefcia Potrawa! Zblamowałaby się przed całym światem.Stefcia Potrawa była taka nie­wykształcona i głupia! Po zamążpójściu mąż musiał ją po trzech tygodniach stłuc na kwaśne jabłko, ponie­waż nie potrafiła nic innego gotować jak kartofle z ka­pustą.Codziennie to samo.Tak długo ją walił jej własnym butem ze szpilką po tym głupim łbie, aż ją zabrali do szpitala.Willy to też ładne imię dla dziecka, myślała Mich­cia.Jak to wtedy Willy Birgel stał na torze wyścigo­wym w swojej sportowej marynarce w kratę! Co za elegancja! Boże, co za postawa! Ale Willy nie przej­dzie, bo jeden z braci Stanika nosił to imię, a od Cholonków, myślała, dziecko nie powinno mieć niczego.W powieściach też występują piękne imiona.Mło­da pani Cholonek spędzała teraz po kilka godzin dziennie na przeglądaniu i kartkowaniu dalszych ciągów pięknej powieści „Cudzoziemiec z Wiednia”, wy­ciętych z „Przyjaciela Domu”.Dużo tam było napisa­ne! Ale, jakby to była sprawa diabelska, nie występo­wało tam żadne imię, które by się nadawało, które by dorastało do Detleva, mimo że występowały tam oso­by, które już podczas pierwszego czytania bardzo jej imponowały.Czytała te powieści zawsze trzy, cztery razy, co było również powodem, dlaczego je wycina­ła i razem ze wstążkami i bombonierkami, które zbie­rała dla niej Helenka Hajduk, przechowywała w swo­jej osobistej szufladzie komody.Z Detlevem nic się nie mogło równać.Na Staniku nie można było w tej sprawie polegać.„Zostaw, ja to załatwię!” - mawiał wciąż.Co za głupek! Gdy zapragnął, aby jego pierwszy syn zwyczajem prostych ludzi miał imię po ojcu, za­ciął się w palec.Świętek nie cierpiał pana Hübnera.Hübner w dru­gim dniu znajomości z Teklą usiłował mu podarować posrebrzane, podgumowane pudełko papierosów.Skubacz z Czerwionki, który pracował w kolumnie Świętka, też powiedział: - Świętek, jeśli ktoś przychodzi ci z czymś takim, to lepiej uważaj! To nie jest z jego strony żadna szczodrość, to obłudnik, liżydupa i gów­niarz.To nie jest facet dla ciebie, Paulek!- Pieron ma wilgotne ręce, że mnie formalnie mdli, kiedy przychodzi.- To na pewno donosiciel.Albo epileptyk czy jak się to pieroństwo nazywa - mówił Skubacz.- Wiesz, Świętek, ja tam niewiele bym dał za to wszystko, co oni tam dostają: te matury, egipty i te wszystkie rze­czy, lakierki i całe to pieroństwo, co oni tam mają.To nic nie jest.Nasz książę, bracie, to był dokładnie taki sam jak ja.Raz w Pszczynie na polowaniu, kiedy by­łem jeszcze dozorcą, rozumiesz, dawniej, to też przyszedł taki jeden.Na polowanie na zajęce, wiesz! A ten też tak! To uważał, żeby się nie zabrudzić, to coś z galot strzepywał.I zachowywał się jak dama przy szczaniu.Wpada nasz książę w wściekłość i wali mu cały ładunek w dupę.Gdyby strzelba nie była nabita śrutem, byłby to strzał w komorę.Straciłem wtedy jed­no oko, bo ten gizd musiał tam mieć coś twardego, klamrę czy żelazny knefel, tak sobie myślę, a taka kulka śrutowa odskakuje i leci prosto w oko.Stałem niedaleko.Śrut ma pieroński rozrzut! I taki mały pieron jak ta kulka, nie większe to od ziarenka pieprzu, gasi mi wzrok! Chwała Bogu, że tylko z lewej strony, gdzie i tak niewiele się rozglądałem.A teraz powiem ci, jaki książę pszczyński był hojny: Najpierw dał mi sznapsa, żebym sobie z tego nic nie robił, a potem zamówił mi prosto z Krakowa piękne, nowe oko.Lepiej mi pasowało niż to stare.Podobno zrobili je tam spe­cjalnie dla mnie.Myślę, że je odlali.A co za wice robi­liśmy sobie z nim, Świętek, nie masz pojęcia.Wiesz, że jeśli nie mam swojej kwaretki, to jestem formalnie chory.Zakładałem się ciągle, że połknę swoje oko, je­śli dostanę dużego kielicha do popicia, i nic mi nie będzie.Co mi się mogło stać! Przecież i tak potem wy­chodziło ze mnie.Tylko raz nie wyszło.Kiedy to się stało, wolałem pójść do lekarza po zwolnienie.Była tam taka starsza siostra [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •